Skip to main content

Wygląda na to, że ćwierćfinałowe rewanże w PGE Ekstralidze będą korespondencyjną walką o miano „lucky losera”. W pierwszych meczach faworyci wygrali zgodnie i w podobnym stosunku, a zatem trudno przypuszczać, by mieli wypuścić awans w rewanżach przed własną publicznością.

Apator Toruń – Motor Lublin 42:47
Przed meczem fani Apatora obawiali się o zdrowie Pawła Przedpełskiego – ten w końcu wystąpił i nawet przywiózł jedną trójkę, choć z mocną pomocą sędziego, który dość kontrowersyjnie wykluczył w 4. biegu Mateusza Cierniaka. Torunianie wygrali zresztą ten bieg 5:0, bo wcześniej wykluczony został też Kacper Grzelak. Jednak nawet ten wynik 5:0 nie pozwolił gospodarzom prowadzić po pierwszej serii startów. Motor zdobył prowadzenie już w 1. biegu i nie stracił go do samego końca. Niespodziewanie liderem Koziołków był Jarosław Hampel, który do biegów nominowanych notował płatny komplet. W 15. biegu przydarzyło mu się zero, ale trochę przeszkodził mu szalejący i próbujący gonić parę gości Bartosz Zmarzlik. Ten bieg Motor przegrał podwójnie, ale w 14. wyścigu zapewnił sobie meczowe zwycięstwo, wygrywając wówczas 5:1. Lubelski zespół był po prostu lepszy, równiejszy i nie zrobiła mu różnicy nawet nieobecność Jacka Holdera, który powoli dochodzi do zdrowia po operacji nadgarstka. W zespole Aniołów swoje zrobił Emil Sajfutdinow, notując 12+1 pkt, ale akurat początek Rosjanin nieco przespał. Później był praktycznie niełapalny. Fani gospodarzy więcej mogli oczekiwać od Patryka Dudka – popularny Duzers uzbierał 8 punktów. Przypomnieć należy, że mistrzowie Polski w fazie zasadniczej roznieśli Apator u siebie 59:31, więc torunianie marząc o półfinałach muszą w rewanżu pojechać lepiej niż w przywołanym czerwcowym meczu.

Stal Gorzów – Włókniarz Częstochowa 41:49
To miał być najbardziej wyrównany z ćwierćfinałów i z miejsca wszyscy obstawiali, że przegrany z tej pary będzie „lucky loserem”. Wszystko zmieniło się w sobotę podczas Grand Prix Łotwy, gdy paskudnej kontuzji doznał Anders Thomsen. Duńczyk prawdopodobnie w tym roku na tor już nie wróci, a Stal Gorzów prawdopodobnie nie ma za dużych szans w tym dwumeczu, skoro u siebie poległa 41:49. Zresztą, i tutaj nie obyło się bez pecha. Szymon Woźniak jechał jak natchniony i po trzech biegach miał komplet punktów. W czwartej swojej próbie zaliczył poważny upadek i do końca meczu mocno poobijany uciułał jeszcze tylko 2 oczka. Zamiast wyniku około 16-18 pkt, skończyło się na 11. Wobec tego najskuteczniejszy w ekipie gospodarzy był oczywiście Martin Vaculik. Słowak w 6 startach zdobył 14+1 pkt. Pozostali jednak punktowali zdecydowanie za słabo, bo nawet 7 oczek Oskara Fajfera w 6 biegach to wynik mizerny, a i tak pozwalający zostać trzecim zawodnikiem drużyny. We Włókniarzu dwucyfrówkę wykręcił wprawdzie tylko Leon Madsen (11+1), ale drużyna pojechała bardzo równo i niemal każdy dorzucił swoje. Jakby to wyglądało, gdyby jechał Thomsen? Zapewne zupełnie inaczej i po pierwszej części dwumeczu Lwy musiałyby odrabiać straty. Można się tylko zastanawiać, czy aby na pewno wprowadzony w tym roku przepis, że zastępstwo zawodnika stosować można wyłącznie za najlepszego w drużynie zawodnika, jest słuszny. Thomsen to druga siła Stali, niewiele gorzej punktujący od Vaculika. Jego absencja zrujnowała ten dwumecz.

Unia Leszno – Sparta Wrocław 42:48
W końcówce rundy zasadniczej Sparta Wrocław pierwszej porażki doznała właśnie w Lesznie. Unia wtedy wróciła do jazdy w pełnym składzie personalnym i pokazała klasę. Ale jeśli fani leszczyńskich Byków liczyli na powtórkę, to srogo się zawiedli. A trzeba zauważyć, że taka powtórka dawałaby im pewny awans do półfinału, niezależnie od wyniku rewanżu.

Trudno liczyć na zwycięstwo, gdy Chris Holder nie przywozi nawet jednego punktu (na usprawiedliwienie – Australijczyk po dwóch startach był już zastępowany), a Bartosz Smektała ciuła 4 oczka w 4 próbach. Dużo więcej można było spodziewać się też po Jaimonie Lidsey’u – Australijczyk skończył mecz z dorobkiem 6 pkt. Klasą sam dla siebie był za to Janusz Kołodziej, który wręcz fruwał po leszczyńskim owalu. Skończyłby mecz z płatnym kompletem, ale w jednym z biegów tak kurczowo próbował bronić prowadzącego Damiana Ratajczaka przed atakami Taia Woffindena, że w końcu się oszukał i na mecie dał się minimalnie wyprzedzić Brytyjczykowi. Mimo wszystko 16 pkt „Kołdiego” to jeden z głównych powodów, dla których Unia ma jeszcze realne szanse na miano szczęśliwego przegranego ćwierćfinałów.

Sparta ma problem z Maciejem Janowskim, który słabą formę z Grand Prix przekłada również na mecze ligowe – 5 pkt w 4 startach uczyniło go najsłabszym z seniorów wrocławskiej drużyny w tym meczu, zresztą słabszym nawet od jadącego trzy razy juniora – Bartłomieja Kowalskiego.

Rewanże już w najbliższą niedzielę – wszystkie o jednej porze, więc będzie ciekawa korespondencyjna rywalizacja, prawdopodobnie o to, kto najniżej przegra

Related Articles