Czekanie dobiegło końca, rozpoczęło się ściganie. Wystartowała najlepsza i najbogatsza liga żużlowa świata, czyli nasza PGE Ekstraliga. Wielkich niespodzianek nie było, choć o drobnych zaskoczeniach na pewno można mówić. A zatem bez zbędnej zwłoki – zerkamy mecz po meczu na wydarzenia pierwszego weekendu z żużlem.
Sparta Wrocław – Falubaz Zielona Góra 47:41
Wrocławianie byli dużym faworytem inauguracyjnego meczu sezonu. Falubaz nie jest może tak słabym beniaminkiem jak dwa lata temu Ostrovia czy rok temu Wilki Krosno, ale to wciąż starcie kandydata do tytułu z beniaminkiem, na dodatek na terenie tego pierwszego. Jednak Falubaz zaskoczył in plus… a może to Sparta zaskoczyła in minus. Wprawdzie ani przez moment goście nie prowadzili, to jednak sam fakt, że aż do ostatniego biegu wszystko było sprawą otwartą, jest znamienny. Gdyby w 15. gonitwie para Jarosław Hampel – Rasmus Jansen przywiozła podwójne zwycięstwo nad Danem Bewley’em i Artiomem Łagutą, wówczas dwa punkty meczowe pojechałyby do Zielonej Góry. Tak się jednak nie stało. Łaguta wytrzymał i przywiózł trójkę, a Bewley dorzucił jeden punkt, na ostatnim łuku wyprzedzając Duńczyka w barwach gości. Wygrana 4:2 dała Sparcie triumf 47:41. Rewanż w ostatniej kolejce może być ciekawy pod względem walki o bonus.
Można spekulować, co by było gdyby nie aż cztery wykluczenia braci Pawlickich (po dwa każdego z nich), ale to przede wszystkim wrocławianie pojechali poniżej oczekiwań. Tai Woffinden zdobył 4 punkty i bonus, a Maciej Janowski zaledwie 4 punkty. Tyle samo w pojedynkę przywiózł startujący po raz pierwszy w karierze jako senior (a dokładnie jako U24) Bartłomiej Kowalski. To mówi samo za siebie. Pretensji kibice wicemistrzów Polski nie mogą mieć do Łaguty (14 pkt) i Bewley’a (10 pkt). Liderem gości – zgodnie z przewidywaniami – był Hampel, który wywalczył 12 oczek.
Unia Leszno – Włókniarz Częstochowa 47:43
Wielu ekspertów i kibiców potencjalnego spadkowicza widzi nie w Falubazie, a w Unii Leszno. No to Byki wzięły byka za rogi, a właściwie, trzymając się tych zoologicznych porównań, wytargały lwa za grzywę. Włókniarz Częstochowa zaprezentował się przeciętnie i przegrał na Smoczyku 43:47. Kibice mogli być podwójnie zadowoleni, bo obejrzeli w piątkowy wieczór dużo dobrego ścigania, a happy endem były dwa meczowe punkty dla gospodarzy.
Oczywiście drużynę Unii do wygranej poprowadził niezawodny Janusz Kołodziej, którego występ w tym meczu stał pod znakiem zapytania. „Kołdi” poobijał się podczas sparingu. Kończący za miesiąc 40 lat Kołodziej pokazał jednak, że nie jest mięczakiem. Wystartował i zdobył 13 punktów. Dwucyfrówkę w zespole Byków wykręcił również Andrzej Lebiediew. Łotysz pokazał, że warto było dać mu kolejną szansę w Ekstralidze – rok temu reprezentował barwy bezskutecznie walczącego o utrzymanie beniaminka z Krosna. W drużynie Lwów najłatwiej winowajcę porażki znaleźć w osobie Maksyma Drabika. Nic dziwnego, że skoro były mistrz świata juniorów zdobył 1 punkt z bonusem. Dwoił się i troił Leon Madsen, ale 16 oczek Duńczyka w 6 startach to wciąż za mało. Jak mogli wspierali go rodacy – Mikkel Michelsen przywiózł 10 pkt w 6 startach, a Mads Hansen 8+1 w pięciu.
GKM Grudziądz – Motor Lublin 38:52
Na papierze nie mogło się tu wydarzyć nic ciekawego – jeden z kandydatów do spadku mierzy się z mistrzem kraju i głównym faworytem do kolejnego „majstra”. Jednak cała narracja wokół tego meczu napisała się podczas zeszłorocznej rywalizacji, kiedy to gospodarze sensacyjnie rozjechali Koziołki 56:34! Już sama wygrana Gołębi byłaby wówczas niespodzianką, a jej rozmiary to jakaś aberracja! Tym razem jednak żadnych zaskoczeń nie było. Motor wziął srogi rewanż za tamtą porażkę, a jej rozmiary mogły być i wyższe, gdyby nie kilka sytuacji losowych – defekt jadącego z przodu Jacka Holdera czy prosty błąd Fredrika Lindgrena, który nie opanował maszyny. Australijczykowi defekty przydarzają się raczej sporadycznie, a takie sztubackie błędy Szwedowi jeszcze rzadziej. Parę punktów GKM zdobył więc w prezencie od losu, ale na niewiele to się zdało.
GKM w niedzielne popołudnie ratowali Australijczycy – Jason Doyle (9+1 pkt w 6 startach), Max Fricke (12 pkt w 6 startach) i Jaimon Lidsey (9 pkt w 6 startach). 7 punktów i dwa bonusy dorzucili do spółki również dwaj juniorzy. I to właściwie wszystko. Motor pojechał na swoim wysokim poziomie, a bezbłędny był Bartosz Zmarzlik. Mocne wejście do Ekstraligi zaliczył Wiktor Przyjemski, który wygrał dwa pierwsze biegi. W trzecim trafił jednak na znacznie poważniejszych rywali i swój debiut w elicie spuentował zerówką.
Stal Gorzów – Apator Toruń 51:39
Hitem kolejki był mecz Stali Gorzów z Apatorem Toruń. Nikogo nie zdziwiłoby raczej, gdyby któraś z tych dwóch drużyn (a może i obie) zakończyła sezon na podium. Po 1. kolejce bliżej jakichkolwiek sukcesów są na pewno gospodarze, którzy nie dali Aniołom większych szans. W szczytowym momencie ścigania na Jancarzu przewaga Stali wynosiła już 16 punktów. Skończyło się „tylko” 12-punktowym zwycięstwem, ale mimo wszystko torunianie nie mogą być zadowoleni z wyjazdu na Ziemię Lubuską.
Goście przyjechali do Gorzowa bez Wiktora Lamparta, który kilka dni przed meczem doznał kontuzji w sparingu z Polonią Bydgoszcz. Zastąpił go Brytyjczyk Anders Rowe, ale pojechał on tylko w jednym biegu. Potem był zastępowany w ramach rezerwy taktycznej. To jednak nie Rowe, a Paweł Przedpełski był głównym winowajcą słabego wyniku Apatora – niedawny uczestnik cyklu Grand Prix zdobył w tym meczu zaledwie 1 punkt w pięciu startach! Tradycyjnie zawiodła też formacja juniorska. Starania trójki liderów – Emila Sajfutdinowa (12 pkt w 6 startach), Roberta Lamberta (14 pkt w 6 startach) i Patryka Dudka (10 pkt w 6 startach) zdały się na nic. Zespół gorzowski bez dziur w składzie – każdy przywiózł minimum 3 pkt, a najwięcej Martin Vaculik – 10.