Jeden remis, jedno dwupunktowe zwycięstwo i jedno czteropunktowe zwycięstwo – to wyniki 1. kolejki w PGE Ekstralidze. Inauguracja żużlowego sezonu ligowego była więc niezwykle wyrównana i bardzo emocjonująca. Stęsknieni speedway’a fani nie mieli prawa do narzekań, mimo że hit kolejki, spotkanie Motoru Lublin ze Spartą Wrocław, zostało przełożone.
Apator Toruń – Stal Gorzów 47:43
Sobotnia inauguracja sezonu przyciągnęła na Motoarenie tłumy fanów, spragnionych dobrego ścigania. Rozczarowania nie było – zarówno poziom meczu, jak i dramaturgia, a nade wszystko wynik końcowy – wszystko zgadzało się z perspektywy toruńskiego kibica. Gorzowianie bez swojego wieloletniego lidera, Bartosza Zmarzlika, muszą przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości. Do Ekstraligi wrócił Oskar Fajfer – trudno uwierzyć, że wypełni lukę po trzykrotnym mistrzu świata, ale 9 punktów w meczu z Apatorem to naprawdę niezły wynik. Powrót mieliśmy również po stronie torunian – po rocznym zawieszeniu do jazdy wrócił Emil Sajfutdinow. Najwyraźniej co niektórym przestał przeszkadzać jego rosyjski paszport. To zresztą temat na inną dyskusję – faktem jest, że Sajfutdinow i Artiom Łaguta wracają do ścigania w Ekstralidze. Emil był w sobotę obok Roberta Lamberta najmocniejszym punktem Apatora – zdobył 11 oczek i bonus. Lambert – 11+2. Podobnym wynikiem może pochwalić się Martin Vaculik po stronie gorzowskiej – Słowak swoje 11+1 zrobił jednak w 6 startach.
Apator prowadził przez większą część meczu, ale podwójne zwycięstwo pary Fajfer – Thomsen w 14. biegu spowodowało, że przed 15. gonitwą zatliła się iskierka nadziei na remis dla Stali. I tu dochodzimy do epicentrum emocji w tym meczu – ze startu gorzowianie wyszli na 5:1. Vaculik pomknął do mety, ale Szymon Woźniak nie dał rady. Wyprzedził go najpierw Sajfutdinow, a zaraz potem Lambert. Nadzieja gości na remis prysła. Vaculik do końca skutecznie odpierał ataki Sajfutdinowa, ale marne to pocieszenia dla Stali, która na inaugurację przegrała 43:47. Inna sprawa, że nie jest to żadna niespodzianka – w powszechnej opinii ekspertów Apator to jeden z kandydatów do medalu w sezonie 2023, a Stal bez Zmarzlika nie jest na pewno faworytem.
GKM Grudziądz – Włókniarz Częstochowa 45:45
Do sporej niespodzianki doszło w Grudziądzu. Faworyzowany Włókniarz już w pierwszej kolejce pogubił punkty. Już na próbie tory zaczęły się kłopoty gości – kontuzji doznał Kacper Woryna. Zastępować musieli go juniorzy. Z początku robili to wyśmienicie. Franciszek Karczewski i Kajetan Kupiec nie tylko wygrali podwójnie bieg juniorski, ale niespodzianie przywieźli jeszcze kilka punktów. Wyglądało więc na to, że nieobecność Woryny nie zaszkodzi Lwom. Szczególnie, że w ekipie GKM na wysokim poziomie punktował w zasadzie jedynie Nicki Pedersen. 46-letni Duńczyk pokazuje, że wiek w żużlu nie ma aż takiego wielkiego znaczenia. Pedersen był w tym meczu klasą sam dla siebie – zdobył komplet 18 punktów w 6 startach. Inna sprawa, że jako rezerwa taktyczna pojechał na… juniorów Włókniarza. Manewr taktyczny Janusza Ślączki spotkał się ze sporym zdziwieniem fanów. Wróćmy jednak na tor, gdzie przez większą część meczu GKM musiał odrabiać straty. Po 11. biegu mieliśmy rezultat 37:29 na korzyść przyjezdnych, co nie zapowiadało niczego dobrego dla grudziądzan. Ale wygrali oni podwójnie dwa kolejne biegi i przed nominowanymi był już remis.
