Gdy piłkarscy kibice będą już w trakcie Euro 2024, żużlowych czeka przerwa ligowa, ale… nie zabraknie emocji w najbliższy weekend. Najlepsi żużlowcy pojawią się w szwedzkiej Malilli, gdzie odbędą się aż trzy rundy Grand Prix. Najważniejszą oczywiście będzie rywalizacja w dorosłym cyklu, ale swoje odjadą także młodsi zawodnicy w cyklach SGP2 i SGP4.
Wydaje się, że turniej w Malilli to ostatnia okazja, by jeszcze zatrzymać Bartosza Zmarzlika zmierzającego po kolejne złoto. Przed rundą w Pradze takim zawodnikiem wydawał się być Jack Holder oraz jego rodak Jason Doyle. Ten ostatni z wiadomych względów wypisał się już z rywalizacji w cyklu Grand Prix. Z kolei Holder fatalnie wypadł w stolicy Czech – 6 punktów – co sprawiło, że przewaga Polaka nad drugim zawodnikiem wynosi już 12 punktów. Nie ma co się oszukiwać, to już dużo, a zapewne przewaga będzie tylko rosła…
Kiedy pierwsza wygrana?
W ubiegłym sezonie Zmarzlik wziął udział w 9 z 10 rund, a pięć z nich padły jego łupem, w tym ta ostatnia w Toruniu. W obecnym sezonie… nadal czeka na pierwsze zwycięstwo turniejowe. W Chorwacji Holder, w Warszawie Doyle, później Michelsen oraz Vaculik w Niemczech i Czechach. Nadal w tym gronie nie ma aktualnego mistrza świata. Tyle że jako jedyny znalazł się w każdym z dotychczasowych finałów. Po czwartym miejscu na inaugurację, potem przyszły dwa drugie miejsca oraz najniższe podium w Pradze. Regularność to klucz do sukcesu na tak długim dystansie. Gdyby to były czasy jednodniowych finałów, wówczas byłaby szansa na jego detronizacje, a tak nikt nie robi sobie złudnych nadziei.
Ciekawe, którą wersje Zmarzlika zobaczymy tym razem w Malilli. Przed rokiem nie wszedł do finału i był to jego jedyny przypadek, gdy nie znalazł się w decydującym biegu, notując najgorsze Grand Prix w sezonie. Oczywiście każdy chciałby mieć taki najgorszy turniej, z którego przywozi się 12 punktów do klasyfikacji generalnej. Jednak wychowanek Stali Gorzów w 2022 i 2023 wygrywał turnieje w tej szwedzkiej miejscowości, do czego zapewne chciałby nawiązać także teraz, gdy jest okazja na odjazd swoim rywalom.
Pogoń za medalami
Powoli nam się zawęża krąg zawodników rywalizujących o najwyższe cele. Bartosz Zmarzlik jeszcze nie uciekł tak bardzo, ale tutaj z naciskiem na słowo JESZCZE. Za jego plecami Jack Holder oraz Robert Lambert. Australijczyk zawalił jedne zawody, a z kolei Brytyjczyk jest do bólu regularny. Trzykrotnie zajmował piąte miejsce, odpadając w półfinale, tuż przed najważniejszym biegiem. Udało mu się także wskoczyć na najniższy stopień podium w Warszawie. Jasnym jest także, że tej dwójce oraz pozostałym odpadł rywal w osobie Jasona Doyle’a przez kontuzje. Jednak z początkowego marazmu wybudzają się tacy zawodnicy, jak Martin Vaculik oraz Mikkel Michelsen. Pierwszy już zdążył wygrać na Markecie oraz wjechać do finału w Warszawie. Pół żartem, pół serio Słowak musi jednak zacząć porządnie punktować także poza sąsiednimi krajami, bowiem 7 czy 6 punktów przywiezionych z Chorwacji i Niemiec to zdecydowanie za mało na dłuższą metę. Forma ligowa daje jednak nadzieje, by Vaculik powtórzył rezultat sprzed roku, gdy zgarnął brązowy medal na koniec cyklu.
