Trzy sekundy. Tyle Siergiej Kosorotow miał na oddanie rzutu. 15 metrów, bo musiał trafiać z takiej odległości. No i zdobył bramkę na remis w niewiarygodnych okolicznościach. Trafienie było niesamowite, tylko nie powinno być uznane przez błąd kroków. Został użyty VAR, ale… nie mógł interweniować, bo takie są przepisy.
Trudno to w ogóle wytłumaczyć. Czegoś takiego w piłce ręcznej chyba jeszcze nie było. Przez całokształt kuriozalnych zdarzeń straciliśmy zwycięstwo. Ten mecz zostanie zapamiętany już na zawsze, a rzut Kosorotowa przejdzie do historii rosyjskiego handballa i to mimo tego, że bramka nie powinna zostać zaliczona. Przeanalizujmy sobie ostatnie kilka sekund. Najpierw Polacy, przy stanie 28:28, długo budowali atak pozycyjny, a trener Velimir Petković szalał i wariował przy linii, wchodząc nawet na boisko. I pewnie za to na 17 sekund przed końcem otrzymał czerwoną kartkę. Osłabił swój zespół przed ostatnią, najważniejszą akcją meczu. Rosjanie dostali dwie minuty kary i musieli bronić w osłabieniu.
Michał Daszek rzutem z drugiej linii trafił na 29:28 na trzy sekundy przed końcem. Polacy oszaleli z radości i zaczęli się cieszyć ze zwycięstwa. To nie był jednak koniec… Rosjanie tuż po bramce zdążyli wcisnąć guzik z czasem na żądanie. Zegar cofnięto jeszcze o sekundę i mieli dokładnie trzy sekundy na przeprowadzenie akcji. Wtedy Siergiej Kosorotow oddał rzut rozpaczy z 15-16 metrów, trafił idealnie i pokonał Mateusza Zembrzyckiego. Komentatorzy momentalnie ucichli. I tu pojawiło się zamieszanie… Jedna z francuskich sióstr, które sędziowały ten mecz, poszła obejrzeć sytuację w powtórce. Chciała sprawdzić, czy piłka przekroczyła linię przed syreną. Okazało się, że tak. Tyle, że Rosjanin zrobił przed rzutem cztery kroki, a to niedozwolone. Problem jest taki, że VAR nie mógł już wpłynąć na złą decyzję pani arbiter. Widziała doskonale na nagraniu, że popełniła błąd, ale przepisy są takie, że nic nie można z tym zrobić. Polacy złożyli nawet oficjalny protest w tej sprawie, ale to chyba na nic.
Oczywiście to nie tłumaczy zachowania w obronie. Polscy zawodnicy byli pewni, że już nic złego nie może im się stać i trochę pokpili doskoczenie do rzucającego "na aferę" Kosorotowa. Trzeba było faulować, szarpać, skakać przed nosem, machać rękami… zrobić cokolwiek. Natomiast Arkadiusz Moryto był w tej sytuacji zbyt bierny, pozwolił rosyjskiemu zawodnikowi Orlen Wisły Płock na wyskok i czysty rzut. Tym większa szkoda, bo Polacy potrafili się podnieść po dwóch totalnych blamażach i nawet nie grając już o awans, przeciwstawić się Rosjanom. Siostry Bonaventura sędziowały kiepsko, czasami podejmowały niezrozumiałe decyzje w obie strony, wykluczały na dwie minuty za byle co, a końcówka jest podsumowaniem ich słabej pracy. Jedna z nich miała sytuację, jak na tacy, a nie widziała ewidentnego błędu kroków. VAR nie mógł tego naprawić, bo nie pozwalają na to przepisy. Doszło do absurdalnej sytuacji i utraty zwycięstwa.
Kilka słów na temat samego spotkania – wreszcie mieliśmy ogromną pomoc ze strony bramkarza. Mateusz Zembrzycki miał swój wielki dzień. Skończył mając 39% skuteczności (11 obron na 28 rzutów). Grał kapitalnie, obronił swojego pierwszego karnego na tym turnieju i szczególnie w pierwszej połowie odbijał piłki, jak w transie. W pewnym momencie miał sześć obron na osiem rzutów. Właśnie to pozwoliło nam wrócić do meczu i odrobić kilka bramek straty, choć mogliśmy nawet prowadzić więcej, tylko nie mógł się wstrzelić Przemysław Krajewski, marnując między innymi kontrę, czy raz trafiając w poprzeczkę. Drugiej połowy Zembrzycki nie miał już tak imponującej, ale bramkarz rywali, to jakby w ogóle nie istniał. Nie był w stanie odbić kompletnie nic. Daszek miał 6/6, Sićko rozegrał najlepszy mecz turnieju i miał 8/10, Moryto 6/7 i raz w meczu w akcji na pustą zablokował go… obrońca.
Po tym meczu Polacy powinni dopisać sobie dwa punkty, ale splot przedziwnych okoliczności sprawił, że padł remis. Setki meczów już pewnie widziałem, ale czegoś takiego jeszcze nigdy. I tylko szkoda tego biednego Zembrzyckiego, który grał w bramce mecz życia i wpuścił takiego "kartofla" z 15-16 metrów. Strzał był piękny, ale to nie powinno wylądować w siatce. On oczywiście też o tym wiedział. Aż żal było patrzeć na jego załamaną twarz…