Skip to main content

Pora na 2. kolejkę, która tradycyjnie rozegrana zostanie w piątek i niedzielę. Najwięcej mówi się o absencji Janusza Kołodzieja w Toruniu, ale z pewnością to nie jedyne istotne wydarzenie.

Piątek 18:00 Apator Toruń – Unia Leszno
Jedni mieli pozbyć się demonów z ubiegłego sezonu. Dla drugich wieszczono czarne scenariusze, z meczem o wszystko już na inauguracje. Tymczasem po pierwszych piętnastu wyścigach w Toruniu i Lesznie nastroje inne. Anioły nadal miały te same kłopoty, co w 2023 roku i wszystko, co najgorsze z poprzednich rozgrywek dało o sobie znać w Gorzowie. Z kolei Unia udanie weszła w sezon, bez większych kłopotów pokonując Włókniarza Częstochowa. Rywalizacja trwała do ostatniego biegu, ale Byki pokazały swoje najlepsze oblicze. Teraz jednak do Grodu Kopernika jadą… jak na ścięcie. Główny powód już znany od wtorku. Najpierw pojawiły się awizowane składy według, których Janusz Kołodziej widnieje w składzie. Tyle że błyskawicznie wyjaśniono, że Koldiego na Motoarenie zabraknie. To efekt kontuzji, którą leczył tuż przed startem sezonu. Nie ma w tym temacie przypadku. Kołodziej był kluczowym ogniwem na inauguracje, a jego 13 punktów z Włókniarzem było najważniejszą zdobyczą pozwalającą wygrać z Lwami. Teraz potrzebuje jednak odpoczynku i władze Byków kalkulują. Zdrowy Kołodziej zdecydowanie bardziej przyda się leszczynianom w trzeciej kolejce, gdy na Smoczyka przyjedzie Falubaz Zielona Góra. Wtedy trzeba będzie pojechać mecz z głównym rywalem o utrzymanie/awans do play-offów. W Toruniu szansę, nawet z pełnym składem, na remis byłyby niezbyt duże. Dlatego wychowanek Unii Tarnów dostał aż 16 dni wolnego pomiędzy pierwszym a trzecim ligowym meczem.

Do ostatnich godzin mają trwać narady dotyczące sposobu zastąpienia Kołodzieja. Może to będzie zastępstwo zawodnika, co wydaje się być korzystnym pomysłem – dodatkowe starty dla Lebiediewa, Smektały czy Zengoty. Z drugiej strony może szansę otrzymać Nazar Parnicki. Tyle że dwukrotnie oznaczałoby to potencjalnie straty pary Parnicki – Rew. Trafiliby na awizowaną parę Lampart – Przedpełski, a później Sajfutdinow – Affelt, czyli nie najgorszy zestaw. To jednak będzie decyzja Rafała Okoniewskiego i spółki tuż przed meczem. W Lesznie na pewno liczą na ponowne dobre występy Lebiediewa i Zengoty, zwłaszcza z pierwszej połowy meczu. Zengi zaczął od dwóch trójek, a później przywiózł ledwie “oczko”, a i to “na trupie”. Świetnie pokazał się także Damian Ratajczak, któremu tor w Toruniu powinien sprzyjać i wiele wskazuje na to, że pojedzie cztery lub więcej razy.

36 z 39 punktów Apatora w Gorzowie to efekt jazdy tercetu Robert Lambert(14), Emil Safjtudinow(12) i Patryk Dudek(10). Poza tym pustynia. Reszta zawodników punktowała wyłącznie na sobie. Krzysztof Lewandowski na Mateuszu Affelcie i Pawle Przedpełskim, a ten ostatni na Patryku Dudku. Co z tego, że torunianie indywidualnie zgarnęli 9 “trójek” przy zaledwie sześciu indywiduanych triumfach gospodarzy, skoro tylko czterokrotnie Apator wygrywał biegi drużynowo, a i to wyłącznie w stanie 4:2. W przypadku gorzowian wszystkie indywidualne zwycięstwa były zamienione w wygrane drużynowe. Dwukrotnie na 4:2 i czterokrotnie(!) na 5:1. Ważniejsza okazała się statystyka zer. Tych Apator skompletował aż jedenaście, a jedynym, który tego uniknął był w niedzielny wieczór Robert Lambert.

