Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Polacy w dość przeciętnej stawce pierwszego półfinału Speedway of Nations jawili się jako mocny faworyt. Tymczasem środowy turniej w Vojens mogłoby reklamować hasło: w żużlu nie ma już słabych drużyn. O mały włos, a biało-czerwonych zabrakłoby w finale!
W pierwszym biegu wieczoru nasi stanęli pod taśmą do rywalizacji z Niemcami i szybko przekonaliśmy się, że na łatwą przeprawą nie ma co liczyć. Kai Huckenbeck wystrzelił jak z katapulty i pomknął do mety przed duetem Polaków w składzie Bartosz Zmarzlik – Maciej Janowski. Na szczęście już na starcie zdefektował drugi z Niemców – Norick Bloedorn. Oznaczało to, że biało-czerwoni wygrają ten wyścig drużynowo, ale liczyliśmy na 7:2 lub w najgorszym razie 6:3, a skończyło się skromnym 5:4. Takie „dziwne” jak na żużel wyniki to oczywiście efekt zmienionej punktacji w zawodach SoN – 4, 3, 2, 0.
Wydawało się, że to tylko przejściowe problemy, bo w kolejnym biegu nasi żużlowcy 7:2 pokonali USA, a potem w takim samym stosunku Łotyszy. Ale okazało się, że na tym „rumakowanie” podopiecznych Rafała Dobruckiego się kończy. W czwartej serii startów biało-czerwoni mierzyli się z Finami. Zmarzlik tym razem odpoczywał. Zastępujący go Patryk Dudek zrobił swoją robotę i wygrał, ale za jego plecami przyjechali Timo Lahti i Timi Salonen. Janowski szarpał się na trasie, ale niczego nie wskórał. Przegraliśmy ten bieg 4:5, a Finowie wyrastali na czarnego konia turnieju.
Mocno punktowali też Australijczycy, ale to akurat żadna niespodzianka. Mark Lemon, podobnie jak Dobrucki, rotował sobie trójką swoich zawodników. W 16. biegu Max Fricke przyjechał do mety przed Zmarzlikiem, który na trasie zdołał objechać Jacka Holdera. Tym razem rozczarował klubowy kolega Holdera z Torunia – Dudek. Przegraliśmy 3:6 i musieliśmy liczyć na szczęśliwy splot wyników w ostatniej serii startów, by uniknąć barażu.
W tym miejscu warto przypomnieć, że bezpośredni awans do sobotniego finału uzyskiwały dwie najlepsze drużyny, a ekipy z miejsc 3. i 4. musiały stanąć pod taśmą jeszcze raz.
Wydawało się, że, czego jak czego, ale rywalizacji z Ukraińcami bać się nie musimy. I tu srogie rozczarowanie. Nieobliczalny Marko Lewiszyn nie po raz pierwszy w tym dniu pokazał, że ma ogromny talent. Od dziś dumnie może chwalić się, że pokonał mistrza świata! Choć brzmi to jak baśń z mchu i paproci to tak właśnie było. Lewiszyn pokonał polski duet Zmarzlik – Dudek. Stawkę zamknął Witalij Łysak. Wygraliśmy skromnie 5:4, ale powodów do radości nie było. W kolejnym biegu Finowie również 5:4 pokonali USA i zapewnili sobie awans do sobotniego finału. To samo w ostatnim biegu fazy zasadniczej uczynili Australijczycy, którzy bezproblemowo pokonali 7:2 najsłabszym w stawce Łotyszy.
A zatem baraż! Tego nie przewidywali chyba nawet najwięksi sceptycy. Polacy zapunktowali w fazie zasadniczej słabiej od Finów i musieli rywalizować z Niemcami, którzy zdobyli zaledwie punkt mniej. Duet Dudek – Zmarzlik tym razem jednak nie zawiódł. Choć na pierwszych metrach nic jeszcze nie było pewne, to jednak Zmarzlik najlepiej rozegrał pierwszy łuk, a zaraz potem dołączył do niego Duzers. Zawodnik Apatora pomęczył się jeszcze trochę z Huckenbeckiem, ale nie miało to w sumie większego znaczenia, bo najważniejsze było nie zająć ostatniego miejsca i nie przegrać. Miły akcent i 7:2 na koniec turnieju, ale niesmak pozostał. Zawodnicy muszą popracować nad ustawieniami w kontekście sobotniego finału. Dobrucki być może popracuje zaś nad składem, bo sam nie wykluczył zmian w trójce na sobotę. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to dokooptowanie Dominika Kubery, choć i Janusz Kołodziej nie jest bez szans.