Wreszcie udało się Szwecji pokonać Hiszpanię po dziewięciu porażkach z rzędu z tym rywalem. O końcowym zwycięstwie zadecydowała ostatnia akcja, w której Niclas Ekberg wykorzystał rzut karny. Szwedzi wygrali 27:26 i zostali mistrzami Europy.
O tym, jak bardzo wyrównany był to świadczy choćby to, że żadna z drużyn nie prowadziła w danym, konkretnym momencie trzema bramkami. Były lepsze chwile jednych i drugich, choć dłużej w tym meczu prowadzili Szwedzi. Niewiele brakło, a wypuściliby wygraną w ostatniej minucie. Kiedy zegar wskazywał 4,5 minuty do końca, to Szwedzi prowadzili 26:24 i mieli piłkę po swojej stronie. Mogli pierwszy raz wyjść na +3, ale Hiszpanie włączyli tryb maszyny w obronie. Nikt nie zostawiał miejsca, jeden pracował za drugiego, no i odzyskali piłkę w trzech defensywnych akcjach z rzędu. Raz Lagergren podał niedokładnie, za drugim razem zmusili Carlsbogarda, żeby rzucał przy grze pasywnej, za trzecim zablokowali sfrustrowanego niemocą Gottfridssona. Prawie wygrali mecz tym, co mieli najcenniejsze przez lata, a więc obroną. No właśnie, prawie…
Trzeba powiedzieć o najważniejszej zmianie, która miała wpływ na końcowy wynik. Po tym, jak Hampus Wanne nie trafił dwóch rzutów karnych z rzędu, to wykonywanie ich przejął 33-letni Niclas Ekberg, legenda THW Kiel. W całym meczu przebywał na boisku ledwie przez minutę i dwadzieścia sekund, bo wchodził tylko na karniaki. Trafił 4/5, ale przy tym jedynym nieskutecznym, kiedy zatrzymał go Perez de Vargas i tak uśmiechnęło się do niego szczęście, bo mógł swój strzał dobić, więc to tak, jakby miał w sumie 5/5. No i wykorzystał tego najważniejszego karnego, kiedy zegar wskazywał już koniec czasu. Ostatnia akcja… albo dogrywka, albo Szwedzi po raz piąty w historii mistrzami Europy. No i bohaterem został ten, który normalnie by się z tej ławki nie podniósł, bo karne wykonywałby Hampus Wanne. Szwecja wygrała po bramce tego, który od 2012 roku był wiecznie drugi, bo zdobył trzy srebra wielkich imprez.
Nie był to mecz głównych postaci w zespole. W drużynie szwedzkiej pieczołowicie pilnowany był Jim Gottfridsson. Trafił na samo rozpoczęcie meczu, ale ogólnie miał tylko 3/5. Nie przedzierał się jak w półfinale, nie miał tyle pola do popisu, ciężar zdobywania bramek musieli wziąć na siebie inni. Zrobił to właśnie Niclas Ekberg za sprawą rzutów karnych albo kołowo Bergendahl, choć on zszedł raczej na drugi plan za sprawą Andreasa Palicki. Jego interwencje, zwłaszcza z pierwszej połowy, zostały w głowie, bo były to na przykład dwie akcje z rzędu, w których najpierw zatrzymał Maquedę przy kontrze, a później Casado, kiedy Hiszpanie zagrali efektowną wrzutkę. Było aż 10 zawodników, którym przynajmniej raz nie udało się pokonać Palicki. Jedynym ze 100% skuteczności był 38-letni kołowy Gedon Guardiola, który miał 2/2 i czasami tylko zastępował w tej roli Figuerasa.
Nie błyszczał Aleixa Gomea, który grał przez pełne 60 minut bez odpoczynku, a głównie po prostu dobrze egzekwował karne (4/4) i może raz wykorzystał swoją dynamikę – na kilkanaście sekund przed końcem pierwszej połowy po błyskawicznym wznowieniu gry. Nie dostawał dużo piłek. W kadrze Szwecji trudno wyróżnić kogoś, oprócz Palicki i Ekberga, który odczarował karne. Może kołowego Bergendahla, który miał 5/5. Hampus Wanne obudził się na 10 minut przed końcem. MVP turnieju został Gottfridsson, który finału nie może zaliczyć do udanych, ale to na jego plecach Szwecja dojechała do tego etapu pokonując Francję. Szwedzi przełamali klątwę ostatnich finałów, przełamali też klątwę hiszpańską. Jeżeli chodzi o polskie akcenty, to Arkadiusz Moryto został trzecim najlepszym strzelcem turnieju, zdobywając 46 bramek.