Od igrzysk olimpijskich w Paryżu dzieli nas ostatnia prosta. W ramach przygotowań do najważniejszej imprezy czterolecia PZPS zorganizował w Gdańsku turniej towarzyski. Reprezentacja Polski zamierzyła się z Japonią i USA.
Pierwotnie w turnieju organizowanym w Gdańsku udział miały wziąć cztery drużyny. Z wyżej wymienionymi miała rywalizować jeszcze reprezentacja Serbii. Podopieczni Igora Kolakovicia nie zdołali jednak dotrzeć na Pomorze. Wszystko przez poważną awarię informatyczną, która wpłynęła między innymi na funkcjonowanie niektórych lotnisk. – Wydarzyła się nieprzewidziana sytuacja. W związku z ogólną blokadą ruchu lotniczego nie udało nam się dotrzeć do Gdańska. Możliwe, że sytuacja przedłużyłaby się na następny dzień. Niestety zdecydowaliśmy się odwołać te mecze. Jesteśmy bardzo wdzięczni polskiej federacji za zaproszenie, które nam wysłała. Wiem, że teraz mają problem z czwartą drużyną, ale po prostu ze względów organizacyjnych zrezygnowaliśmy – tłumaczył sytuację na łamach strony serbskiej federacji trener.
PZPS próbował znaleźć zastępstwo, ale było na to za mało czasu. W sobotę zamiast spotkania Serbia – USA odbył się… otwarty trening reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Amerykanie trenowali w Ergo Arenie od 16:15 do 18:00. Następnie odbył się mecz Polska – Japonia. Podobnie było w niedzielę. Tym razem otwarty trening od 16:30 do 18:30 przeprowadzili Japończycy. Potem Polska zmierzyła się ze Stanami Zjednoczonymi. Jakie wnioski po tych dwóch towarzyskich spotkaniach?
Polska – Japonia 2:3 (25:23, 20:25, 19:25, 25:23, 15:17)
Polska – USA 3:2 (18:25, 23:25, 28:26, 25:22, 15:8)
Mecz kontrolny z Japonią pokazał, że Polakom jeszcze sporo brakuje do optymalnej formy. Momentami grali jak przeciętniak, a nie jak Mistrz Europy. – Występ nie był nawet blisko naszego poziomu. Nie zagraliśmy dobrego meczu. Brakowało nam mocy, bo wyglądało na to, że Japończycy atakują i zagrywają mocniej niż my. Do tego nie byliśmy odpowiednio skupieni i nie byliśmy precyzyjni – skomentował spotkanie Nikola Grbić.
Patrząc na pomeczowe statystyki, to nasze przyjęcie i atak nie były takie fatalne, jednak na tle Japończyków wypadliśmy bladziutko. Polacy przyjmowali piłkę na poziomie 40%, a atakowali ze skutecznością 44%. Z kolei Japończycy mecz skończyli z 50% skutecznością w przyjęciu i 53% atakiem. Dodatkowo drużyna z Kraju Kwitnącej Wiśni postawiła aż 11 punktowych bloków. Biało-Czerwoni zaledwie sześć, ale za to wypadli nieco lepiej w polu zagrywki. Podopieczni Philippe Blaina więcej razy się pomylili. Obydwie ekipy posłały po 10 asów serwisowych. Polacy zepsuli 16 zagrywek, a Japończycy aż 24. Japonia udowadnia, że jej obecność w czołówce Ligi Narodów to nie przypadek. Fajnie to wszystko poukładał francuski szkoleniowiec. Jesteśmy ciekawi jak wypadną na igrzyskach. Ich grupa nie należy do najłatwiejszych, ale o każdej można tak powiedzieć. W końcu to nie byle jaka impreza. Japończycy trafili do grupy C i zmierzą się z: USA, Argentyną oraz Niemcami.
Pomimo wygranego meczu z USA gra polskiej reprezentacji nie powaliła. Pierwszy set zdecydowanie należał do rywali. Ustawiła go niepokojąco długa seria przy zagrywce Aarona Russella. Po bloku na Holcie Polacy prowadzili 14:11, ale kolejne… dziesięć akcji wygrali Amerykanie. Zrobiło się po chwili… 21:14 dla USA. W polskiej ekipie było fatalne przyjęcie i jeszcze gorszy atak. Co się działo z tą ekipą? W kolejnym secie podopieczni Nikoli Grbicia uchronili się od takiej kompromitacji, ale ich gra nadal pozostawiała wiele do życzenia. Decydująca okazała się trzecia partia. Podopieczni Johna Sperawa wygraną mieli na wyciągnięcie ręki. Rzutem na taśmę Biało-Czerwoni doprowadzili do gry na przewagi, którą wygrali. Potem poszli za ciosem. Triumfowali w czwartej i piątej odsłonie. Jedyny element, w którym lepsi byli Polacy – to gra blokiem (P: 15, A: 11).
W polu zagrywki rządzili Amerykanie. Posłali siedem asów, a pomylili się 17 razy (bilans – 10). Z kolei Biało-Czerwoni zapunktowali zagrywką sześciokrotnie, a zepsuli aż 22 (bilans – 16). W porównaniu do drużyny z Ameryki (43%), to polskie (37%) przyjęcie było fatalne. Aż dziwne, że udało się skończyć mecz z atakiem na poziomie 44%. Jak na razie praktycznie żaden z polskich przyjmujących (oprócz Fornala) nie jest w optymalnej formie. Dlatego dalej nie milkną echa decyzji Nikoli Grbicia dotyczącej wyboru składu na igrzyska. Kibice są zawiedzeni, że zabrakło miejsca dla Bartosza Bednorza, który zarówno w Lidze Narodów oraz Memoriale Wagnera prezentował się bardzo dobrze. Już za pięć dni Polacy zagrają pierwszy mecz na igrzyskach. 27 lipca o 17:00 zmierzą z reprezentacją Egiptu. Na szczęście na inaugurację najłatwiejszy mecz na podbudowanie morale, potem już tylko Brazylia (31.07.) i Włochy (3.08.), czyli musi być ogień. Na pewno nie taki płomyczek jak w Gdańsku…