Barlinek Industria Kielce znów przegrała w finale Ligi Mistrzów 29:30. Tym razem po dogrywce z Magdeburgiem. Chwilę po meczu przestało to mieć większe znaczenie. W trakcie spotkania zasłabł, a po nim poinformowano, że zmarł jeden z najbardziej cenionych dziennikarzy od piłki ręcznej, człowiek Kielc, niezwykle zżyty z tą dyscypliną Paweł Kotwica.
Ten dramat rozegrał się na 12 minut rzed końcem meczu. Mecz został przerwany, początkowo nikt nie bardzo wiedział, o co chodzi. Dziennikarze Eurosportu, komentujący ten finał “z dziupli”, a nie z hali w Kolonii, też mogli się tylko domyślać. W końcu pojawił się komunikat o przerwie medycznej, bo też fizjoterapeuci z Kielc i służby medyczne ruszyły błyskawicznie na pomoc. Okazało się, że zasłabł jeden z dziennikarzy na trybunie prasowej. Konkretnie był to Paweł Kotwica, człowiek doskonale zorientowany w temacie piłki ręcznej, ceniony w kraju ekspert z tej dziedziny, którą zajmował się od ponad 30 lat w kieleckim dzienniku “Echo Dnia”. Został przetransportowany przez ratowników. Już po przegranym finale pojawiła się bardzo smutna wiadomość, że dziennikarz zmarł.
Do momentu przerwania Barlinek Industria Kielce prowadziła 22:20. Wtedy Bennet Wiegert, trener Magdeburga, miał podejśc do polskiej ławki i wiedząc co się wydarzyło, zaproponować zakończenie spotkania przy takim właśnie wyniku. Mecz jednak został wznowiony. Znając ambicję i wolę walki Tałanta Dujszebajewa, można się z dużym prawdopodobieństwem domyślać, że nie chciał w ten sposób zakończyć finału. Mecz po takiej przerwie został wznowiony, SC Magdeburg zaczął grać w tym momencie lepiej. Portner w bramce wreszcie odbijał strzały, w kilka minut Barlinek Industria zdołała zaledwie raz trafić do siatki szwajcarskiego bramkarza, a konkretnie zrobił to Tournat. Po nieudanych próbach nareszcie przełamał się Dani Dujszebajew, dając prowadzenie 24:23, ale już minutę później Magdeburg po raz pierwszy w drugiej połowie objął prowadzenie. Strata, złe podanie do koła i O’Sullivan strzelił z kontry.
Końcówka podstawowego czasu to nerwówka. Najbardziej szkoda ostatniej akcji. To tam była największa szansa na wyrwanie zwycięstwa. Magdeburg zrobił szkolny, idiotyczny błąd zmiany, który w 59. minucie poskutkował karą. Byli załamani. W tym momencie mieliśmy dużo miejsca na boisku, z karami siedzieli też Bezjak i Tournat, choć kara dla Francuza zakrawała o kpinę. No nieważne. Po tej feralnej zmianie Kielce miały przewagę zawodnika, ale niemiecki zespół wycofał bramkarza i Michael Damgaard zdobył bramkę na 26:26. Należało odpowiedzieć. Przerwa na żądanie Dujszebajewa, kilkanaście sekund na dobrze wypracowaną i dopieszczoną akcję i przede wszystkim gra z przewagą jednego zawodnika. Co mogło pójśc nie tak? Niestety szansa została zaprzepaszczona i Kielce w swoim trzecim finale w historii musiały grać trzecią dogrywkę, a tam już myliły się zbyt często, szczególnie w pierwszej części dogrywki, gdzie trafił zaledwie raz Szymon Sićko. W drugiej było już trochę lepiej, ale przesądziła jedna bramka mniej…
Można tylko z nostalgią wracać do konkretnych momentów spotkania, jak choćby udanej akcji Benoita Kounkouda ze skrzydła, po której to mistrz Polski miał przewagę +4. To było na początku drugiej połowy. Dużo pomagał Andreas Wolff, już od samego początku, gdy obronił karnego i sam na sam z kołowym Magdeburga. Bardzo ważne dla Niemców było pojawienie się na boisku Gisliego Kristjanssona, najlepszego piłkarza ręcznego Bundesligi. On miał w tym finale w ogóle nie grać po tym, jak zderzył się z Thiagusem Petrusem w półfinale i doznał urazu barku. Nie wiadomo jak, ale fizjoterapeuci doprowadzili go do takiego stanu, że w 19. minucie pojawił się na boisku. Od razu rzucił bramkę. Grał w wielu akcjach przebojowo, zdobył w sumie sześć bramek. W drugiej połowie dużo lepiej pilnowany był Alex Dujszebajew, który w pierwszej praktycznie sam rozmontowywał obronę, trafiając sześciokrotnie. W drugiej połówce i dogrywce zrobił to tylko dwa razy. Nie pomógł Szymon Sićko, a Dani Dujszebajew późno się przełamał. Karalek też kilka razy się pomylił. Swoje zrobił za to na skrzydle Dylan Nahi, był bardzo pewny i skuteczny.
Te wydarzenia i porażka schodzą jednak na dalszy plan. To finał w cieniu tragedii. Nawet trener Magdeburga przyznał, że nie jest w stanie tego tryumfu świętować. Zmarłego Pawła Kotwicę w Kielcach znali wszyscy fani piłki ręcznej, w klubie także był bardzo rozpoznawalny. Został wysłany do Kolonii jako korespondent “Echa Dnia”. Środowisko handballa w Polsce pogrążone jest w żałobie. Piłkę ręczną kochał, a szczególnie kielecki klub. “Paweł, my tu jeszcze wrócimy i wygramy, ale Ciebie już nam nikt nie odda… Najszczersze kondolencje dla rodziny. Nic dziś nie jest ważniejsze” – napisano na profilu oficjalnym Barlinka Industrii Kielce.