W finale Champions League zmierzyły się ze sobą dwie drużyny, które w historii grały tam najczęciej. Dla Barcelony był to aż 14. finał, natomiast dla THW Kiel – ósmy. Niemiecka drużyna ograła niespodziewanie bardziej utytułowanych rywali 33:28.
Zdecydowanym faworytem byli piłkarze ręczni z Katalonii, którzy do finału wygrali aż 22 mecze z rzędu w Champions League. Tylko… nieco to skomplikowane. Jesienią 2019 roku przegrali pierwszy grupowy mecz z MOL-Pick Szeged 28:31. Potem wygrali 13 meczów z rzędu (ostatni pod koniec lutego 2020 roku), zajęli pierwsze miejsce w grupie i awansowali do 1/4. Później cały świat, w tym także sport – stanął w miejscu.
Miała być 1/8 finału z udziałem Vive Kielc oraz Wisły Płock, ale wszystko zostało odwołane. Dopiero po czasie europejska federacja postanowiła wznowić Ligę Mistrzów, ale na innych, skróconych zasadach. Do finału przenieśli po dwa najlepsze zespoły z najsilniejszych grup, w tym przypadku Barcelonę, THW Kiel, PSG oraz Telekom Veszprem. EHF podjęła w ten sposób radykalne kroki, blokując drogę do finału takim drużynom, jak choćby Vive. Polacy w grupie B zajęli miejsce trzecie, ale to nie miało znaczenia.
Najdziwniejsze jednak jest to, że Final Four 2019/20 w Champions League się nie skończyło, a drużyny grały już… grupowe mecze sezonu 2020/21. I w ten sposób Barcelona wygrała kolejne 8 spotkań (czyli w sumie już 21 z rzędu). 2 grudnia ograła duński Aalborg Håndbold w obecnych rozgrywkach, żeby pod koniec miesiąca wrócić do Final Four z sezonu 2019/20. Tam, po bardzo ofensywnym meczu, pokonała PSG. Z jednej strony wybitnie grał Dika Mem, który trafił 8 na 9 rzutów, a z drugiej Dylan Nahi, który wyczyniał cuda na lewym skrzydle, trafiając 9 na 10 rzutów. Był to pokaz najlepszego handballa. Warto zanotować, że Nahi w lipcu 2021 rooku przeniesie sę do Łomży Vive Kielce. Barca wyeliminowała PSG, notując 22. zwycięstwo z rzędu.
Ale… 23. już się nie udało. Zatrzymał ich Nicklas Landin, ktory odbił 14 na 41 strzałów, co dało mu 34% skutecznych interwencji. Gonzalo Perez de Vargas wcale nie był gorszy, bo miał 32% obronionych rzutów, ale to Duńczyk odbijał ważne piłki w drugiej połowie, nie pozwalając Barcelonie na kontakt. Tempo finału było zabójcze. W sumie padło 61 goli, a przecież niezłą skuteczność mieli też bramkarze. Kiedy drużyna THW Kiel trafiła na 22:19 w drugiej połowie, to już do końca spotkania nie dała się zbliżyć rywalom na mniej niż trzy trafienia. Kilka razy już się wydawało, że jest blisko, że mogą się podnieść, coś zdziałać, ale wtedy właśnie albo bronił Landin, albo obrona spisywała się na medal.
Kilonia w obecnym sezonie Champions League przegrała z Barcą dwukrotnie – 19 listopada 26:32 i 26 listopada 25:29, a mimo to potrafiła się psychicznie dźwignąć i w finale coś rywalom udowodnić. Zresztą sam Landin pdoobnie to podsumował: – Po dwóch porażkach z Barceloną kilka tygodni temu byliśmy na przegranej pozycji. Ale do Kolonii przyjechaliśmy pełni wiary, że możemy pokonać ich i każdą drużynę na świecie. Graliśmy z takim entuzjazmem i powerem, że już po 10 minutach myślałem, że ten mecz się nigdy nie skończy.
To na Barcelonę kursy wynosiły jakieś 1,30. Katalończycy byli murowanym faworytem, tym bardziej, że drużynę "Zeber" wycieńczyła dogrywka z Telekomem Veszprem. Niemcy sprawili więc sporą niespodziankę po raz czwarty zdobywając Ligę Mistrzów.