
Pierwszy raz w tej edycji Champions League polskie drużyny nie były solidarne. Do tej pory gdy Łomża Industria Kielce wygrywała lub przegrywała, to dokładnie to samo robiła też Orlen Wisła Płock
1. kolejka – Łomża wygrywa i Wisła wygrywa
2. kolejka – Łomża przegrywa i Wisła przegrywa
3. kolejka – Łomża wygrywa i Wisła wygrywa
4. kolejka – Łomża wygrywa, a Wisła przegrywa
Pierwszy raz Orlen Wisła wyłamała się ze schematu solidarnego punktowania ze swoim największym polskim rywalem. Do tej pory obie ekipy w swoich grupach punktowały identycznie. Teraz natomiast mistrz Polski zagrał bardzo efektowne, szybkie i ofensywne spotkanie, drugi raz w tej edycji Champions League pakując przeciwnikom 40 bramek. Wicemistrz z Płocka za to odwrotnie. Mniej bramek od niego w tej kolejce rzuciło tylko słoweńskie Celje Pivovarna Laško (24), a tyle samo FC Porto (27). Wiślacy trzymali się dobrze przez pierwszą połowę, w drugiej zabrakło już podobnej agresji i jakości, a przede wszystkim pomysłu. Nabijali statystyki obron bramkarzowi Magdeburga i to momentami dość prostymi strzałami. Ten swojej drużynie częściej pomagał, notując 40% skuteczności (11 obron na 29 rzutów). Nie da się wygrać meczu, kiedy trafiasz do siatki tylko cztery razy przez 20 minut.
Zacznijmy jednak od spotkania tego bardziej pozytywnego. Mistrz Polski i finalista poprzedniej edycji Ligi Mistrzów zagrał pod publikę. Jak szybki i otwarty był to mecz niech najlepiej świadczy fakt, że było 40:37, a Andreas Wolff według oficjalnych statystyk EHF i tak zaliczył aż 16 udanych obron. Oficjalny fanpejdż polskiej drużyny dał nawet post, że Wolff miał takich obron 20. Skuteczność Łomży Industrii była za to absolutnie zabójcza. 40 bramek na 50 oddanych rzutów, czyli 80%. Niklas Landin, który czasem potrafi wejść w trans i odbijać piłkę za piłką, tym razem co rusz wyciągał ją z siatki i musiał być niezwykle sfrustrowany. Obronił tylko sześć strzałów i miał słabiutkie 17% skuteczności, a mimo to jego zespół cały czas trzymał się w grze o pełną pulę punktów.
Proste porównanie liczby oddanych strzałów – w meczu Łomży było ich 112, a Orlen Wisły – 87. To pokazuje, jak różne były to mecze. Jeden bardzo szybki, cios za cios, głowa chodziła w obie strony, drugi już spokojniejszy, bardziej wyrachowany, z dłuższymi akcjami, nastawiony na szczelną defensywę. Publika kocha takie spotkania, jak to pierwsze. Błyskawiczne akcje, szybkie wznowienia i bramka za bramką. Handballowa Liga Mistrzów zmierza właśnie w takim kierunku. Mecze grupowe to często pokaz fajerwerków i taki oglądaliśmy w Hali Legionów. Biorąc pod uwagę jakość gry obu drużyn, to był to zdecydowanie mecz kolejki. Barcelona urządziła sobie jeszcze większy festiwal strzelecki, pakując Elverum aż 46 bramek, konsekwentnie po 23 na jedną połowę. Tam jednak grał tylko jeden zespół, drugi się przyglądał.
THW Kiel ma zawstydzającą serię. Nie potrafi pokonać kieleckiej drużyny od 2011 roku. W dziewięciu ostatnich spotkaniach aż siedem razy wygrywał polski zespół, a dwukrotnie był remis. To prawdziwe fatum. Andreas Wolff popisał się na tle byłych kolegów (grał tam w latach 2016-2019) i został bohaterem meczu. Doskonały był też Alex Dujszebajew, którego nike nie potrafił zatrzymać. Hiszpan przedzierał się przez obronę gości z łatwością i zanotował imponujące 7/7 – 100% skuteczności! Nie odstawał od niego Arek Moryto, który też miał 100%, trafiając 6/6. To był niesamowity mecz, w którym walka trwała do samego końca. Jeszcze w 58. minucie było 38:37 dla Łomży, a goście mieli karnego, którego obronił Andreas Wolff. Końcówka należała do jednego bohatera – Alexa Dujszebajewa. To on zdobył trzy ostatnie bramki w tym meczu. Teraz mistrza Polski czekają trzy teoretycznie najłatwiejsi rywale z rzędu.
Gorsze humory mają szczypiorniści z Płocka, bo nie wyszli z szatni na drugą połowę. Od stanu 18:17 Magdeburg zdobył pięć bramek z rzędu, zrobiło się 23:17 i takiej przewagi potem już z rąk nie wypuścił. W pewnym momencie Niemcy mieli już nawet wynik 29:20. Wcześniej w pierwszej połowie wyglądało to świetnie. Siergiej Kosorotow robił, co chciał. Do przerwy miał już na koncie siedem bramek. Momentami trafiał, jak w jakimś transie. Rzut – bramka, rzut – bramka, rzut – bramka. Kiedy płocczanie nie wiedzieli co robić, to wystarczyło podać do Rosjanina, a ten po 13 minutach miał już sześć trafień. W drugiej połowie już był lepiej pilnowany. Doskonale grał też Lovro Mihić, który skończył ze skutecznością 100% – 8/8. O porażce przesądził bolesny moment przestoju, dziwna gra, nieprzemyślane decyzje, straty, nieprzygotowane rzuty… nerwowość tylko się nasilała, a Jensen budował sobie skuteczność obron. Dla porównania – Nikola Portner w pierwszej połowie miał… 0 obron na 8 rzutów. Kosorotow go dziurawił. Szkoda tego fatalnego przestoju, bo wicemistrz Polski nie grał źle. Wszystko skończyło się wynikiem 33:27 dla Magdeburga. Na takim poziomie jedna doskonała połowa nie wystarcza.