Skip to main content

W poprzedniej kolejce wszystkie mecze w komplecie wygrali gospodarze. W tej nie zdziwiłby nas komplet zwycięstw gości, ale skończyło się trzema wiktoriami przyjezdnych. Honor gospodarzy uratował w najlepszym meczu kolejki Apator Toruń, który minimalnie pokonał Motor Lublin. Niestety, nieco wcześniej obejrzeliśmy największą farsę tego sezonu.

Unia Leszno – Włókniarz Częstochowa 41:49
Bez niespodzianki w Lesznie, gdzie miejscowe Byki poległy w starciu z częstochowskimi Lwami. Unia wciąż musi radzić sobie bez Chrisa Holdera, co odbija się na jakości zespołu. Mimo że Janusz Kołodziej w sześciu startach zdobył komplet 18 punktów, to jednak jego koledzy dorzucili łącznie do puli tylko 23… Goście wyglądali w tym względzie lepiej – wprawdzie rozczarował Maksym Drabik (4+2 pkt), to jednak dwucyfrówki zrobili obaj Duńczycy oraz Jakub Miśkowiak, a blisko był Kacper Woryna. Goście z Częstochowy prowadzili przez całe spotkanie, a przez jego większość przewaga była bardzo pewna.

GKM Grudziądz – Sparta Wrocław 42:48
Bez niespodzianki również w Grudziądzu. GKM ma swoje kłopoty, a kadrowo jest znacznie słabszy od liderującej Sparty. Wprawdzie znakomity był Max Fricke (15 pkt w 6 startacy), wprawdzie Nicki Pedersen wreszcie odjechał cały mecz i zdobył nawet 11 pkt w 6 startach, to jednak wciąż grudziądzanie mają za dużo dziur w składzie. Gleb Czugunow skończył mecz bez punktów, Wadim Tarasienko uzbierał 6 oczek, tyle samo (ale z trzema bonusami) Fredrik Jakobsen. Nic specjalnego nie pokazali juniorzy. Złożyło się to na 42 pkt. Bez wstydu, ale i bez punktów meczowych. Trzeba jednak przyznać, że zanosiło się na dużo wyższą wygraną gości. Po 6 biegach było już 11:25! GKM trochę podgonił, wykorzystując m.in. kolejny słabszy mecz nierównego w tym sezonie Macieja Janowskiego (5 pkt). Rozczarował również Dan Bewley (6 pkt). Pozostali seniorzy wrocławskiej drużyny pojechali jednak wystarczająco dobrze, by dość pewnie przywieźć z Grudziądza zwycięstwo.

Wilki Krosno – Stal Gorzów 26:28
Najwięcej emocji przyniosły niedzielne konfrontacje. Ta pierwsza niestety głównie emocje pozasportowe. Już kilka godzin przed meczem zrobiło się gorąco – i to nie tylko ze względu na wysoką temperaturę na Podkarpaciu. Nie doszło do odebrania toru – komisarz i sędzia mieli zastrzeżenia co do nawierzchni krośnieńskiego owalu. Mecz stanął pod znakiem zapytania. Obiekcje mieli również gorzowianie i pojawiły się nawet spekulacje, że odmówią jazdy, próbując wymusić walkower. Zaprzeczał jednak Stanisław Chomski, który przed kamerami Canal+ powiedział, że zdają się na decyzję sędziego. W końcu z godzinnym opóźnieniem mecz się rozpoczął. Sędzia Paweł Słupski uznał, że tor choć trudny, to akceptowalny. Dość szybko okazało się, że prawdopodobnie sędzia się pomylił. Nawierzchnia sprawiała zawodnikom ogromne problemy. Ci lepsi przejeżdżali jeszcze w miarę płynnie, ale po słabszych zawodnikach (w tym juniorach) widać było duże techniczne problemy, nawet ze składaniem się w łuki.

