Każda passa kiedyś się kończy i Polacy przegrali pierwszy mecz na Euro. W półfinale trzeba było uznać wyższość Słowenii, która od lat jest naszym katem na tym turnieju. Czwarty set to istny horror, w którym bohater dwa razy wraca do żywych, ale niestety film i tak ma smutne zakończenie… mecz zakończył się wynikiem 1:3 (25:17; 30:32; 16:25; 34:36). Polska zagra więc o brązowy medal.
Do tej pory Polacy grali ze Słowenią 11 razy, pięć razy wygrywając. W ostatnich latach na mistrzostwach Europy nie leży nam ten przeciwnik. W 2015 r. w ćwierćfinale przegraliśmy z nimi 2:3. W 2017 r. wyeliminowali nas w 1/8 finału, wygrywając 3:0. W 2019 r. w półfinale znowu musieliśmy uznać wyższość Słoweńców, tym razem przegrywając 1:3. W aktualnym, siatkarskim rankingu FIVB nasi rywale zajmują dziewiątą pozycję.
– Dwa lata temu zaskoczyła nas atmosfera w Ljubljanie. Mam nadzieję, że teraz nasi kibice zgotują takie samo małe piekiełko dla przeciwników – powiedział przed meczem Piotr Nowakowski. – W przyjęciu Słoweńcy są bardzo uniwersalnym i wszechstronnym zespołem. Oczekuję bardzo trudnego spotkania. Ja nie jestem przesądny. Nie myślę w taki sposób, że to klątwa Słowenii. Wygraliśmy z nimi w kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich oraz w półfinale Ligi Narodów. Rzeczywiście odnosiliśmy z nimi porażki, ale taki jest sport. To jest silna drużyna, to pokazują – dodał Paweł Zatorski. – Jeśli zagramy tak jak z Rosją, to na pewno to wystarczy, bo graliśmy na wysokim poziomie w zagrywce i bloku. Trzeba wyjść i starać się robić swoje z uśmiechem na twarzy. Nie uważam, że ta drużyna nam nie leży, po prostu to jest dobra drużyna – powiedział Fabian Drzyzga.
Polacy wyszli w składzie: Kurek, Leon, Drzyzga, Kubiak, Kochanowski, Bieniek, Zatorski (libero) oraz Wojtaszek (libero). Pierwszą partię lepiej zaczęli Słoweńcy (0:2), jednak Polacy nie odstępowali ich na krok (5:5). Dobra gra blokiem i ze środka dała Polakom aż pięć punktów z rzędu (10:7). Po udanych zagrywkach Kochanowskiego było już 12:7. Po podwójnym bloku Leona z Kochanowskim utrzymywaliśmy spokojną, kilkupunktową przewagę (17:13), a po dwóch udanych zagrywkach ta przewaga wzrosła do sześciu punktów (20:14) i już nie można było tego przegrać. Pierwszego seta zakończył as serwisowy Kaczmarka (25:17). Były to jednak miłe złego początki…
W drugim secie zaczęły się wielkie problemy w przyjęciu, przez co traciliśmy do Słoweńców trzy punkty (3:6). Do tego zaczęli nas łapać blokiem, brylował w tym zwłaszcza Jan Kozamernik, który zatrzymał Kurka (6:9). Zresztą ten środkowy w całym meczu zapunktował w bloku aż pięć razy, najwięcej ze wszystkich. Przed końcówką Słoweńcy odskoczyli na trzy punkty (16:19), ale Biało-Czerwoni dzielnie walczyli (18:19). Finisz seta to już emocjonująca gra na przewagi. Obydwa zespoły popełniały błędy w zagrywce, były piłki setowe dla jednych i drugich, ale finalnie atak Kurka został podbity, a najlepiej punktujący u gości Stern zakończył kontrę (30:32). Przegraliśmy seta, mając w nim aż sześć piłek setowych.
Po wygranym drugim secie Słoweńcy w trzeci weszli jak w masło (1:3). Złapali wiatr w żagle, a my popełnialiśmy błędy w ataku, zagrywce i wszędzie… (3:8). Słoweńcy grali na luzie i już na początku mieli sześć punktów przewagi (4:10). W zasadzie to wychodziło im wszystko, a nam nic. Nie ma tu czego komentować… to był chyba najgorszy set Polaków na tym Euro, widać było bezradność w ataku, a Słoweńcy pracowali blokiem i posyłali zabójcze kontry, w których brylowali Stern czy Urnaut. Dostaliśmy srogie lanie do 16, a widać było, że głowach naszych siatkarzy jest jeszcze tamtych sześć piłek setowych… a tu zamiast 2:0 było 1:2.
Czwarta partia znów zaczęła się lepiej dla rywali. Przegrywając już 3:6 nagle Polacy zaczęli grać jak natchnieni, zdobywając aż pięć punktów z rzędu (8:6). Gra środkiem także przyniosła efekty (14:11) i set układał się dla nas dobrze. Prowadziliśmy już 17:14, niestety wypuszczając tę przewagę. Znowu zapowiadała się emocjonująca końcówka (21:19). Ewidentnie Kurek nie potrafił się wstrzelić, szczególnie w tym secie (21:20). Najpierw Kurek, potem Leon i Kochanowski. Wszyscy psuli zagrywki po kolei, więc tak się nie dało wygrać. Dwa razy w tym secie wróciliśmy o żywych. Raz wydawało się, że Heynen chwyta się brzytwy i wymyśla sobie dotknięcie siatki, ale kiedy już większość odeszła od telewizorów okazało się, że… dotknięcie Cebulja było! (29:29). Później znów uratował nas challenge, kiedy przez 2-3 minuty sędziowie sprawdzali, czy Urnaut zaatakował po bloku, okazało się, że nie i było 31:31.W ostatniej akcji Kubiak został wyblokowany, a Stern pokazał jak należy kończyć kontry. Tym razem challenge i sprawdzenie nadepnięcia linii było już bezcelowe. Obroniliśmy aż dziewięć piłek meczowych, ale w kluczowych akcjach zawsze czegoś brakowało, jak np. przy ataku Kurka w aut, który zamiast dać prowadzenie 31:30, to dał kolejną meczówkę Słoweńcom.
Przyjęcie w tym meczu było momentami fatalne, w decydującym secie np. poniżej 40%, a Vital Heynen niestety trwał choćby przy mylącym się w tym elemencie Kubiaku, nie dając żadnej szansy Olkowi Śliwce. A wiecie ile punktów zdobył w czwartym secie Kurek w ataku? Zero… Wilfredo Leon to było za mało na Słowenię. Aha, no i w sumie też mocny Kuba Kochanowski, który pomagał w bloku i w zagrywce, ale przy takim przyjęciu nie mógł brać często udziału w ataku. Przegraliśmy ten mecz w drugim secie i mentalnie w trzecim, rozmyślając jeszcze o poprzednim… Dziś nasz mecz o brąz z Serbią, a także finał Słoweńców, w którym zmierzą się z Włochami.