Skip to main content

W ostatniej kolejce fazy zasadniczej Ligi Narodów polscy siatkarze wygrali trzy na cztery spotkania. Przegrali tylko z Iranem i rundę grupową zakończyli na drugiej pozycji. W ćwierćfinale zmierzą się z drużyną, która zajęła siódme miejsce, czyli… Iranem. Będzie zatem szybka okazja do rewanżu za tamten bardzo nieudany mecz z ogromną liczbą błędów.

Mimo tego, że Biało-Czerwoni po dwóch kolejkach fazy grupowej zapewnili sobie awans do ćwierćfinału Ligi Narodów, to nadal mieli o co walczyć. W Gdańsku walczyli o rozstawienie, by już w ćwierćfinale nie wpaść na Brazylię czy USA. Według regulaminu tegorocznej Ligi Narodów z numerem 1. rozstawieni będą gospodarze turnieju finałowego, czyli Włosi, którzy ostatecznie i tak wygrali rundę zasadniczą. Azzurri zagrają z drużyną, która zajęła 8. miejsce, czyli Holandią. W polskiej kadrze trwa zacięta rywalizacja o miejsce w 14. Niewielu może czuć się pewniakami. Do składu grającego w Gdańsku Nikola Grbić powołał trzech atakujących, dając szansę występu Karolowi Butrynowi, bohaterowi zwycięskiego spotkania z Francją. Po raz pierwszy w obecnej edycji Ligi Narodów szansę dostał wracający po kontuzji Bartosz Bednorz. Na drugiego rozgrywającego został powołany Jan Firlej.

Iran – Polska 3:2 (21:25, 25:23, 25:22, 25:27, 15:7)
Turniej w Gdańsku Polacy zainaugurowali spotkaniem z Iranem. Do tej pory w oficjalnych meczach drużyny te mierzyły się ze sobą 21 razy, z czego dwunastokrotnie lepsi byli Polacy. Tym razem górą byli Persowie, a mecz w wykonaniu Polaków można podsumować dwoma słowami: festiwal błędów. Od początku gra toczyła się punkt za punkt, ale potem Biało-Czerwoni odskoczyli na cztery punkty (6:10). W końcówce seta przewaga wzrosła do sześciu (16:22). I wydawało się, że nie będzie już emocji, ale błąd gonił błąd i zrobiło się (19:22). Nikola Grbić wziął czas i udało się zamknąć pierwszą partię do 21. W drugiego seta lepiej weszli rywale (3:1), a po asie serwisowym Esfandiara, prowadzili już 7:3. W dalszej części Polacy mieli problemy w każdym elemencie, a rywale grali swobodnie (17:11). Przy stanie 20:15 mało kto wierzył, że losy tego seta można jeszcze odwrócić. Do walki Biało-Czerwonych poderwał Mateusz Bieniek swoja zagrywką. Niestety przy stanie 24:23 po raz kolejny zagrywkę zepsuł Bartosz Bednorz i zrobiło się 1:1. Zagrywki Bednorza i Śliwki to najczęściej były oddane punkty za darmo.

W trzeciej partii od początku to Polacy narzucili tempo (1:5, 2:7, 4:10), ale nagle stanęli po przerwie technicznej (po zdobyciu 12 pkt). Nie potrafili poradzić sobie z zagrywką Milada Ebadipoura. Serwy Irańczyków sprawiały Polakom mnóstwo problemów (18:16). Biało-Czerwoni zupełnie się pogubili, stracili dużą przewagę, a sami psuli mnóstwo zagrywek. Blok na Bartoszu Kurku dał Iranowi trzypunktowe prowadzenie (22:19). Utrzymali przewagę do końca i w całym spotkaniu prowadzili 2:1. Wyrwali tego seta. Początek czwartej partii był bardzo wyrównany. Raz prowadzili gospodarze, a innym razem goście. Jako pierwsi wyższą niż dwa punkty przewagę zdobył Iran (13:9), a Polacy totalnie nie mogli złapać swojego rytmu. To rywale dyktowali warunki (17:13). Przy stanie 23:22 na zagrywkę został wprowadzony Tomasz Fornal. Przyjmujący posłał dwa asy serwisowe i nagle była piłka setowa dla Polski (23:24). Doszło do gry na przewagi, w której świetna gra blokiem Mateusza Bieńka pozwoliła Polakom wygrać seta (25:27) i doprowadzić do tie-breaka.