Anioły przede wszystkim mają kłopot z drugą linią i juniorami. Już przed pierwszym meczem pisałem o fatalnej postawie pary Lewandowski – Affelt w ubiegłym sezonie. W pierwszej kolejce nic się nie zmieniło. Tyle że zanim można mieć pretensje do nich, najpierw trzeba poruszyć temat Przedpełskiego. Wychowanek Apatora odjechał pięć biegów tylko z jednego powodu – kontuzji Wiktora Lamparta. Przez to rezerwy taktyczne były desygnowane wyłącznie za Anglika Andersa Rowe. “Pawełek” skompromitował się w Gorzowie nie pokonując finalnie ani jednego zawodnika rywali! Tak się nie da jeździć i jeśli nic się nie zmieni, to Apator będzie miał gigantyczne kłopoty na wyjazdach. W kwestii zdrowia Wiktora Lamparta nadal sporo niewiadomych. Wiele wskazuje jednak na to, że nie zobaczymy go w najbliższy piątek, a może nawet także podczas wyjazdowego meczu w Lublinie. Absencja po “dzwonie” w sparingu w Bydgoszczy może się zatem wydłużyć, ale tutaj trzeba nasłuchiwać komunikatów i wieści z Torunia. Jego nieobecność może napsuć sporo krwi sztabowi, który będzie zmuszony wystawiać na pozycji U24 Andersa Rowe, nie mając jednocześnie żadnej juniorskiej alternatywy na poziomie. Plus jest taki, że w najbliższym meczu Anglik powinien dostać więcej szans – jeśli pojedzie – bowiem wynik powinien przemawiać na korzyść Apatora.

Piątek 20:30 Motor Lublin – Stal Gorzów
W pierwszej kolejce jako jedyni przekroczyli granicę 50 punktów. W obu przypadkach mogło to dać duży zastrzyk pewności. Motor oczywiście był faworytem w Grudziądzu, lecz miał w pamięci wydarzenia z 2023 roku w kujawsko-pomorskim. Tym razem jednak był zdecydowanie lepszy. 52 zdobyte punkty to był najniższy wymiar kary dla Gołębi. Przecież Jack Holder zanotował defekt na prowadzeniu, gdy Motor jechał 5:1, a skończyło się 3:3. Później było 3:3 w biegu, gdy prowadzący Fredrik Lindgren wywrócił się na plecy i skończyło się porażką 1:5. Tylko w tych dwóch biegach lublinianie stracili 8 punktów! To pokazuje, że wygrana spokojnie mogła być różnicą 20 punktów lub więcej.

Świetnie w sezon wszedł Bartosz Zmarzlik, który wygrywa po kolei wszystkie zawody. W Grudziądzu żaden z rywali nie znalazł na niego recepty i skończył mecz z dorobkiem 14+1. Dominik Kubera w zeszłą niedzielę także pojechał świetnie – 11+1 – ale po swoim trzecim starcie zasłynął z wywiadu, w którym… mocno narzekał na swoją jazdę. Wtedy przegrał z Maxem Frickiem będąc od niego zdecydowanie szybszym. Rzadko jednak słucha się tak samokrytycznych wypowiedzi żużlowców. Pechowy duet – Holder i Lindgren – także miałby zdobycze na swoim poziomie, gdyby nie wspomniane kwestie defektowo-upadkowe. Swoje dorzucili Mateusz Cierniak oraz Wiktor Przyjemski, który w ekstraligowym debiucie zanotował dwie trójki.

Przed piątkowym meczem największym zmartwieniem Motoru jest… pogoda. Od początku tygodnia temperatura w województwie lubelskim jest bardzo niska, a słoneczne momenty to prawdziwy ewenement od poniedziałku. Tor, co prawda jest przykryty płachtą, ale utrudnia to przygotowania do spotkania. Zresztą w Lublinie pierwszy mecz to wielka niewiadoma pod względem dopasowania. Przypomnijmy sobie różnicę z ubiegłego sezonu. Wówczas Motor ze Spartą jechał, jak na wyjeździe, a w kolejnych spotkaniach atut własnego toru był po prostu gigantyczny.

