Włoscy siatkarze nie chcieli być gorsi od swoich koleżanek po fachu i także zdobyli złoto na Euro. Tytuł odzyskali po 16 latach. Finał był niezwykle wyrównany i potrzebny był tie-break, żeby wyłonić zwycięzcę. W wielkim finale w katowickim Spodku pokonali Słowenię 3:2 (22:25; 25:20; 20:25; 25:20; 15:11). MVP turnieju został włoski rozgrywający Simone Giannelli.
Do finału obydwa zespoły grały ze sobą siedmiokrotnie, cztery razy wygrywali Słoweńcy (no to teraz mamy remis!). Na obecnym turnieju zmierzyli się już w grupie i w tamtym spotkaniu górą byli Azzurri. Do finału Włosi byli jedynym niepokonanym na tych mistrzostwach zespołem. A ciekawe, że przyjechali oni bez swoich największych gwiazd. W fazie grupowej pokonali: Białoruś (3:0), Czarnogórę (3:0), Bułgarię (3:1), Słowenię (3:0), Czechy (3:1), w 1/8 finału Łotwę (3:0), w ćwierćfinale Niemcy (3:0), a w półfinale Serbię (3:1). Natomiast Słowenia rozpoczęła turniej od przegranej z Czechami (1:3), dalej były wygrane z: Czarnogórą (3:0), Białorusią (3:0), Bułgarią (3:0), na zakończenie fazy grupowej przegrana z Włochami (0:3), w 1/8 finału zwycięstwo z Chorwacją (3:1), w ćwierćfinale z Czechami (3:0) oraz w półfinale z Polską (3:1).
Pierwszy set rozpoczął się lepiej dla słoweńskich zawodników (4:7). Włosi mieli problemy z zagrywką i nie potrafili dobrze wejść w mecz. Dodatkowo nasi pogromcy grali skutecznie blokiem i wypracowali sobie pięciopunktową przewagę (15:10). Wydawało się, że Słoweńcy mają już tego seta pod kontrolą (14:21), ale nic bardziej mylnego. Azzurri walczyli do końca i po asie serwisowym Alessandro Michieletto było już tylko 22:23. Trener wziął czas, Michieletto popsuł zagrywkę i Słoweńcy opanowali sytuację. Zakończyli premierową partię wygrywając ją do 22, a pomógł w tym wszystkim as Alena Sketa.
Zdenerwowani Włosi po pierwszym secie kolejną odsłonę zaczęli o wiele lepiej. Atak Daniele Lavia dał im trzypunktowe prowadzenie (4:1), jednak Słoweńcy tak szybko nie odpuścili i doprowadzili do remisu. Przez chwilę mogliśmy oglądać wyrównany pojedynek, potem Italia znowu przycisnęła przeciwników dobrą zagrywką i miała cztery oczka przewagi (17:13). Podobnie jak w pierwszym secie mogło się wydawać, że set jest rozstrzygnięty, ale tym razem to Słowenia złapała wiatru w żagle i próbowała dogonić rywala (19:18). Dwa skuteczne bloki z rzędu – najpierw na Moziciu, a później na Cebulju sprawiły, że mieliśmy już 1:1 w setach.
Trzeciego seta lepiej rozpoczęli Słoweńcy, a raczej gorzej otworzyli go Włosi, ponieważ popełniali mnóstwo błędów (1:3). Drużyna z Bałkanów również nie popisywała się skutecznością, ale pomału złapali swój rytm i objęli prowadzenie (11:8). Dodatkowo Toncek Stern i Jan Kozamernik wykorzystali kontry i powiększyli przewagę do pięciu oczek. Po raz kolejny mogliśmy oglądać szaloną pogoń za punktami. Włosi odrobili straty (20:20) i sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, jednak Słowenia miała asa w rękawie. Stern wszedł na zagrywkę i posyłał takie petardy, że wykończył Italię (20:25).
W czwartą partię lepiej weszli Słoweńcy, czuli się bardzo pewnie, co przyniosło efekt w postaci trzypunktowego prowadzenia (1:4). We włoskiej drużynie szaleli Romano i Lavia, dzięki czemu Azzurri wyrównali wynik. Lavia dołożył trzy asy serwisowe z rzędu i było 17:13. Włosi byli nakręceni, Słoweńcy jeszcze walczyli, ale nie byli w stanie wygrać (25:20). W piątej partii mieliśmy rywalizację Sterna i Pajenka kontra Romano i Lavia. Co oni grali w tym finale?! Czapki z głów. Do Włochów „dołączył” jeszcze młodziutki Michieletto, który wcześniej nie miał najlepszego meczu, ale w ważnym momencie walnął dwa asy serwisowe i było 11:7. Słoweńcy jeszcze próbowali, ale autowa zagrywka Cebulja pozbawiła ich marzeń (15:11). To było kapitalne widowisko z obu stron godne finału.
Warto wspomnieć, że Słowenia trzeci raz została wicemistrzem Europy. Wcześniej udało im się to w 2019 r. i 2015 r. Imponujące osiągnięcia kraju, który liczy zaledwie dwa miliony mieszkańców.