W biegu nr 14 pierwszy linię mety przeciął Mikkel Michelsen, dla którego była to dopiero pierwsza trójka w tym meczu. Duńczyk bieg wcześniej szalał, próbując wyprzedzić Maxa Fricke, ale bez skutku. Wygrana Michelsena dała Włókniarzowi zaledwie remis 3:3, bo na czwartym miejscu przyjechał Jakub Miśkowiak. „Misiek” skończył już wiek juniora i pierwsze szlify seniorskie nie były dla niego udane – w sobotnim meczu uzbierał marne 2 punkty i bonus.
Mieliśmy zatem remis również przed ostatnim biegiem wieczoru. Tutaj nadzieję GKM-owi dawała obecność niepokonanego do tej pory Pedersena. I lider drużyny Ślączki nie zawiódł. Na pierwszym okrążeniu objechał Leona Madsena, a potem skutecznie bronił się przed atakami rodaka do samego końca. Gleb Czugunow nie dał jednak rady Maksymowi Drabikowi, a zatem kolejne 3:3 i w końcowym rozrachunku 45:45. W Częstochowie myślą o medalu DMP, ale by stało się to możliwe, na pewno lepiej jechać musi Miśkowiak. Juniorzy i tak nadspodziewanie skutecznie zastępowali kontuzjowanego Worynę.
Unia Leszno – Wilki Krosno 46:44
Emocje w zasadzie do ostatniego wirażu mieliśmy też w ostatnim ekstraligowym meczu weekendu. W Wielką Niedzielą na torze w Lesznie doszło do starcia dwóch mocnych kandydatów do spadku. Większość ekspertów typuje degradację Wilków, ale po niedzielnym meczu takie opinie nie będą już tak powszechne. Debiutujący na ligowych „salonach” beniaminek postraszył leszczyńskie Byki, a kluczowa dla losów sytuacja miała miejsce w 10. biegu. Fantastycznie jadący Andrzej Lebiediew zdefektował na ostatnim okrążeniu. Krośnianie przegrali 1:5, zamiast zremisować 3:3. Unia wyszła na prowadzenie 32:28. Chwilę później goście doprowadzili do remisu, a przed biegami nominowanymi prowadzili 40:38.
W 14. biegu pierwszy do mety dojechał Jason Doyle. Jeszcze rok temu Australijczyk był ulubieńcem publiczności w Lesznie, ale gdy niespodziewanie wybrał ofertę Wilków i opuścił Unię, stał się dla nich synonimem zdrajcy. Fani Byków obrzucali go w niedzielę wyzwiskami i… dolarami z jego podobizną. Doyle odwdzięczył się gestem środkowego palca, po wygranym 14. biegu. Niewykluczone, że spotka go za to kara dyscyplinarna.
Wracając do meczu – przed ostatnim biegiem wszystko było jeszcze możliwe. Gospodarze do zwycięstwa potrzebowali jednak wygranej 5:1. Ze startu pierwszy wystrzelił Grzegorz Zengota. To kolejny żużlowiec, wracając do najwyższej klasy rozgrywkowej. Wracający w świetnym stylu, dodajmy, bo 10+1 pkt to naprawdę dobry wynik. Za Zengotą zameldował się jednak duet Wilków. Stawkę zamykał Janusz Kołodziej. Lider Unii ruszył jednak w pościg za krośnieńską parą i był to pościg udany. Najpierw poradził sobie z Vaclavem Milikiem, by chwilę później objechać też Lebiediewa. Na „Smoczyku” wybuchła euforia. Błyskawicznie Wilki straciły nie tylko zwycięstwo, ale nawet remis. Unia wygrała 46:44, a beniaminek, choć pozostawił po sobie naprawdę dobre wrażenie, punktów w PGE Ekstralidze musi poszukać w kolejnych spotkaniach. Łatwo nie będzie, ale ten mecz pokazał, że zespół Ireneusza Kwiecińskiego ma pełne prawo myśleć realnie o utrzymaniu. Gdyby nie defekt Lebiediewa, w maszynie którego niespodziewanie zabrakło paliwa, już na początku sezonu to Unia stałaby się głównym kandydatem do spadku.