Z kolei Michelsen obudził się w Niemczech, a niezłe wrażenie pozostawił po sobie w Pradze. W jego przypadku trzeba jednak zdecydowanie lepszych rezultatów, niż na ligowych torach. W ostatni weekend zdobył przecież ledwie 4 punkty przeciwko mocno osłabionej Unii Leszno na domowym torze w Częstochowie. Zresztą jego średnia – 1,714 – to dopiero 21. wynik w lidze, który nijak nie przystoi zawodnikowi z cyklu Grand Prix. Zwłaszcza takiemu, który chciałby powalczyć o najwyższe cele.
Kubera w górę, a co z Woźniakiem?
Początek sezonu w cyklu Grand Prix był bardzo trudny dla dwójki pozostałych biało-czerwonych. Trzeba jednak przyznać, że 11. w klasyfikacji generalnej Szymon Woźniak jeździ równo. To nie jest zawodnik na walkę o medale mistrzostw świata, ale woje robi i średnio 8 punktów z każdego turnieju przywozi. Tak było w dwóch ostatnich rundach, a najlepiej punktowo pokazał się podczas warszawskiego turnieju. Największe wrażenie zrobił rzecz jasna swoimi mijankami w trakcie zawodów w Landshut, gdzie m.in. objechał z dziecinną łatwością Bartosza Zmarzlika. Lepiej wygląda Dominik Kubera, któremu w zasadzie trzeba by wypomnieć jedynie Grand Prix w Warszawie. To jest miejsce dla niego pechowe. Rok temu przecież doznał ciężkiej kontuzji podczas treningu, a teraz okazał się lepszy tylko od Leona Madsena, zajmując przedostatnie miejsce! W pozostałych rundach pokazywał “ligową” dyspozycje, czego dowodem były dwa finały w Bawarii oraz Pradze. Na pierwsze podium jako stały uczestnik jeszcze czeka, ale z taką formą wydaje się, że to formalność. Dla zawodnika Motoru celem numer jeden powinno być odrobienie ośmiu punktów do szóstego Michelsena i zakwalifikowanie się na kolejny rok ponownie w roli stałego uczestnika, bez oglądania na dzikie karty.
Krajowe nadzieje
Na sobotni turniej dziką kartę dostał Kim Nilsson. Szwedzi nie postawili na młodych, a na doświadczonego, byłego już uczestnika cyklu Grand Prix. Nilsson przed rokiem dość sensacyjnie znalazł się w stawce 15 najlepszych żużlowców. Trochę odstawał, ale udało mu się wjechać także do jednego z finałów. Teraz dostanie szansę od organizatorów na pokazanie się przed własną publicznością. Rezerwowymi turnieju będą Filip Hjelmland oraz Philip Hellstrom-Bangs. Ten drugi dzień wcześniej pojedzie w pierwszej rundzie cyklu SGP2 (poniżej).
Oczywistym jest, że najbardziej liczą na swojego rodzynka – stałego uczestnika cyklu Fredrika Lindgrena. Wicemistrz świata z ubiegłego sezonu póki co nie może ustabilizować formy w Grand Prix. Rozpoczął od trzeciego miejsca w Chorwacji, co było bardzo dobrym prognostykiem. Tyle że chwilę później było tylko gorzej. 10. miejsce w Warszawie musiało być rozczarowaniem, ale to wciąż był znacznie lepszy rezultat od tego, co się przydarzyło w Landshut. Tam Fred był lepszy tylko od Jana Kvecha oraz Noricka Blodorna zajmując kompromitujące go 14. miejsce. Jeśli w tym roku chciał postraszyć kolegę klubowego w walce o złoto, to dwoma turniejami wypisał się z zabawy. Wrócił jednak do rywalizacji medalowej, dzięki drugiemu miejscu w Pradze. W tym momencie jego strata do trzeciego Roberta Lamberta to dziewięć punktów i nadal spore szansę na walkę o dwa kolory krążków – brąz i srebro.