Mecz był antyreklamą speedway’a. Pierwszy bieg został przerwany, bo kierownik startu zapomniał zabrać słupek podtrzymujący taśmę. Zauważył to arbiter i uchronił zawodników przed niebezpieczną sytuacją. Niestety, niemal każdy bieg rozgrywany był na raty. Mnożyły się upadki i inne problemy. W dodatku ścigania na dystansie nie było prawie wcale. W większości biegów różnice pomiędzy zawodnikami były ogromne. Czasem po pierwszym kółku już tak duże, jakby żużlowcy jechali z 10 okrążeń. Tymczasem zawodnicy widząc, że nie mają szans na dogonienie rywala, przede wszystkim skupiali się na bezpiecznym przejeżdżaniu przez kolejne wiraże, ze szczęśliwym końcem tej męczarni na mecie.

Niestety, kuriozum tego meczu, w którym od początku prowadzili gorzowianie, spotęgował sędzia po 9. biegu, kiedy zszedł ze swojego stanowiska i po krótkich oględzinach toru podjął decyzję o zakończeniu meczu! Dlaczego akurat po 9. gonitwie? Regulamin pozwalał mu już po 8. Bardziej sprawiedliwe byłoby na pewno poczekać do 10. biegu, by odjechać pełną serię startów. Logika nakazywała jednak dokończyć, to co się zaczęło. Skoro bowiem tor został dopuszczony do jazdy, to chyba po 9. biegu nagle nie stał się niedopuszczalny? Mało tego, przecież zawodnicy z każdym startem coraz bardziej przyzwyczajali się do trudnych warunków w Krośnie. Sprawę zaognia fakt, że Wilki przegrywały wówczas już tylko różnicą dwóch punktów. Obsada biegu 10. dawała beniaminkowi nadzieję na przynajmniej doprowadzenie do remisu. Nic dziwnego, że po chwili kibice na trybunach zaczęli skandować niewybredne hasła. Zrobiło się naprawdę nerwowo.

Po co sędzia się zgodził na odjechanie meczu, skoro były wyraźne przesłanki do orzeczenia walkowera przeciwko Wilkom? Krośnianie mieli wiele godzin soboty i niedzieli, gdy pogoda była bardzo ładna, by przygotować świetny tor. Nie zrobili tego. A jednak arbiter postanowił jechać za wszelką cenę, a potem widząc, że mecz wygląda jak parodia speedway’a, przerwał sportowe emocje i stwierdził, że 9 biegów będzie w sam raz. Najlepsza liga świata – tak reklamuje się PGE Ekstraliga, ale to hasło po takich meczach brzmi jak kpina. Zanosi się na konsekwencje dyscyplinarne wobec krośnieńskiego klubu, ale w sumie Wilki mogą się bronić, że skoro sędzia finalnie dopuścił tor do jazdy, to chyba nie było tak źle…

Apator Toruń – Motor Lublin 46:44
Po meczu w Krośnie mogło się odechcieć żużla, ale po meczu w Torunie można było tylko żałować, że to trwa zaledwie 15 biegów! Ależ to był speedway! Motor już w pierwszym biegu zaakcentował swoje aspiracje, wygrywając 5:1. Lublinianie, mimo nieobecności Dominika Kubery, chcieli walczyć o pełną pulę. Później ich przewaga stopniała do dwóch oczek, a po 7. biegu mieliśmy pierwszy remis – po 21. Zawodził Bartosz Zmarzlik, który w trzech swoich pierwszych biegach, trzykrotnie oglądał plecy rywala. Potem mistrz świata mówił, że korygował zębatki, ale z żadnego ustawienia nie był zadowolony, bo ciągle czuł się wolny. Trzecia seria startów należała do Aniołów. Miejscowi wyszli na 6-punktową przewagę. Najpierw para Paweł Przedpełski – Robert Lambert podwójnie objechała duet Jack Holder – Jarosław Hampel, a potem Patryk Dudek sensacyjnie ograł Zmarzlika, a Wiktor Lampart Bartosz Bańbora.

6 punktów przewagi Apatora spadło Motorowi jak z nieba przed 11. biegiem. Podwójna rezerwa taktyczna wydawała się oczywista. Zmarzlik i Fredrik Lindgren zastąpili Kacpra Grzelaka i Hampela. Wydawało się, że Koziołki wygrają ten bieg 5:1, ale na trasie mijający po szerokiej Lamparta Lindgren sczepił się motorami z rywalem. Obaj panowie upadli, a po chwili skoczyli sobie do gardeł. Sędzia uznał, że upadek sprokurował Szwed. Jasne stało się więc, że Motor zmarnuje rezerwę taktyczną i prawie na pewno przegra ten mecz. Powtórka na 3:3 – Zmarzlik przywiózł pierwszą swoją trójkę. Kolejny bieg to znów 3:3, ale para Zmarzlik – Lindgren zameldowała się pod taśmą po raz drugi w tej serii. Bieg 13. był popisem lublinian. Wygrana 5:1 nad parą Emil Sajfutdinow – Robert Lambert była pokazem mocy mistrzów Polski. Rosjanin przegrał zresztą po raz pierwszy w tym meczu.

