Słowenia boleśnie zweryfikowała poziom reprezentacji Polski. To był smutny wieczór dla kibiców zgromadzonych w katowickim Spodku i tych przed telewizorami. Słoweńcy przejechali się po Polakach jakby grali sparing ze swoją kadrą B.
Niby Polska gra jeszcze na mistrzostwach świata, ale trochę jakby już odpadła. Pozostaje nam spotkanie z Arabią Saudyjską i nie oszukujmy się – zostanie ono wygrane. Problem polega jednak na tym, że do drugiej rundy przystąpimy z zerowym dorobkiem punktowym. Jedni będą więc mieli po cztery punkty, inni po dwa, a Polska okrągłe zero. Do tego dochodzi też fatalny bilans bramkowy, czyli -11. Nie ma się co oszukiwać, awans do ćwierćfinału trzeba już rozpatrywać w kategoriach cudu. Prawdopodobnie zakończymy mistrzostwa na drugiej fazie grupowej. Trzeba się tam jeszcze tylko godnie zaprezentować. Ale… no właśnie. To obecny mundial miał być imprezą docelową dla kadry Patryka Rombla. Przetarcia już były. Kolokwium zostało oblane i to w ośmieszającym stylu. Student nie dość, że nie zdobył ani jednego punktu, to jeszcze zamiast przynajmniej założyć coś eleganckiego, to przyszedł nieuczesany, nieogolony i ubrany w koszulkę Los Angeles Lakers bez rękawków.
Nie da się w żaden sposób bronić postawy Polaków przy wyniku 23:32. Nie można zgonić na pecha, na słabszą dyspozycję któregoś z zawodników, na nieudaną końcówkę. Tutaj nie zagrało prawie wszystko. Jedyne, co zasługuje na pozytywne wyróżnienie to skuteczność rzutów karnych. Arkadiusz Moryto trafił 4/4, więc miał 100% skuteczności. Kiedyś to właśnie karne były naszą bolączką. Po Tomaszu Tłuczyńskim nie było nikogo, kto potrafił je bezwzględnie wykonywać. Teraz jest Moryto, ale samymi karnymi się nie wygra. Polska ma dwóch liderów. Jednym jest właśnie Moryto, a drugim Szymon Sićko. Lewy rozgrywający słynący z bombowego uderzenia, porównywanego z Karolem Bieleckim, tym razem był bezużyteczny. Z drugiej linii nie zdobył ani jednej bramki. Obaj bramkarze – Morawski i Skrzyniarz – grali między słupkami tragicznie. Michał Daszek sugerował jednak w przerwie, że obrona nie pomaga i nie współpracuje z bramkarzem. Pierwszą istotną obronę Morawski zaliczył dopiero w 22. minucie, zatrzymując strzał z prawego skrzydła.
Już do przerwy wszystko w tym spotkaniu było rozstrzygnięte. Trudno było się spodziewać jakiegoś come backu przy wyniku 11:17 w plecy. A widząc jeszcze bezradność w ofensywie nie miało się to prawa udać. Kiedy Moryto trafił z karnego, przełamując fatalną serię bez bramki, to rywale mieli jakieś pięć-sześć sekund na odpowiedź, a i tak im się udało. Przez 2/3 spotkania nie było żadnych emocji. Kadra Rombla walczyła o jak najniższy wymiar kary, był nawet moment, że przegrywała różnicą 11 trafień. Na szczęście w końcówce przeciwnicy trochę poluzowali szeregi obronne, rezerwowi Ariel Pietrasik i Szymon Działakiewicz mogli już rzucać bez żadnej presji i w ostatnich 10 minutach obaj trafili do siatki po dwa razy. Dzięki nim nie skończyło się to porażką dziesięciobramkową. Tylko jakie to jest pocieszenie? Na tych chłopaków zwyczajnie przykro się patrzyło. Byli bezradni, rozbijani, ośmieszani. Jure Dolenec wykorzystał wszystkie pięć karnych, a najlepszy na boisku Aleks Vlah co rusz trafiał do naszej siatki, zasłużenie zgarniając nagrodę MVP. Każdy, kto pokusił się o przedmeczowe zakłady bukmacherskie na piłkę ręczną w tym spotkaniu i liczył na wygraną Polaków, niestety się zawiódł.
Po 20 minutach był jeszcze jakiś kontakt – 10:12, ale potem Słoweńcy rzucili cztery bramki z rzędu, my zaliczyliśmy dziesięć minut przestoju i było “po ptokach”. Rywale wyglądali na wyluzowanych, trafiali momentami z największą łatwością. Nic złego nie miało prawa się wydarzyć. Defensywa – to ona miała być kluczem do dobrej postawy w kolejnych meczach. A tymczasem nie miało znaczenia, czy rywal rozrzuca piłkę do skrzydeł, czy rzuca z drugiej linii, czy podaje do koła do Blaza Blagotinska. Wszędzie było miejsce do zagrania piłki. I nawet nie potrzebowali do rozsmarowania naszej kadry dobrej postawy golkipera. Joze Baznik też prawie nic nie odbijał, ale co z tego, skoro sami oddawaliśmy piłkę po stratach, faulach, czy nawet błędach kroków, jak u Michała Olejniczaka… a najbardziej tragiczne jest to, że gdyby Słowenia potrzebowała wygrać tutaj różnicą 15 bramek, to by to zrobiła. To był koszmarny występ Biało-czerwonych.
Mistrzostwa świata w piłkę ręczną powinny się odbyć w Polsce, ale jakieś 10 lat temu.