W tie-breaku polscy siatkarze wyglądali, jakby odcięło im prąd. Nie potrafili przełamać zagrywki Amina i zaczęli przegrywać aż 10 punktami (12:2). Na koniec walczyli jeszcze, by przegrać z honorem, bo wiadomo było, że takiej przewagi Iran już nie roztrwoni. Mecz zakończył atak Milada Ebadipoura (15:7). Na koniec trochę statystyk, bo były one przerażające. Przez błędy własne Polacy oddali rywalom aż 41 punktów, natomiast Irańczycy tylko 22. Bartosz Bednorz na 15 zagrywek zepsuł 6. Tyle samo punktów oddał rywalowi tym elementem Śliwka. Dużo osób broni Bednorza, że nie jest w rytmie meczowym, bo wrócił po kontuzji. Jest to jakieś usprawiedliwienie, ale takie naciągane. Śliwka dawno nie grał tak fatalnie, bo zawodził też w przyjęciu. Najwięcej punktów dla naszej reprezentacji zdobył kapitan Kurek (23).

Polska – Chiny 3:0 (26:24, 25:16, 25:18)
Mecz z Chińczykami miał podnieść morale po przegranej z Iranem. Chociaż Chiny nie należą do siatkarskiej czołówki, to już raz zaskoczyły w tegorocznej edycji Ligi Narodów. Pokonały bez straty seta Brazylię. Inauguracyjną partię lepiej zaczęli goście(3:6). Polacy słabo grali w ataku i dość niespodziewanie na przerwie technicznej przegrywali aż sześcioma punktami (6:12). Gdyby nie pomyłki Chińczyków w polu serwisowym, to nasza strata byłaby jeszcze większa. Asy serwisowe Tomasza Fornala dały jeszcze nadzieję, bo różnica zmniejszyła się do trzech punktów, jednak po zagrywce Binglonga Zhanga było 22:16. Wydawało się, że ten set jest już stracony, ale odpalił się Tomasz Fornal na zagrywce. Dzięki niemu Polska wyszła na prowadzenie (25:24). W ostatniej akcji odsłony w boisko nie trafił Jingyin Zhang i coś, co chwilę temu wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Polacy po szaleńczym pościgu prowadzili w setach 1:0.

Druga partię Polacy zaczęli zdecydowanie lepiej (10:6). Wiele wypracowywali zagrywką. Na przerwie technicznej mieli pięć punktów więcej. Ograniczyli błędy własne, a efekt? Wygrana do 16. Trzecią partię ponownie lepiej zaczęli Chińczycy. Wypracowali dwupunktowe prowadzenie, ale nie trwało to długo, ponieważ Polacy szybko doprowadzili do remisu (6:6). Kiedy przechodzącą piłkę wykorzystał Fornal, to na tablicy wyników było 17:14. Polacy złapali swój rytm gry. Set został pewnie wygrany, bo do 18. Największe brawa należą się Tomaszowi Fornalowi, bo to on uratował pierwszego seta i był w tym meczu najlepszy. 82% skuteczności w ataku, pięć asów serwisowych i łącznie 20 punktów – czapki z głów.

Polska – Holandia 3:0 (25:19, 25:23, 25:22)
W tym spotkaniu zdecydowanym faworytem była Polska i każdy inny wynik byłby sensacją. Trener Nikola Grbić po raz pierwszy od dłuższego czasu dał szansę gry na dłuższym dystansie atakującemu Karolowi Butrynowi. Wystawił także Bartosza Bednorza, który wcześniej wystąpił tylko w przegranym meczu z Iranem. W mecz lepiej weszli Holendrzy, którzy po asie serwisowym Nimira Abdel-Aziza i błędzie Bartosza Bednorza prowadzili 3:0. Polacy jednak szybko odrobili straty (6:6) i wyszli na jednopunktowe prowadzenie (7:6). Długo wynik oscylował wokół remisu, aż wreszcie przy zagrywce Aleksandra Śliwki prowadzenie Polski wzrosło do pięciu oczek (21:16). Holendrzy nie kończyli ataków, a Polacy wyprowadzali skuteczne kontry. Biało-Czerwoni zakończyli inauguracyjną partię z sześcioma „oczkami” przewagi.

