
Oskar Kwiatkowski zadziwia w tym sezonie snowboardowym. Do trzech indywidualnych podiów Pucharu Świata (w tym dwóch zwycięstw) dorzucił tym razem prestiżowe mistrzostwo świata, które wywalczył w gruzińskim Bakuriani. Polski snowboardzista na dobre zadomowił się w światowej czołówce.
19 lutego był pierwszym dniem MŚ w Bakuriani. Odbywają się tutaj zawody snowboardowe oraz narciarstwa dowolnego. W Gruzji nie ma więc skoków narciarskich, biathlonu czy biegów, ale jest skicross, slope style, jazda po muldach, czy halfpipe. Kwiatkowski miał fantastyczny dzień w tym gruzińskim kurorcie. Już w kwalifikacjach wypracował mocną pozycję startową, bo zajął doskonałą drugą pozycję, a to daje gwarancję słabego rywala w 1/8. Takim okazał się 15. w kwalifikacjach Japończyk Masaki Shiba. Polak był od niego dużo lepszy i szybszy. Łatwy i przyjemny pojedynek. Ćwierćfinał już taki nie był. Kim Sangkyum wysoko postawił poprzeczkę, nadrabiając dwa błędy szerokiego przejazdu z początku. Trochę strat odrobił, bo na drugim pomiarze miał niemal sekundę gorszy czas, ale Kwiatkowski czuł, że ma przewagę i jechał nie tak agresywnie. Finalnie wygrał o 0,14 s. Prawdziwą gratką był półfinał, w którym odprawił samego mistrza olimpijskiego i pięciokrotnego mistrza świata Benjamina Karla! To była niespodzianka. Karl trochę mocniej zahaczył o jedną z chorągiewek i to było kluczowe. W finale Polak był lepszy od Szwjcara Dario Caviezela o 0,26 s. W żadnym przejeździe nie wygrał więc minimalnie – jedną, dwiema, czy trzema setnymi. Za każdym razem było widać, że jest trochę szybciej na mecie.
To najlepszy sezon w historii polskiego snowboardu. Sukcesy odnosi przede wszystkim Oskar Kwiatkowski, ale nie można też zapominać o Aleksandrze Król. Kwiatkowski trochę skradł jej nagłówki, bo Król też zaliczyła świetny wynik w Bakuriani, zdobywając brąz. Dzięki temu Polska po pierwszym dniu tych MŚ wylądowała na pozycji lidera klasyfikacji medalowej! A jest jeszcze konkurencja mieszana, choć niestety nie w gigancie równoległym, ale w slalomie równoległym. Ola Król jest autorką historycznego sukcesu tej dyscypliny w naszym kraju, bo jako pierwsza stanęła na najwyższym stopniu podium w zawodach Pucharu Świata. Stało się to w austriackim Simonhöhe w zeszłym sezonie i było ekscytującą zapowiedzią nadchodzących igrzysk olimpijskich. Król miała jednak pecha, trafiając w ćwierćfinale na Ester Ledecką. Musiała tam pojechać mocno, agresywnie i bardzo ryzykownie, wywierając presję na wielkiej faworytce. To się jednak nie udało, bo Polka się wywróciła. Ester Ledecká natomiast wygrała potem w półfinale, w finale i obroniła tytuł mistrzyni olimpijskiej. Na tym samym etapie odpadł Oskar Kwiatkowski. Przegrał z doświadczonym Słoweńcem Timem Mastnakiem, późniejszym srebrnym medalistą. On także gonił rywala, musiał w końcówce nacisnąć i konsekwencją tego było to, że nie zmieścił się w jednej z bramek. Pozostał niedosyt, ale tak to już jest na igrzyskach.
Pechowe losowanie, drobny błąd, gorszy dzień i marzenia gdzieś ulatują. Niestety nie ma szansy na rehabilitację, bo mamy tu tylko giganta równoległego. Nie ma par mieszanych albo przynajmniej slalomu równoległego, chociaż akurat w tym nasi czują się gorzej. Snowboard ma dokładnie pięć olimpijskich konkurencji, jedną jest gigant równoległy, a prawie wszystkie pozostałe są techniczne – Big Air to wysokie i efektowne skoki, podobnie Halfpipe, gdzie jednak nie wykonuje się jednego skoku, tylko kilka, jeżdżąc od prawej strony do lewej. Slopestyle to z kolei skoki, gdzie po drodze korzysta się z różnych przeszkód. Jest jeszcze Snowboard Cross indywidualny i drużynowy, ale to wyścig kilku zawodników na raz, coś zupełnie innego niż slalom, bardziej w rodzaju przedłużonego short tracku, ale… na deskach. Tak więc na igrzyskach musi po prostu dopisać szczęście. Puchar Świata jest najlepszym wyznacznikiem formy, bo tam liczy się regularność. I w nim Oskar Kwiatkowski osiąga najlepsze wyniki w karierze. Był już pierwszy w szwajcarskim Scuol, pierwszy i trzeci w kanadyjskim Blue Mountain i trzeci w Winterberdze razem z Olą Król w drużynówce. Wszystko to w gigancie równoległym.
Czym zatem różnią się te dwie odmiany slalomu? Otóż najprościej – w gigancie osiąga się zdecydowanie wyższe prędkości, bo tyczki są oddalone od siebie nawet o 25-30 metrów i zawodnicy osiągają prędkość taką, że zapłaciliby mandat w terenie zabudowanym. Zwykły slalom jest dużo wolniejszy, bo tyczki rozstawione są bliżej siebie. Potrzebna jest większa precyzja przy skrętach i wykonywanie szybkich balansów. Kwiatkowski na podium PŚ stawał siedmiokrotnie, za każdym razem w gigancie. Mistrzostwo świata także wywalczył w gigancie. Tutaj jedzie się szybciej i odważniej. Ktoś mocny w gigancie niekoniecznie musi być taki w samym slalomie. Kwiatkowski jest tego dobrym przykładem. Zdarzały mu się niezłe występy w slalomie, ale nawet nie ma porównania z gigantem. To jest coś, co reprezentant Polski kocha najbardziej. Potwierdził to tytułem mistrza świata! Jest o nim coraz głośniej, bo sukcesy ma coraz większe. Coraz więcej osób będzie śledziło z uwagą jego występy w Pucharze Świata. Transmituje je stacja Eurosport.