Nie Bartosz Zmarzlik, a Anders Thomsen sięgnął po główną nagrodę sobotniego turnieju SGP w Gorzowie Wielkopolskim. Zawodnik miejscowej Stali wyprzedził w finale dwóch kolegów z drużyny – Martina Vaculika i wspomnianego Zmarzlika, który tym samym umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej cyklu.
Wygrana Thomsena to spora niespodzianka. Duńczyk do tej pory nigdy nie wygrał zawodów Grand Prix, a w klasyfikacji mistrzostw zajmował odległe miejsce. Wczorajsza wiktoria zapewniła mu jednak tygrysi skok na 7. lokatę. Thomsen w całych zawodach nie zachwycał. Jechał solidnie, punktował. W fazie zasadniczej wygrał dwa biegi. Kolejne dwa wygrał jednak później – te kluczowe. W półfinale i finale startował z drugiego pola startowego i w obu tych gonitwach rozegrał wszystko w niemal identyczny sposób. Dobre spasowanie z torem, duża prędkość, odpowiednia ścieżka. Tak w skrócie można opisać jazdę Thomsena po pierwsze w karierze zwycięstwo w zawodach Grand Prix.
Choć Zmarzlik był faworytem, a zakończył turniej „tylko” na 3. miejscu, to w jego teamie raczej nikt nie rozpacza. Bartosz przybliżył się do trzeciego w karierze złotego medalu IMŚ. Polak ma już 18 punktów przewagi nad drugim Leonem Madsenem, który po raz trzeci z rzędu zajął 7. miejsce i dopisał sobie 10 punktów. Na 3. pozycję w cyklu wskoczył Vaculik. To efekt fatalnego występu Macieja Janowskiego, który okazał się lepszy tylko od Maxa Fricke. Tym samym Magic zdobył raptem 2 punkty do „generalki” i znów prawdopodobnie zaprzepaścił swoje marzenia o tytule mistrzowskim. Wciąż jednak w zasięgu ręki jest pierwszy w karierze medal – przecież jesteśmy dopiero w połowie rywalizacji w tym sezonie.
Stawkę w finałowym wyścigu poza trzema żużlowcami Stali uzupełnił Patryk Dudek. Popularny Duzers zapomina już o niedanym początku sezonu i pnie się w górę w klasyfikacji. Trzy tygodnie temu wygrał w Teterowie, a teraz zajął 4. miejsce w Gorzowie. Do trzeciego Vaculika traci już raptem 4 punkty, czyli tyle samo co Thomsen.
Skoro jesteśmy już przy Polakach to niestety musimy wspomnieć także o kolejnym słabym występie Pawła Przedpełskiego, który zajął 13. miejsce w zawodach i wyprzedził jedynie Fricke, Janowskiego i… kolejnego z biało-czerwonych, Szymona Woźniaka. Jadący z dziką kartą zawodnik nie dopasował się formą do kolegów ze Stali, którzy rządzili na „Jancarzu”. Uciułał ledwie 4 punkty w fazie zasadniczej.
Wyniki wynikami, a sobotnie Grand Prix zapamiętane zostanie przede wszystkim ze względu na zamieszanie wywołane opadami deszczu. Tor został zlany tuż przed startem turnieju. Zawodnicy spodziewali się, że start rywalizacji zostanie przesunięty, by nawierzchnię można było poddać nieodzownej kosmetyce. Nic z tego! Organizatorzy podjęli decyzję o tym, by jechać zgodnie z planem. Tor był w bardzo kiepskim stanie, rywalizacja niebezpieczna, jeśli w ogóle o jakiekolwiek sportowej rywalizacji można mówić. Dopiero z czasem sytuacja się unormowała, ale zawodnicy wyrażali swoją dezaprobatę. Kamery uchwyciły nawet Taia Woffindena, który pukał się w czoło. – Tor po opadach był bardzo śliski. Chodziło nam o to, by tę mokrą wierzchnią warstwę wymieszać z suchą, która znajdowała się pod spodem. Wszystko po to, by zwiększyć nasze bezpieczeństwo – powiedział „Tajski” w rozmowie z Eurosportem i trudno nie przyznać mu racji.
Na szczęście nikomu nic się nie stało, a polscy kibice mogą powoli rezerwować bilety na toruńskie Grand Prix w październiku – wiele wskazuje na to, że na Motoarenie Zmarzlik świętować będzie kolejne złoto w karierze. Głównie dlatego, że nie ma z kim przegrać.