Młodzież na start
Pierwszą rundę w cyklu SGP2 zobaczymy w piątkowy wieczór, gdy w Malilli pojadą najlepsi żużlowcy do lat 21. W tym przypadku odbędą się łącznie trzy rundy, które wyłonią najlepszego juniora świata. Druga na początku września w Rydze, a ostatnia w Toruniu, gdzie dwa najważniejsze cykle będą miały finał. W miniony weekend odbyły się eliminacje w trzech lokalizacjach – Macon, Ludvigsburg oraz Terenzano – z których przepustkę do rywalizacji w cyklu wywalczyło 12 zawodników. Wśród nich trzech biało-czerwonych: Sebastian Szostak, Wiktor Przyjemski oraz Jakub Krawczyk. Dużego pecha miał Bartosz Bańbor, który w ostatnim biegu przeszarżował i stracił pewne miejsce w cyklu zajmując miejsce tuż za strefą awansu. Finalnie jednak organizatorzy uznali, że przyznają dzikie karty tym, którzy zajęli piąte – pierwsze bez awansu – miejsce w swoich rundach kwalifikacyjnych. Dzięki temu oprócz Bańbora w cyklu zobaczymy także kolejnych Duńczyków – Mikkela Andersena i Villadsa Nagela. Tym samym smakiem obejść się musiał Czech Adam Bednar. Sponsorowany przez Orlen wielki talent miał sporego pecha podczas niemieckiej rundy eliminacyjnej, gdzie zanotował dwa defekty, w tym jeden na prowadzeniu. Ze świetnej strony w tym samym turnieju pokazał się Amerykanin Slater Lightcap – 10 punktów i 6. miejsce tuż za Bartoszem Bańborem. “Jankes” będzie pierwszym rezerwowym.
Z trudnych do wytłumaczenia powodów kompletnie pominięto dwóch zawodników, którzy mogliby być faworytami do medali. Norick Blodorn i Keynan Rew obejdą się smakiem. Zwłaszcza dziwi nieobecność tego pierwszego, który nie mógł jechać w kwalifikacjach wobec występu w sobotniej rundzie SEC w Debreczynie. Z kolei Australijczyk miał gigantycznego pecha w IM Australii juniorów, gdzie z kompletem punktów wygrał fazę zasadniczą, a w finale zanotował defekt i znalazł się poza trójką, która trafiła do eliminacji…
Kto będzie najgroźniejszym rywalem dla Przyjemskiego? Właśnie ten duet od dzikich kart. Ponadto Casper Henriksson, jadący właśnie pierwszą rundę u siebie. Wysoko oceniane są także szansę Francisa Gustsa, który ma w tym gronie już medal mistrzostw świata juniorów. Nazar Parnicki w eliminacjach także zgłosił mocny akces po medal. Ponadto Duńczycy – Bastian Pedersen i Jesper Knudsen. Wydaje się, że w tym roku stawka jest wyjątkowo wyrównana i nie ma takich faworytów niczym Mateusz Cierniak czy Bartek Kowalski rok temu.
***
Jednodniowy finał w cyklu SGP4 pojadą także najmłodsi. To zawody dla chłopców, którzy będą dosiadać motocykle w klasie 190 cc. Przed rokiem zwycięzcą był Duńczyk Elias Jamil, który wyprzedził Australijczyka Coopera Antone’a oraz swojego rodaka Niklasa Bagera. W tym roku wśród uczestników zobaczymy znane nazwisko. Na liście startowej widnieje Eddie Ljung i nie jest to zbieżność nazwisk, a po prostu syn Petera.
Warto dodać, że przed rokiem w tym zawodach nie oglądaliśmy w ogóle biało-czerwonych. Dlaczego? – Dwa lata temu powiększyliśmy kategorię mini żużla z 125 do 140cc. To był świadomy ruch, bo chcieliśmy, by ta klasa była też kompatybilna sprzętowo z pitbike’ami, w których są używane te same silniki. To w oczywisty sposób ułatwia budowanie bazy sprzętowej. Silniki 190cc, które będą funkcjonować w SGP4, są zbyt mocne dla klasy pitbike i dzieci 6 – 8 lat. Istotne, a może najistotniejsze, są również koszty jednostek, z których korzystamy, bo cena wynosi dwa tysiące złotych, a przy rozwiązaniach z SGP4 mówimy na razie o koszcie pięciu tysięcy euro za motocykl. Przede wszystkim chodzi jednak o to, że kluby, a często też rodzice mocno zainwestowali w sprzęt do mini żużla i klasy pitbike. Nie możemy teraz zmieniać tego z dnia na dzień i powiedzieć wszystkim, że mają kupić nowe motocykle, a te odłożyć na bok – tłumaczył wówczas Rafał Dobrucki, trener reprezentacji Polski.