Niepokój spowodowany kontuzją kapitana, ale mimo to duży optymizm przed nadchodzącymi mistrzostwami Europy w piłce ręcznej. Polacy pokazali się z bardzo dobrej strony na turnieju w Grannolers. Potrafili zaskoczyć nawet samych Hiszpanów, a w dwóch pozostałych meczach pewnie wygrali.
Polska przygotowuje się do mistrzostw Europy w Niemczech, które ruszają już za kilka dni i rozpoczęła jeszcze w 2023 roku od dwóch sparingów z Argentyną, które opisywaliśmy tutaj oraz tutaj. Marcin Lijewski robił przegląd kadr, sprawdzał debiutantów. Później zabrał ze sobą 19 zawodników i kadra wyjechała na trzy sparingi do hiszpańskiego Granollers, gdzie zmierzyła się z gospodarzami, czyli wielokrotnymi medalistami MŚ, ME oraz IO, jedną z czołowych ekip na świecie oraz z Serbią i Słowacją. Tylko Słowacy nie zagrają na najbliższym turnieju.
Zaczęło się od najtrudniejszego wyzwania, czyli meczu z brązowymi medalistami MŚ sprzed roku, który zresztą Hiszpanie wywalczyli na boiskach w Polsce i w Szwecji. Pierwsza połowa miała tylko jednego, absolutnego bohatera – Jakuba Skrzyniarza. Od tego sezonu broni on w drużynie CD Bidasoa Irun. To ona sensacyjnie zremisowała z Barceloną i w lidze nie ma zamiaru jej ustępować. Warto dodać, że Barca nie straciła w lidze punktów od maja 2022 roku. Skrzyniarz akurat nie bronił w tamtym meczu, bo doskonale spisywał się Tunezyjczyk Harbaoi Mehdi. Ogólnie jednak jest chwalony, dostaje dużo szans i świetnie się spisuje w zespole wicelidera ligi hiszpańskiej. Występami klubowymi i takimi, jak ten z Hiszpanią, pracuje na pozycję pierwszego bramkarza reprezentacji. Przez prawie 10 minut żaden gwiazdor nie trafił do jego bramki, a Skrzyniarz bronił momentami w sytuacjach niewiarygodnych np. 1 vs 1, dzięki czemu Polacy prowadzili do przerwy 13:12.
W końcu jednak Gonzalo Perez de Vargas po drugiej stronie także zaczął pomagać swojemu zespołowi, a Skrzyniarz w końcówce nieco spuścił z tonu. Polacy przestali trafiać i przeciwnicy odjechali na kilka trafień przewagi, co skończyło się na wyniku 25:31, patrząc z naszej perspektywy. Polacy grali jak równy z równym przez jakieś 40-45 minut. Tym razem na prawym rozegraniu, gdzie jest największa narodowa bolączka, rozpoczął Michał Daszek. Zdobył jedną bramkę, praktycznie na samym początku. Szymon Sićko z Argentyną w ogóle nie grał, ale tu zameldował się na boisku i praktycznie od razu się dał się we znaki rywalom, bo rzucił dwie bramki i w drugiej połowie dołożył trzecią “z biodra” – akurat na prowadzenie 15:13. Mimo wypuszczonej przewagi, za mecz należą się pochwały. Cztery bramki z rzędu – od 21:20 dla Hiszpanów do 25:20 – odebrały nadzieje na niespodziankę.
Drugie spotkanie Polacy zagrali z Serbią, a to na papierze rywal silniejszy, co widać było po kursach bukmacherskich. W dziesięciopunktowej skali był to występ na solidną ósemkę. Biało-czerwoni grali momentami kapitalnie, normalnie jak za najlepszych czasów Bogdana Wenty! Tak naprawdę wynik powinien być większy niż 38:33, może na siedem czy osiem bramek przewagi, ale końcówka została już trochę odpuszczona. Najbardziej skomplikowana wydaje się być sytuacja z bramkarzami, bo w tym meczu akurat rozpoczął Mateusz Kornecki. Lijewski kombinował też na środku rozegrania, bo niedostępny do gry jest Piotr Jędraszczyk, a Arkadiusz Ossowski w trakcie spotkania nabawił się urazu. Dlatego wszedł Paweł Paterek, który wcześniej potrafił momentami błysnąć w sparingach z Argentyną, ale jest raczej zawodnikiem do rotacji, a nie na pierwszy wybór. Ten mecz pokazał nam najwięcej.
Wreszcie liderem w ofensywie był Szymon Sićko, który stwarzał zagrożenie z dystansu. Kamil Syprzak był bezbłędny przy wykonywaniu rzutów karnych i “robił robotę” na kole, gdzie też dołożył trafienia (w sumie siedem bramek w meczu). Cieszy też dobra postawa, którą w tym meczu pokazał Jakub Szyszko. Prawoskrzydłowy Górnika Zabrze rzucił siedem bramek, dobrze biegał do kontr. Ma arcytrudne zadanie. Musi zastąpić nieobecnego Arkadiusza Morytę, który prawdpodobnie nie pojedzie na mistrzostwa Europy. Kapitan kadry wciąż nie wyleczył kontuzji barku. W ostatnim spotkaniu Polacy zagrali ze Słowacją i tam urządzili sobie trening strzelecki, wygrywając aż 38:20. Owszem, na tle słabiaka, ale znowu nie aż takiego, więc różnica aż +18 musi dawać satysfakcję. Bardzo dobrze bronił tym razem Kornecki. Aż siedem bramek zdobył inny prawoskrzydłowy – Mateusz Kosmala. Żal tylko, że nie udało się dociągnąć do 40 bramek, a okazje ku temu w końcówce były, m.in. zmarnowany karny przez Przytułę. To jednak spotkanie bez historii. Tak powinno się lać słabego rywala.
Polacy zakończyli więc turniej z podniesionymi głowami. Więcej było mimo wszystko pozytywów niż negatywów. Osobna zapowiedź mistrzostw Europy pojawi się na naszym blogu 10 stycznia. Wtedy rusza turniej. Polacy zagrają dzień później – 11 stycznia. Od razu z trudnym przeciwnikiem, bo z Norwegią.