Przed biegami nominowanymi było więc bardzo ciekawie. Euforia licznej grupy lubelskich kibiców na Motoarenie po 14. biegu była zrozumiała. Jack Holder prowadził prawie od początku, ale Hampel dał prawdziwy popis godny byłego wicemistrza świata. Minął po małej obu rywali i pojechał z taką ikrą, jaką ostatnio widujemy u niego rzadko. W dodatku zrobił to po dłuższej przerwie, bo przecież w poprzedniej serii był zastępowany rezerwą taktyczną.

Fenomenalna jazda Hampela i zwycięstwo 5:1 dało Motorowi dwupunktowe prowadzenie przed ostatnim biegiem, w którym pod taśmą po stronie gości zameldowali się znów Zmarzlik i Lindgren. Wydawało się, że Apator przegra. Ale ten mecz to istna sinusoida. Znakomity w tym dniu Lindgren od początku jechał ostatni i nie miał żadnej koncepcji, jak zbliżyć się do rywali. Prowadził Zmarzlik, ale nie za długo – szybko wyprzedził go szalejący po orbicie Sajfutdinow. Z początku mistrz świata chciał gonić Rosjanina i walczyć o pełną pulę dla Motoru. Znów był jednak wolny i wykorzystać postanowił to Lambert. Brytyjczyk zbliżał się do Polaka, a ten zobaczył, że trzeba bronić 2 punktów i meczowego remisu. Zmarzlik ostatnie kółko pojechał jednak bardzo asekuracyjnie. Nie napędzał Motoru, a chciał wybierać jedynie najbezpieczniejsze ścieżki. Oszukał się. Szalejący po dużej Lambert wyprzedził na kresce mistrza świata o centymetry! Konieczna była analiza fotokomórki, ale kibice zgromadzeni na stadionie już fetowali triumf Aniołów. Byli pewni, że Lambert ustrzelił Zmarzlika o przysłowiowy błysk szprychy. I mieli rację! Lambert faktycznie wygrał – telemetria pokazała, że o 0,007 sekundy. Niesamowite! Motor był w niebie, był w piekle, potem znów w niebie i finalnie skończył w czeluściach. Apator odwrotnie.

Kibice w Toruniu mogą się cieszyć, bo ich drużyna wreszcie się przełamała i pojechała na wysokim poziomie. Drużyna, a nie tylko jeden Sajfutdinow. Taka wygrana może ponieść Apator na resztę sezonu. Motor zanotował drugą porażkę, drugą minimalną i drugą po słabszym meczu Zmarzlika. W pozostałych czterech spotkaniach Bartek notował komplety, a lublinianie wygrywali. Tutaj jednak przede wszystkim przyczyną porażki była absencja kontuzjowanego Kubery – jadący za niego juniorzy nie dają takiej jakości.

Po krośnieńskiej antyreklamie żużla, w Toruniu dostaliśmy najlepszą możliwą reklamą. Jest tylko jedno „ale”. Ten wynik nie ma w sumie większego znaczenia. Do playoffów awansuje łącznie aż 6 drużyn, więc prawie wszyscy. Motor zapewne wygra w rewanżu i zgarnie bonus, a na koniec rundy zajmie 2. miejsce. System playoffów dla sześciu drużyn całkowicie dewaluuje znaczenie rundy zasadniczej. Nawet gdyby Motor przegrał tu 30:60, to w sumie prezes Jakub Kępa mógłby jedynie wzruszyć ramionami i czekać na ćwierćfinały, półfinały i finał, gdzie prawdopodobnie już ze zdrowym Kuberą w składzie, Koziołki walczyć będą o złoto. Prawdopodobnie ze Spartą.

Related Articles