Polska odpadła już z mistrzostw Europy, choć te przecież ledwie niedawno się zaczęły. Zadziałał tu schemat – mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Niestety, ale Biało-czerwoni przeciwko Słoweńcom zagrali bardzo słabo, po raz kolejny bez większego pomysłu. Dlatego z Wyspami Owczymi zagrają już tylko o honor i wcale nie będzie łatwo.
To miał być rewanż za zeszłoroczne mistrzostwa świata. Tak też zapowiadano. Kibice zgromadzeni w katowickim Spodku byli świadkami blamażu. Podopieczni Patryka Rombla przegrali różnicą aż dziewięciu trafień. Dopiero dwa dni później wywalczyli awans do drugiej fazy grupowej, skromnie pokonując Arabię Saudyjską. Wielkich nadziei jednak nie było. Dwie porażki (ze Słowenią i Francją) oznaczały wejście do drugiej rundy z zerowym dorobkiem punktowym. Francuzi i Hiszpanie mieli już cztery na starcie. Polacy i tak nieźle się zaprezentowali. Potrafili pokonać Czarnogórę oraz Iran. Z bałkańskim rywalem rok temu błysnął Piotr Jędraszczyk. Ten filigranowy środkowy rozgrywający zdobył sześć bramek i był w tamtym meczu wszędobylski. Miał być nadzieją Polski na przyszłe lata.
Piotr Jędraszczyk i Michał Daszek się wyleczyli i mogli zagrać. Z takim Szymon Sićką, jak w pierwszych minutach, moglibyśmy bardziej powalczyć. Już po dziewięciu miał na koncie trzy trafienia, z czego jedna to bomba o prędkości 113 km/h. Wtedy grał swój mecz 1 vs 1. Po naszej stronie Sićko, u rywali Borut Mackovsek. Tak sobie przeplatali między sobą aż sześć bramek z rzędu. Później Sićko trafił tylko raz. W drugiej połowie zero. Do 20. minuty wyglądało to w porządku. Michał Olejniczak zanotował w tym meczu więcej strat (5) niż asyst (2). Celnie trafiał z dystansu, wywalczył dwa karne, no ale zawodnik Industrii Kielce, czyli czołowego klubu Europy, nie może robić aż tylu błędów w ofensywie. Biało-czerwoni mieli w tym meczu aż 12 strat, przeciwnicy tylko sześć. Co chwilę były jakieś złe podania do koła.
Gra ze skrzydłowymi po raz kolejny nie istniała. Jakub Szyszko i Przemysław Urbaniak zdobyli z ataku pozycyjnego zaledwie po bramce, przy czym ten pierwszy zrobił to w naprawdę trudnej sytuacji. Prawoskrzydłowy Gasper Marguc trafił w ten sposób 3/3 (ogólnie miał 6/6), lewoskrzydłowy Tilen Kodrin identycznie – też 3/3 (ogólnie miał 5/5). Spora różnica, prawda? Kołowy Kristian Horzen nie chciał być gorszy i też zachował 100% skuteczności (4/4). Skoro Słoweńcy trafiają, to automatycznie nasi bramkarze nie bronią. Zwłaszcza liczba obron Mateusza Korneckiego jest zatrważająca – zero (!). Tak, nasz drugi golkiper nie odbił ani jednej piłki. Wpuścił wszystkie 11 strzałów, które leciały w bramkę. Skrzyniarz odbił zaledwie cztery piłki na 25 (16%). Najgorsze, że Słoweńcy wcale nie mieli jakiegoś świetnie grającego bramkarza. Polacy oddawali im piłkę w banalnych sytuacjach. Ten mecz był naprawdę żenujący przez 40 minut.
Marcin Lijewski ma o czym myśleć. Tym bardziej, że ta kadra lepiej wyglądała za kadencji Patryka Rombla. Przynajmniej wtedy miała jakieś “jaja”, a tu przyjeżdża i dostaje lanie, jak ostatnie leszcze. Po dwóch meczach bramkowy bilans to -18. W pewnym momencie, po kolejnej bramce z koła Horzena, było nawet 20:30. Wydawało się, że Słoweńcy spuszczą nam większe lanie niż Norwegowie. Urbaniak i Jędraszczyk trochę zmniejszyli tę stratę na mniej wstydliwą: do -7. Ostateczny wynik spotkania to 25:32. Najgorsze, że u Polaków jakoś nie za bardzo w ogóle jest pomysł na grę. Bo czym on miałby być? Stratami przy podaniach do koła? Marcin Lijewski to piąty selekcjoner w ciągu siedmiu lat. Nie ma takiej ciągłości, jak kiedyś. Polska ma za mało atutów, żeby w cokolwiek wierzyć. Wcześniej przynajmniej dobrze wyglądała nasza defensywa na środku w zestawieniu Bis-Dawydzik, Bis-Syprzak, Bis-Gębala, czy jakimkolwiek innym. Na tym turnieju jest niestety nieporozumieniem.
Słoweńcy poradzili sobie z Polską z palcem w nosie. A trzeba dodać, że oni także grali, bez najlepszego zawodnika i to na tej samej pozycji, czyli prawym skrzydle. U Biało-czerwonych zabrakło Moryty, u Słoweńców Blaża Janca z Barcelony, którego wyeliminowała z EURO kontuzja pleców. Problem jednak jest taki, że naszą stratę było widać.