Klątwa Stadionu Narodowego nie została odczarowana. Po raz ósmy Grand Prix na tym obiekcie nie wygrał Polak. Bartosz Zmarzlik zajął 2. miejsce, uznając w finale wyższość Jasona Doyle’a. Ponad 50-tysięczna publiczność oklaskiwała dobrą jazdę mistrza świata, ale dało się odczuć lekki niedosyt.
Zacznijmy od tego, że wygrana Doyle’a na Narodowym była w pełni zasłużona. „Kangur” czuł się na „jednodniowym” torze w stolicy Polski jak ryba w wodzie. Stracił tylko jeden punkt przez cały turniej, przyjeżdżając w 11. gonitwie za plecami Fredrika Lindgrena. Pozostałe biegi wygrał, więc trudno mówić o szczęśliwym rozstrzygnięciu. Doyle wbrew wszystkim wybierał 1. pole startowe w półfinale i finale, choć ewidentnie najlepiej radzili sobie zawodnicy startujący spod płotu. Doyle uwielbia jednak harce przy krawężniku i całkiem świadomie wolał jechać w czerwonym kasku. W finałowym biegu wydawało się, że Zmarzlik napędzi się po dużej, wykorzystując dobrze „chodzące” czwarte pole. Nic z tego – Polak nabrał prędkości, wysforował się na 2. miejsce, ale Doyle’a nie dogonił. Na 3. miejscu dojechał Robert Lambert, a stawkę w finale zamknął Martin Vaculik.
Przy Lambercie można się na chwilę zatrzymać, bo to on dawał kibicom na Narodowym najwięcej frajdy swoją jazdą – zaliczył najwięcej mijanek (5), a apogeum był półfinał, kiedy to o centymetry na finiszu wyprzedził Jacka Holdera. Atak „Lambo” wydawał się skazany na porażkę, ale Brytyjczyk nie raz w swojej karierze pokazywał, że potrafi na kresce zameldować się o włos przed rywalem. I tak było w tym przypadku. Sędzia musiał oczywiście posiłkować się fotokomórką, która pokazała, że ułamek sekundy wcześniej linię mety przeciął Lambert. W drugim półfinale z początku zapowiadało się na „podwójne zwycięstwo” Polaków, bowiem za plecami Zmarzlika znajdował się Szymon Woźniak, który od początku prezentował się w sobotni wieczór naprawdę dobrze. Niestety, na trasie Woźniaka ograli Vaculik i Dan Bewley. Euforia opadła. Pozostała radość, że przynajmniej jeden biało-czerwony powalczy o przełamanie naszej niemocy w Warszawie.
Pozostali dwaj Polacy totalnie rozczarowali. O ile od młodego Mateusza Cierniaka trudno było oczekiwać cudów, o tyle zaledwie dwa punkty przywiezione przez Dominika Kuberę to już spore zaskoczenie in minus. „Domin” znalazł się w zaszczytnym gronie na końcu stawki turnieju, bowiem jeszcze gorzej od niego pojechał Leon Madsen – Duńczyk również uciułał dwa punkciki i zajął ostatnie miejsce.
Pozytywnie zaskoczył nie tylko Woźniak, ale i Kai Huckenbeck. Niemiec miał być dostarczycielem punktów, a tymczasem po raz drugi awansował do półfinału. W nim niestety nie miał okazji powalczyć o finał. W pierwszej odsłonie tego biegu upadł na tor po ostrej walce z Doylem. Wprawdzie sędzia zarządził powtórkę w pełnym składzie, to jednak Huckenbeck nie był gotowy do jazdy w drugiej odsłonie. Szkoda, bo niemiecki żużlowiec śmigał po torze na Narodowym aż miło.
Doyle w Gorican zajął 2. miejsce, a w Warszawie wygrał. Do pełni szczęścia zabrakło mu jedynie sukcesu w warszawskim sprincie w piątek. Tak czy owak – jest liderem „generalki” z 38 punktami na koncie. Holder i Zmarzlik mają po 32 punkty, a czwarty Lambert 29. Kolejna runda już w najbliższą sobotę – tym razem w Landshut.