To była kapitalna niedziela dla fanów speedway’a. Na przystawkę dwa półfinały w I lidze, a potem batalie ekstraligowe. W obu meczach liczono na duże emocje, choć teoretycznie większe przynieść miał rewanż w Lublinie. Rzeczywistość okazała się nieco inna.
Motor Lublin – Apator Toruń 54:36
Koziołki dwa dni wcześniej w Toruniu odjechały bodaj najgorszy mecz w sezonie. Kompletnie zawiódł Mateusz Cierniak, kłopoty po upadku na próbie toru miał Mikkel Michelsen. 10-punktowa zaliczka Aniołów dawała im nadzieję na finał. Jednak mecz w Lublinie to już zupełnie inne rozdanie. Po pierwszej serii startów straty były już odrobione! W drugiej Apator wyprowadził mocną ripostę, ale na tym sukcesy torunian się skończyły. W 8. i 9. biegu Motor triumfował podwójnie, w 11. po raz kolejny. Przewaga urosła do 16 punktów! Publiczność przy Zygmuntowskich 5 bawiła się znakomicie, bo jasne stało się, że tak jadące Anioły nie zagrożą Koziołkom w wywalczeniu awansu do finału.
Przed biegami nominowanymi goście mieli dosłownie cień nadziei na sukces – musieliby wygrać oba biegi podwójnie. Gonitwa nr 14 zakończyła się jednak remisem 3:3 i po chwili radość miejscowych była już w 100% uzasadniona. Motor drugi rok z rzędu pojedzie w finale! Na 15. bieg trochę sobie poczekaliśmy. Po pierwsze z powodu fety gospodarzy, po drugie z powodu ekscesów na trybunach z udziałem kibiców Apatora, którzy popsuli to widowisko. W końcu żużlowcy pojawili się na torze, a Motor jeszcze powiększył przewagę, dzięki trójce Jarosława Hampela i jedynce Wiktora Lamparta, który zastąpił zmęczonego i poobijanego Michelsena.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o głównym bohaterze lubelskiej drużyny. To Mateusz Cierniak, który z ogromną nawiązką zmazał plamę po piątkowym zerze. W Lublinie przywiózł 14 pkt! To był jego najlepszy ligowy występ w karierze – do tej pory junior Motoru nigdy nie przebił bariery 8 pkt. Szalał ze startu i na dystansie niezagrożony mknął do mety. Niesamowita przemiana. Dzięki takiej jeździe Cierniaka Motorowi udało się nawet „przykryć” problem z Maksymem Drabikiem. Zawodnik, który tak wspaniale rozpoczął sezon, ewidentnie teraz ma jakieś kłopoty. W piątek uzbierał 7 pkt i bonus, a w niedzielę na własnym torze zaledwie 1 punkt w 4 startach! Pozostali seniorzy jednak nie zawiedli. W Apatorze było znacznie gorzej – tutaj dwucyfrowy dorobek uzbierał tylko Robert Lambert (13 pkt), ale popularny Lambo jechał aż siedmiokrotnie. 9+1 to dorobek jadącego 7 razy Pawła Przedpełskiego. Zawiódł Patryk Dudek – 7+2 w 6 podejściach i znów słabiutki był Jack Holder – 3+1 w 4 startach.
Włókniarz Częstochowa – Stal Gorzów 42:48
W kontekście dwumeczu awans Motoru nie jest żadną niespodzianką. Wszyscy spodziewali się, że do Koziołków dołączą częstochowskie Lwy, które ze stadionu w Gorzowie wywiozły remis. U siebie Włókniarz jest bardzo mocny i naprawdę trudno było sądzić, że Stal może sprawić niespodziankę. A jednak! Od początku widać było, że miejscowi nie są spasowanie z własnym torem jak należy. Jakub Miśkowiak i Mateusz Świdnicki wygrali podwójnie bieg młodzieżowy, ale to był ich obowiązek. Poza tym w pierwszej serii remisy. Po 5. biegu zrobiło się 15:15. Po chwili kolejna podwójna wiktoria gości i Stal wyszła na prowadzenie. Włókniarz kontratakował i po 10. biegu mieliśmy remis. Taki wynik premiował awansem gospodarzy, bo w przypadku remisu w dwumeczu awans do finału uzyskiwałby zespół, który był wyżej w tabeli rundy zasadniczej.
Jednak niepokój, który malował się na twarzach kibiców Lwów był uzasadniony. Seniorzy mieli problem z wygrywaniem biegów, a w szeregach Stali szaleli Bartosz Zmarzlik i Martin Vaculik. Swoje robił Szymon Woźniak, a zaskakująco dobrze radził sobie też Patrick Hansen. Po 12. biegu znów był remis 36:36, ale w 13. gonitwie Stal miała swój duet marzeń. Zmarzlik i Vaculik podwójnie pokonali Fredrika Lindgrena i Bartosz Smektałę. Gorzowianie przed nominowanymi mieli zaliczkę 4 punktów i pewność, że Zmarzlik i Vaculik pojadą razem jeszcze raz. To ogromny kapitał.
