Choć w większości domów sportowych kibiców od piątku króluje piłka nożna, to i fani żużla w ten weekend nie mieli powodów do narzekania na nudę. Za nami zawody SGP 2, SGP oraz m.in. ekstraligowe zaległości. Pora na krótki przegląd wydarzeń.
A zaczniemy od piątkowego SGP 2, czyli walki o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów na żużlu, który rozgrywane jest w systemie Grand Prix, składającym się z trzech eliminacji. Pierwsza gościła w Malilli, w przededniu rywalizacji seniorów. Kolejne dwie już we wrześniu – w Rydze i Toruniu. Gdy rozpoczyna się rywalizacja o złoto wśród juniorów, to właściwie z miejsca trzeba stawiać na Polaka. Od 2010 roku, gdy wprowadzono kilkurundową walkę o ten tytuł, tylko Australijczycy potrafili pokonywać biało-czerwonych. W 2010 roku złoto zdobył Darcy Ward, w 2016 roku Max Fricke, a w 2020 Jaimon Lidsey. Z tym że w 2020 roku finał był jednodniowy, ze względu na koronawirusa oczywiście. Pozostałe złota zgarniali Polacy – Maciej Janowski, Patryk Dudek, Piotr Pawlicki, Bartosz Zmarzlik, Maksym Drabik (dwukrotnie), Bartosz Smektała, Jakub Miśkowiak i dwa razy w ostatnich dwóch sezonach Mateusz Cierniak.
Cierniak odszedł z wieku juniora, ale wydaje się, że Motor Lublin ma szanse na kolejne złotego medalistę IMŚJ, bowiem dwa pierwsze miejsca w piątkowych zawodach w Szwecji zajęli żużlowcy Koziołków – wygrał Wiktor Przyjemski, który w trakcie rundy zasadniczej nie przekonywał i zbierał dwójki. W decydujących biegach trzymał jednak gaz jak należy. Drugie miejsce zajął Bartosz Bańbor, a polską dominację w speedway’u młokosów potwierdziło trzecie miejsce Sebastiana Szostaka, który – co ciekawe – zaczął zawody od dwóch zerówek. Skład finałowego biegu uzupełnił Philip Hellstroem Baengs.
O ile w kwestii złotego medalu IMŚJ dla żużlowca Motoru trzeba być jeszcze ostrożnym, o tyle złoto seniorskie dla Bartosza Zmarzlika jest już bardzo prawdopodobne. W piątych zawodach tego sezonu Zmarzlik odniósł pierwszego zwycięstwo, ale po raz piąty zameldował się w biegu finałowym. I właśnie tą regularnością deklasuje przeciwników. Zmarzlikowi mogło ciążyć, że nie wygrał od czterech turniejów, choć prowadzenie w „generalce” na pewno trochę go uspokajało. Teraz ma jedno i drugie – prowadzi jeszcze pewniej, a do tego wrócił na najwyższy stopień podium w turnieju. Przy okazji, ma już najwięcej indywidualnych zwycięstw w pojedynczych zawodach Grand Prix – do soboty współprowadził w tej klasyfikacji z Jasonem Crumpem. Teraz zostawił rudowłosego Kangura w tyle.
Innego Kangura musiał pokonać w finałowym biegu – mowa o wspomnianym już przy okazji mistrzów świata juniorów Fricke. To niezła historia – Australijczyk był na starcie sezonu rezerwowym, a do cyklu wskoczył wskutek kontuzji rodaka, Jasona Doyle’a, który nawiasem mówiąc bardzo dobrze rozpoczął sezon 2024 w SGP. Pech Doyle’a okazał się szansą dla Fricke, a ten wykorzystuje ją bezbłędnie. Błyszczał już dwa tygodnie temu w Pradze, ale wtedy odpadł w półfinale. Teraz swoją dobrą jazdą wszedł do finału i przez moment był nawet na prowadzeniu. Wtedy jednak Zmarzlik napędził się tak, że po kilkunastu sekundach było już jasne, że Fricke go nie objedzie, choćby stawał na rzęsach. Żużlowiec GKM-u dowiózł więc 2. miejsce, trzeci był Robert Lambert, a czwarty Jack Holder.
Raport odnośnie Polaków – Dominik Kubera znów dotarł do półfinału, dopisał sobie 11 punktów i ma realną szansę walczyć o TOP 6 w tym sezonie, co daje pewność startów za rok. Szymon Woźniak na swoim poziomie – znów niewiele zabrakło do półfinału, tym niemniej zabrakło. Woźniakowi chyba pozostanie walka o jak najwyższe miejsce w dolnej połówce klasyfikacji. Tymczasem Zmarzlik ma już 17 punktów przewagi nad Lambertem i 18 nad Holderem. Czwarty Mikkel Michelsen ma 27 punktów mniej od czterokrotnego mistrza świata.
Obiecaliśmy zajrzeć również do PGE Ekstraligi. Tutaj bez większych emocji. W czwartek Włókniarz Częstochowa wygrał w Zielonej Górze 52:37. Wynik bardzo wysoki i szczególnie zaskakujący w kontekście ostatnich rezultatów obu ekip. Wielu wieszczyło kolejne punkty beniaminka, a tymczasem Lwy przyjechały na teren Myszki Miki jak po swoje, lejąc beniaminka bezlitośnie. W zespole Falubazu ciężko pochwalić kogokolwiek – dwucyfrówkę uciułał Rasmus Jensen, ale zrobił to w sześciu startach. Za to goście, poza formacją juniorską, która zbierała sobie literki zamiast cyferek (Szymon Ludwiczak W, W, 1 oraz Bartosz Śmigielski W, U, T), spisali się bardzo dobrze.
W niedzielę w podobnych rozmiarach swój domowy mecz wygrała Stal Gorzów, która gościła Unię Leszno. Unię jadącą bez kontuzjowanych Janusza Kołodzieja i Damiana Ratajczaka. Unię, która – jeśli spełnią się najczarniejsze prognozy – może niebawem jechać również bez Andrzeja Lebiediewa. Łotysz po bezpardonowym ataku Oskara Fajfera w 12. biegu upadł na tor i nie był zdolny do kontynuowania jazdy. Być może to tylko dmuchanie na zimne, skoro mecz był rozstrzygnięty, a być może to po prostu kontuzja… Bykom ciężko myśleć o korzystnym wyniku, gdy Bartosz Smektała nie zdobywa nawet punktu. Najlepiej w drużynie Rafała Okoniewskiego wyglądał Grzegorz Zengota, który pojechał sześciokrotnie i uzbierał 12 oczek. Punktówka u gorzowian na dość normalnym poziomie i bez większych zaskoczeń. Najlepiej Anders Thomsen (12), ale gdyby piąty raz pod taśmą pojawił się Martin Vaculik, mógłby wyrównać ten wynik (z tą różnicą, że z dwoma bonusami). Czy Stal rzeczywiście jest tak mocna? W przyszłą niedzielę na Jancarzu zweryfikuje to Motor.