Gorzowianie nadspodziewanie łatwo objechali Apatora. Mieli ten atut, że Stal pojechała jako drużyna. Wyrównana jazda całej ekipy to był gigantyczny atut. Najlepszy Vaculik zdobył 10 punktów, podczas gdy szósty w kolejności Anders Thomsen 5 “oczek”. Pomiędzy nimi byli Szymon Woźniak, Oskar Fajfer po 9, Jakub Miśkowiak 8 i Oskar Paluch 7. Na uwagę zasługują zwłaszcza dwaj ostatni. Paluch w trzech biegach przegrał tylko z Emilem Sajfutdinowem i po pierwszej ligowej kolejce legitymuje się… najwyższą średnią w zespole. Na drugim miejscu król bonusów – Miśkowiak. Były zawodnik Włókniarza aż czterokrotnie przyjeżdżał za kolegą z pary. W dwóch przypadkach kończyło się to wygranymi 5:1. Zresztą pokonał po razie każdego z liderów torunian, co daje najlepszy komentarz za tamten występ. To był taki Miśkowiak, jakiego pamiętaliśmy jeszcze z czasów juniorskich, a nie z ubiegłego – nieudanego – sezonu.

Gorzowianie mogą się cieszyć także z innego powodu. Ich para juniorska była najskuteczniejszą w pierwszej kolejce. 10 punktów to jedyny przypadek przekroczenia dwucyfrówki na inauguracje. Oczywiście 70% dorobku to zasługa Palucha, ale Jakub Stojanowski zrobił, co do niego należało. Najpierw przyjechał drugi w biegu juniorskim i dał 5:1. Później jego “jedynka z bonusem” dała biegowy remis w dwunastej gonitwie. Od takiego zawodnika nie wymaga się rywalizacji z seniorami, a po prostu wygrywanie z juniorami na jego poziomie, zwłaszcza w domu. To małe zwycięstwo także w korespondencyjnym pojedynku z Oskarem Huryszem, który zimą odszedł do Falubazu. Ten ostatni musi poczekać na pierwszy ekstraligowy punkt z Myszką Miki na kevlarze.

Niedziela 16:30 Włókniarz Częstochowa – Sparta Wrocław
“Derbowe” spotkanie, jak mawia się o meczach Włókniarza ze Spartą. W odmiennych nastrojach przystępują drużyny do niedzielnego meczu. Sparta wygrała z Falubazem w pierwszym meczu sezonu, ale wrocławianie byli dalecy od idealnej dyspozycji. Z kolei Lwy przegrały w Lesznie i już na starcie pokazały, że pewne demony z ubiegłego sezonu nadal są w tej ekipie.

Wrocławianie tradycyjnie przy obecności kompletu publiczności wygrali w domu. Jednak 47:41 nad beniaminkiem z Zielonej Góry to wynik niezbyt wysoki. Tym bardziej że jeszcze przed ostatnim biegiem goście mieli szansę na remis. Dariusz Śledź i spółka mogą być zadowoleni z postawy Artema Łaguty, który otarł się o komplet. Nie mogą także narzekać na punkty Daniela Bewleya czy Bartłomieja Kowalskiego oraz kwestie juniorskie. Martwiąca była postawa doświadczonych liderów. Maciej Janowski i Tai Woffinden zdobyli zaledwie po cztery punkty! Wychowanek Sparty pokonał tego dnia tylko Jana Kvecha(dwukrotnie). Z kolei Brytyjczyk miał za plecami Rasmusa Jensena, Jana Kvecha i Oskara Hurysza. Praktycznie nie pokonali żadnego z liderów KSF, czego nie trzeba dalej komentować. W ubiegłym sezonie byli dość dalecy od TOP10, do którego zdążyli przyzwyczaić. Żaden z nich nie przekroczył średniej 2,00, co było uznane za niezbyt dobry sezon. Teraz jednak muszą pójść w górę, gdyż muszą pamiętać o dwóch rzeczach. Kowalskiego nie ma już na pozycji juniorskiej i nie będzie ratować, jak wiele razy w poprzednich latach. Jakub Krawczyk to jeszcze nie ten poziom. Dodatkowo Kowalski debiutuje w roli seniora, a ten sezon zawsze uznawany jest za najtrudniejszy, świeżo po zakończeniu wieku juniorskiego.