Najwięcej kontrowersji wzbudził bieg nr 14, który dla Włókniarza był biegiem ostatniej szansy. Lwy potrzebowały podwójnego zwycięstwa. Wygrana 4:2 przedłużyłaby nadzieję, a remis 3:3 oznaczałby liczenie na cud, bo w takich kategoriach należałoby odebrać ewentualną porażkę 1:5 tak jadących gorzowian. Ale do rzeczy. W pierwszej odsłonie tego biegu na tor upadł Kacper Woryna. Sędzia uznał, że skoro zajście miało miejsce zaraz po starcie, to należy powtórzyć bieg w pełnej obsadzie. Decyzję tę można zrozumieć, choć jeśli doszukiwać się czyjejś winy, to była ona po stronie Woryny. Arbiter poszedł jednak na łatwiznę. Jednak to, co stało się w powtórce jest już nie do wyjaśnienia. Na prowadzeniu znajdował się Woźniak, którego mocno naciskał Smektała. O trzecią pozycję walczył Woryna i Hansen. Ten pierwszy znów upadł na tor, a po chwili Hansen wjechał jeszcze w popularnego „Smyka” i obaj zawodnicy Włókniarza wylądowali w pozycji horyzontalnej. Powtórka wyjaśniła, że to Woryna był winni w sytuacji z Hansenem, a rozpędzony Duńczyk nie zdołał opanować maszyny i dlatego wjechał jeszcze w Smektałę. Należało wykluczyć Worynę, a jednak sędzia z sobie tylko znanych powodów podjął inną decyzję. Ku radości miejscowych kibiców to Hansen został wykluczony. Przedstawiciele Stali wściekali się i dzwonili do wieżyczki sędziowskiej, ale arbiter Piotr Lis oczywiście zdania nie zmienił.
I tu słówko komentarza. Wydaje się, że sędziowie powinni ponosić odpowiedzialność za tak grube błędy. To nie była kontrowersja. To nie była drobna pomyłka. To był skandaliczny błąd. Jeśli sędzia, mając do dyspozycji powtórki telewizyjne, nie jest w stanie rozsądzić tak prostej sytuacji, powinien sobie odpocząć od sędziowania. To tak jakby matematyk nie znał tabliczki mnożenia i chciał uczyć dzieci w szkole. Albo prawnik nie odróżniałby Kodeksu Cywilnego od Kodeksu Karnego. Ta decyzja mogła mieć kluczowe znaczenie dla losów dwumeczu.
Mogła, ale na szczęście nie miała. Wprawdzie gospodarze wygrali powtórkę 4:2, bo duet Smektała – Woryna rozdzielił Woźniak, to jednak nadzieje fanów Włókniarza były płonne. Musieli liczyć na biegowe zwycięstwo w ostatnim wyścigu. Zamiast tego był nokaut już na starcie, bo Zmarzlik i Vaculik wystrzelili spod taśmy jak z armaty, a Lindgren i Madsen co najwyżej jak z procy. Para gorzowskiej Stali przywiozła zwycięstwo 5:1, a na trybunach pod Jasną Górą zapadła grobowa cisza – z wyjątkiem sektora kibiców z Gorzowa, rzecz jasna. Czy jechali do Częstochowy naprawdę wierząc w awans? Pewnie wielu z nich nie, bo nic na to nie wskazywało.
Rozczarowali przede wszystkim seniorzy Włókniarza, a najbardziej Woryna. Jeszcze kilka dni temu wszyscy widzieli w nim kandydata do dzikiej karty na Grand Prix w Toruniu. Tymczasem w dwumeczu ze Stalą Woryna uzbierał łącznie 9 punktów i 2 bonusy. Wynik koszmarny. Słabo pojechał też Lindgren (6+1 pkt), na swoim przeciętnym poziomie Smektała (również 6+1). Madsen zdobył 10 pkt – przyzwoicie, ale i od niego wymaga się więcej. Wynik Lwów wisiał w tym dwumeczu na juniorach. Mateusz Świdniki i Jakub Miśkowiak uzbierali łącznie 32 punkty + 4 bonusy. Dla porównania formacja juniorów Stali w tym dwumeczu uzbierała 6 oczek i bonus. Mimo tak wielkiej przewagi w tym aspekcie, summa summarum Włókniarz przegrał.
Czapki z głów przez Zmarzlikiem, który zapisał na swoim koncie 17+1 pkt w 6 startach, czyli płatny komplet. Niewiele gorszy był Vaculik – 14+2 pkt w 6 startach. Kluczowy dla pokonania częstochowian był jednak nadspodziewanie dobry wynik Hansena – 6+1 pkt.
W finale zatem pojedynek Motoru ze Stala, o 3. miejsce powalczy Apator i Włókniarz. Z kolei o awans do PGE Ekstraligi w finale pierwszoligowym pojadą ekipy Wilków Krosno i Falubazu Zielona Góra.