Początek drugiej odsłony zdominowaliśmy (10:6). Na tym etapie Holendrzy popełniali dużo błędów, jednak gdy w polu serwisowym stanął Nimir Abdel-Aziz, to przewaga Polaków stopniała do jednego punktu (10:9). W bloku znakomicie grał Karol Kłos i dzięki temu udało się odskoczyć rywalom (15:11). Gra falowała w obie strony, bo blok na Butrynie dał kilka chwil później remis 17:17, a zaraz Polacy znów prowadzili 22:18, jednak Holendrzy nie rezygnowali z walki i przegrali tylko do 23. Trzeci set także był wyrównany. Blok na Fornalu oraz atak i zagrywka Abdelaziza pozwoliły rywalom wyrównać na 12:12. Dobra gra w ataku Semeniuka i Fornala oraz blok na Abdel-Azizie dały Polsce czteropunktowe prowadzenie w ważnym momencie (19:15). Potem już spokojnie kroczyli po wygraną za trzy punkty. Błąd zagrywki rywali dał nam piłki meczowe (24:21). Holendrzy obronili pierwszą, ale potem kiwka Bieńka zakończyła mecz.

Polska – Słowenia 3:1 (25:14, 25:23, 23:25, 25:17)
Cztery ostatnie mecze w mistrzostwach Europy i cztery dotkliwe porażki. Tak wygląda bilans polskich siatkarzy ze Słoweńcami. Wiadomo, że ten mecz nie był naszym „być albo nie być” w Lidze Narodów, ale… był takim dla Słoweńców. Oni musieli wygrać za trzy punkty. Polacy seta numer jeden zdominowali od początku do końca. Wychodziło im wszystko. Zero (!) błędów z ataków własnych, mocne zagrywki Semeniuka, wyprowadzane kontry, czytanie gry rozgrywających Słowenii i udane bloki. Jednym słowem miazga. W kolejnej partii już tak łatwo nie było, Słoweńcy rozpoczęli ją znacznie lepiej, gdyż po asie serwisowym Alena Pajenka prowadzili. Poprawili się znacznie w stosunku do poprzedniego seta, zwłaszcza w polu serwisowym. Podopieczni Nikoli Grbicia cały czas musieli gonić wynik, niestety zaczęli popełniać błędy, których w poprzedniej partii było niewiele. Po bloku Bartosza Kurka na tablicy było 19:19. Po wykorzystaniu przechodzącej piłki przez Mateusza Bieńka Polacy wyszli na pierwsze prowadzenie w tym secie i już nie oddali go do końca (25:23). Po wygranej w drugiej partii jasne było już, że Słoweńcy nie awansują do turnieju finałowego Ligi Narodów. Nie zamierzali jednak oddać meczu bez walki.

W trzecim secie bardzo długo żadna z drużyn nie mogła odskoczyć na więcej niż dwa „oczka”. Jako pierwsi zrobili to Słoweńcy (10:13). Polacy mieli problemy w przyjęciu, więc punkty próbowali zdobywać blokiem i zagrywką (12:13). Na boisku pojawił się Tomasz Fornal i znowu jego serwis wlał w serca polskich kibiców nadzieję (19:20). W decydującym momencie Polacy nie potrafili powstrzymać Klemena Čebulja, przez co to rywale wygrali całego seta do 23. Strata seta uniemożliwiała Biało-Czerwonym zajęcie pierwszego miejsca w grupie (chociaż i tak zarezerwowane było dla gospodarzy). Nikola Grbić zostawił na boisku Tomasza Fornala, dzięki czemu gra Polaków w czwartym secie wyglądała zdecydowanie lepiej (5:2). Polacy lepiej przyjmowali, co od razu przekładało się na ich skuteczność w ataku (10:5). Nie dali najmniejszych szans Słoweńcom i ostatnią partię wygrali do 17.

W tym miejscu było zawsze podsumowanie tabeli. Zapowiedź ćwierćfinałów tegorocznej edycji Ligi Narodów przeczytacie w kolejnym tekście.

Related Articles