W Częstochowie zagwozdkę stanowi Maksym Drabik. Jasnym jest, że zawody indywidualne go nie interesują i tam możemy za każdym razem obejrzeć różne dziwne powody na wycofanie się z zawodów. A to nagle odnowi się kontuzja sprzed stu lat. Innym razem sensacje żołądkowe, a wszystko to po prostu kwestia głowy młodszego z rodu Drabików. Nie może dziwić fakt, że po sezonie 2022 w Motorze Lublin nie mieli ochotę na dalszą współpracę ze średnio profesjonalnym zawodnikiem. Ten na otwarcie sezonu zdobył jeden punkt z bonusem, pokonując ledwie Keynana Rew. Drabik był niesamowicie wolny, ale został zmieniony dopiero po trzech startach. I tutaj dochodzimy do clue meczu częstochowian w Lesznie. Trudno zrozumieć decyzje Janusza Ślączki, który zdecydował się w trzeciej serii posadzić na ławce Madsa Hansena. Duńczyk rozpoczął mecz nieźle, bowiem był bliski wygrania z Januszem Kołodziejem w 4. biegu, a później miał prędkość goniąc rywali w kolejnej gonitwie. Hansen schował jednak dumę do kieszeni i w dwóch ostatnich biegach nie stracił nawet oczka! Duża klasa Duńczyka, który pokazał, że może być solidnym wzmocnieniem. Liderem drużyny dwóch innych, ale już doświadczonych jeźdźców z Kraju Hamleta. Leon Madsen i jego 16 punktów mówią same za siebie. Z kolei Mikkel Michelsen niby dorzucił 10 pkt, ale można mieć sporo pretensji o jego występy. Aż dwukrotnie dał się przywieźć na 1:5, w tym raz parze Zengota – Ratajczak. Co ciekawe właśnie dwa z trzech zwycięstw Unii w biegach seniorskich było właśnie na Michelsenie i Drabiku. Te wyścigi miały przełożenie na finalny wynik meczu.

Oczywiście trudno mieć finalnie pretensje za porażkę do niego, bowiem najbardziej zawiedli Polacy – Drabik, Woryna (6+2), juniorzy (łącznie 2+1) oraz Janusz Ślączka. Tyle że od lidera wymaga się jazdy ze średnią punktową 2/bieg. Mogło tak być, ale w ostatnim wyścigu, gdzie każda wygrana drużynowa dawała zdobycz meczową, Michelsen po prostu wywrócił się w pierwszym łuku, po czym został słusznie wykluczony. W ten sposób podzielił los Zengoty i Antoniego Mencela, którzy wcześniej zostali w podobny sposób ukarani przez sędziego Krzysztofa Meyze.

Niedziela 19:15 Falubaz Zielona Góra – GKM Grudziądz
Według wielu spotkanie dwóch największych kandydatów do walki o utrzymanie. To właśnie ten duet, do spółki z Unią Leszno, mają okupować miejsca 6-8. Po pierwszej kolejce żadnej z ekip nie przybyło punktów meczowych, czemu trudno się dziwić. Jedni i drudzy rywalizowali z dwiema najmocniejszymi drużynami ubiegłego sezonu. Tyle że odbiór tych porażek w Zielonej Górze a Grudziądzu był diametralnie inny. Falubaz przegrał zaledwie siedmioma oczkami we Wrocławiu, mając szansę na remis nawet przed ostatnim biegiem. GKM został w domu rozjechany przez Motor. Porażka 14 punktami musi boleć, tym bardziej że mistrz Polski powinien wygrać wyżej, ale dwukrotnie tracił po 4 punkty przez różnego rodzaju splot nieszczęśliwych zdarzeń na torze.

