Skip to main content

Oskar Kwiatkowski to snowboardzista, który właśnie napisał historię tego sportu w Polsce. Wszystko przez swój pierwszy tryumf w zawodach Pucharu Świata. Kwiatkowski wygrał gigant równoległy w szwajcarskim Scuol. Teraz mamy już po wygranej w kobiecym gigancie (Aleksandra Król rok temu w Simonhöhe) i męskim!

Kwiatkowski to urodzony w 1996 roku polski snowboardzista, który osiągał już sukcesy w karierze. To nie pierwsze podium, ale za to pierwszy raz stanął na najwyższym stopniu. Dotychczas zajmował miejsca drugie i trzecie. Jeżeli gdzieś miał wygrać, to właśnie w szwajcarskim Scuol i w gigancie, nie w slalomie. Po wynikach widać, że właśnie ta trasa jest jego ulubioną ze wszystkich i najbardziej mu odpowiada. Dokładnie w Scuol stawał już na każdym stopniu podium – na 3. miejscu w 2020 roku, na 2. miejscu w 2018 roku i na 1. miejscu właśnie teraz, w tym historycznym momencie. Polak potrafił na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich zająć 7. miejsce. Jedno było trochę niespodziewanie w slalomie równoległym, a drugie w bardziej odpowiadających mu szybszych zjazdach, czyli gigancie równoległym.

Czym zatem różnią się te dwie odmiany slalomu? Otóż tak najprościej – w gigancie osiąga się zdecydowanie wyższe prędkości, bo tyczki są oddalone od siebie nawet o 25-30 metrów i zawodnicy osiągają prędkość taką, że zapłaciliby mandat w terenie zabudowanym. Zwykły slalom jest dużo wolniejszy, bo tyczki rozstawione są bliżej siebie. Potrzebna jest większa precyzja przy skrętach i wykonywanie szybkich balansów. Kwiatkowskiemu dużo bardziej odpowiada gigant, bo w Pucharze Świata stawał pięć razy na podium właśnie w tej konkurencji – trzykrotnie w szwajcarskim Scuol, a dwa razy szczęśliwa dla niego okazała się słoweńska Rogla. Tam jeszcze będą zawody w marcu, więc jest duża szansa na kolejne podium na jego drugiej ulubionej trasie. Scuol to dla Kwiatkowskiego szczęśliwe miejsce, co zresztą przyznał świeżo po wygranej: – To mój ulubiony stok. Uwielbiam ten śnieg, jest to mieszanka sztucznego z naturalnym, co bardzo pomaga przy łapaniu zakrętów.

Żeby zwyciężyć w takich zawodach, to trzeba najpierw przejść przez kwalifikacje, a później pokonać czterech kolejnych przeciwników w bezpośrednich pojedynkach. Jeden z nich zjeżdża na trasie czerwonej, drugi na niebieskiej, stąd nazwa gigant równoległy, bo równolegle po obu stronach. To sprawia, że wygląda to bardziej efektownie od zjazdów indywidualnych, samodzielnych. Lepszy wynik przechodzi do kolejnej rundy. Kwiatkowski bardzo lubi tę trasę i kwalifikacje przeszedł bezproblemowo, zajmując 3. miejsce. Niewiele brakło, a w 1/8 finału zmierzyłby się z… Michałem Nowaczykiem, bo ten zajął 15. miejsce i tylko o 0,01 s pokonał go Sangkyum Kim. To ostatecznie Koreańczyk, jako zawodnik z 14. miejsca (trzecie od końca spośród zakwalifikowanych), zmierzył się z Kwiatkowskim w 1/8 finału. Następnie w ćwierćfinale Polak pokonał Szwajcara Alexandra Payera, który nie ukończył trasy, a w półfinale okazał się lepszy od lidera klasyfikacji generalnej giganta – bardzo doświadczonego 43-letniego Andreasa Prommeggera. Kwiatkowski był szybszy od Austriaka o 0,17 s.

W finale lepiej rozpoczął i płynniej jechał od Włocha Mirko Felicettiego. Ten jeszcze w końcówce próbował nadrobić stracony dystans, przyspieszyć, a to spowodowało jego upadek jakieś dwie czy trzy bramki przed przed metą i pierwsze zwycięstwo w PŚ dla Polaka stało się faktem. Dzięki temu zdobył 100 punktów do giganta i awansował na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej w tej konkurencji. 100 punktów w Scuol (zwycięstwo), 45 punktów w Cortina D’Ampezzo (5. miejsce) oraz 29 punktów w Carezzy (9. miejsce) składają się na 174 punkty w klasyfikacji ogólnej w samym tylko gigancie. A to daje Polakowi drugie miejsce. Jeżeli chodzi o cały Puchar Świata, a więc także o zjazdy slalomowe, to jest już trochę gorzej, bo je Polak mniej lubi i na nich trochę traci. W generalce zawierającej wszystko jest na 7. pozycji. Zwycięstwo polskiego snowboardzisty miało przełożenie na… zakład. Trenerzy Oskar Bom oraz Izidor Sustersic, a także Sekretarz Generalny Związku, czyli Jan Winkiel musieli ogolić głowy na łyso!

Related Articles