Skip to main content

W 7. kolejce PGE Ekstraligi komplet zwycięstw odnieśli gospodarze. W trzech przypadkach były to zwycięstwa bardzo wysokie. Jakiekolwiek emocje uratował ostatni mecz, w którym Włókniarz Częstochowa i Apator Toruń stworzyły naprawdę dobre widowisko. Ani się obejrzeliśmy, a runda zasadnicza jest na półmetku.

Motor Lublin – GKM Grudziądz 55:35
Różnica pomiędzy potencjałem Motoru a GKM-u jest potężna. Lublinianie nawet bez kontuzjowanego Dominika Kubery nie mieli żadnego problemu z wysokim pokonaniem gości. Jako jedyny równorzędną walkę z mistrzami Polski podjął Max Fricke, który w sześciu biegach przywiózł 14 punktów i trzykrotnie przywoził trójki. Żaden inny zawodnik z Grudziądza nie przecinał linii mety jako pierwszy. To pokazuje, że liderzy Motoru nie zawiedli, a wśród nich najlepszy był oczywiście Bartosz Zmarzlik (14 pkt). Kolejny słaby mecz zanotował za to Nicki Pedersen. Lider GKM-u uzbierał łącznie raptem 4+1 pkt w 4 startach.

Sparta Wrocław – Wilki Krosno 62:28
Motor potrafił w tym sezonie rozjechać Unię Leszno 65:25. Sparta Wrocław meczem z beniaminkiem z Krosna rezultatu tego nie poprawiła, ale mocno się zbliżyła. Lider tabeli nie miał najmniejszych problemów z odniesieniem zwycięstwa. Wilki stać było jedynie na pięć biegowych remisów 3:3. Andrzej Lebiediew to jedyny zawodnik gości, który zaliczył biegowe zwycięstwo. Nie udało się to nawet będącemu do tej pory liderem drużyny Jasonowi Doyle’owi.

Stal Gorzów – Unia Leszno 57:33
Początek niedzielnych zmagań dawał nadzieję na emocjonujący mecz. Po pierwszej serii startów gospodarze prowadzili zaledwie dwoma punktami. Nadzieje Byków na cokolwiek zostały zniweczone w 5. biegu. Rozpędzający się Grzegorz Zengota wychodził na pierwsze miejsce, ale stracił panowanie na motocyklem i upadł, przy okazji zahaczając nogą Wiktora Jasińskiemu. Zawodnikowi Stali na szczęście nic się nie stało. Gorzej z Zengotą. Wykluczenie z tego biegu, który mógł się ułożyć po myśli przyjezdnych to tylko pierwszy cios. Drugi był taki, że popularny „Zengi” jest niezdolny do dalszej jazdy w tym meczu. Naprawdę złe wieści nadeszły ze szpitala – żużlowiec Unii ma złamany obojczyk. Unia ma w tym sezonie niesamowitego pecha. Najpierw kontuzja Chrisa Holdera, potem zastępującego go Nazara Parnickiego, a teraz jeszcze będącego mocnym punktem zespołu Zengoty. Do drużyny dołączył wprawdzie Adrian Miedziński, ale w pierwszym meczu po długiej przerwie wyglądał bardziej jak adept żużla, stawiający swoje pierwsze kroki. „Miedziak” zanotował trzy zera.

Wracając do samego meczu – od momentu feralnego 5. biegu, leszczynianie nie wygrali już żadnego biegu. Gorzowianie systematycznie powiększali swoją przewagę, by finalnie wywindować ją do stanu 53:33. Jako jedyny dwucyfrówkę w zespole gości zrobił Janusz Kołodziej, ale 11 oczek w 6 startach to też żadna rewelacja. W Stali gaz trzymali trzech liderzy – Szymon Woźniak (13+1), Martin Vaculik (13) i Anders Thomsen (12). Nieźle wypadł tez Oskar Fajfer (8+4).

Włókniarz Częstochowa – Apator Toruń 49:41
Kolejkę zamykał mecz, który zapowiadał się zdecydowanie najciekawiej i taki też był. Wprawdzie nie oglądaliśmy emocjonującej walki o 2 meczowe punkty do ostatniej gonitwy, bo tutaj przewaga gospodarzy była dość bezpieczna, jednak wiele mijanek na trasie zrekompensowało niedostatek dramaturgii. Mecz oglądało się znakomicie. Kilka wyścigów rozstrzygało się na kresce. Parę razy oglądaliśmy fotokomórkę na finiszu, by przekonać się, kto faktycznie wygrał i jaki był wynik wyścigu. Kapitalna reklama speedway’a.

I choć obejrzeliśmy naprawdę dobre ściganie w wykonaniu dwóch mocnych drużyn, to po meczu najwięcej mówiło się o kolejnym dziwnym zachowaniu Maksyma Drabika. Żużlowiec Włókniarza zaliczył w 13. biegu defekt – w dodatku drugi z rzędu. Poirytowany spakował się i wyszedł z parku maszyn. Finalnie „sfochowany” Drabik powrócił, ale zdezorientowany trener Lech Kędziora nie wystawił go do biegów nominowanych.

Częstochowianom problemy sprzętowe i umysłowe Drabika nie przeszkodziły w odniesieniu zwycięstwa, które nie było zagrożone na żadnym etapie tego meczu. Prowadzili od 2. biegu do samego końca, na ogół przynajmniej różnicą 6 punktów lub więcej. Apator miał za dużo dziur w składzie, by myśleć o wygranej. Wiktor Lampart, Paweł Przedpełski i formacja juniorska do spółki uzbierali 8 punktów, z czego 5 Lampart. Nie zawiedli za to Emil Sajfutdinow (12 pkt w 6 startach), Robert Lambert (11 pkt w 6 startach) i Patryk Dudek (10 pkt). Liderzy zrobili swoje również w ekipie Lwów – Mikkel Michelsen przywiózł 14 pkt, Leon Madsen 11+2, a Kacper Woryna 10. Wydaje się, że ten wynik nie przesądza kwestii punktu bonusowego. Na Motoarenie może być naprawdę ciekawie.

Related Articles