W zielonogórskiej ekipie nie zawiedli w 80% seniorzy. Poza Janem Kvechem reszta zawodników przywiozła spodziewane rezultaty. Oczywiście można narzekać na mnogość literek “W” przy nazwiskach braci Pawlickich. Trzy z czterech wykluczeń się należały, jednak zabranie punktu Piotrowi w wyścigu trzynastym było po prostu czystą durnotą przepisów. Młodszy z braci zanotował defekt na starcie, ale po kilku sekundach zdołał odpalić motocykl i ruszył za Rasmusem Jensenem oraz Danem Bewleyem. Przez chwilę jednak jechał siłą rozpędu, a nie mocą motocykla, więc sędzia “musiał” go wykluczyć. Na tę decyzję mocno pomstował brat zainteresowanego – Przemysław. Trudno się dziwić, bowiem mogło to zmniejszyć stratę do trzech punktów przed biegami nominowanymi. Jednak czysto sportowo duet Pawlickich, a także Hampel i debiutujący w Ekstralidze Jensen wyglądali więcej niż obiecująco. Duńczyk dopiero w ostatnim starcie zanotował zero. Tyle że trzeba też uczciwie dodać, że sporo punktów zdobył na “trupach”. Najpierw na wykluczonym Kowalskim, potem w wyścigu na 5:0. Na torze pokonał “jedynie” Bartłomieja Kowalskiego i wspomnianego Bewleya.

Kłopotem był tercet Kvech plus juniorzy. Sadurski zdobywał punkty albo na kolegach z pary, albo na 16-letnim Marcelu Kowoliku. Z kolei Czech pokonał jedynie Jakuba Krawczyka. To trochę zbyt dużo dziur w składzie, by myśleć o sukcesie na Olimpijskim.

W Grudziądzu na pewno spore niezadowolenie po pierwszej kolejce. Nikt nie liczył na powtórkę z ubiegłego sezonu, gdy rozbili Motor przy Hallera. Jednak nie zdobycie 40 punktów w domu to wynik bardzo słaby. 38 “oczek” zgarniętych, a byłoby ich mniej, gdyby nie upadek Lindgrena czy defekt Holdera. Najlepiej po stronie Gołębi zaprezentował się tercet Australijczyków. Max Fricke 12 punktów, a Jason Doyle i Jaimon Lidsey dorzucili po 9 “oczek”, notując jednak dwa biegi bez jakichkolwiek zdobyczy. To również zbyt dużo. Tyle samo “zer” przywiózł Kacper Pludra, który jednak pojechał tylko dwukrotnie. To nie był ten sam zawodnik, którego oglądaliśmy w ubiegłym sezonie. Dwa razy zanotował katastrofalne starty, które były bliższe początkującym żużlowcom, niż ekstraligowemu seniorowi. Koło wysoko w górę to na tym poziomie absolutna dyskwalifikacja. Spore kłopoty przeżywał także Wadim Tarasienko. Rosjanin z polskim paszportem miał jednak pewne usprawiedliwienie. W jego przypadku mowa o zatartym silniku kilka dni przed inauguracją ligową. Tarasienko także podkreślał, że tor nieco się różnił od treningów, zwłaszcza w kontekście startów. Te masowo wygrywali goście, którzy budując dobrą prędkość później byli nie do złapania.

Teraz dla GKM-u bardzo ważny mecz. Ewentualne punkt/y byłyby na wagę złota. Mają dwie mocne armaty z przeszłością w Zielonej Górze. Fricke i Doyle jeździli przy Wrocławskiej 69, co powinno dać im spory handicap i atut. Tyle że ktoś z dwójki Tarasienko i Pludra musi wspierać Australijczyków. Języczkiem u wagi tego spotkania będą juniorzy. Duety Łobodziński i Małkiewicz kontra Sadurski i Hurysz powinny być na podobnym poziomie. Nie powinno być takiej różnicy, jak w przypadku pierwszych meczów tych ekip, chociaż i tak grudziądzcy młodzieżowcy zaprezentowali się nieźle. 7 punktów to wynik, który raczej zadowoliłby sztab szkoleniowy klubu z Grudziądza.

Related Articles