Polacy wygrali z Austrią 36:31 w swoim pierwszym meczu mistrzostw Europy, ale tylko oni wiedzą, ile kosztowało ich to nerwów. I nie chodzi tu o sam mecz, a o sytuację kadrowo-covidową. Do późna nie było wiadomo, kto w ogóle będzie mógł w tym meczu zagrać.
8 stycznia Polacy w świetnym stylu zakończyli turniej Spanish International Cup, który był ostatnim etapem przygotowań do Euro. Postawili się utytułowanym Hiszpanom i mogli jechać na mistrzostwa z podniesionymi głowami. O tym, jak sobie radzili przed imprezą pisaliśmy na naszym blogu. Wystarczyło już tylko czekać na powołania i zacierać ręce. Ale… szybko myśli o Austrii zeszły na dalszy plan. Polacy nie wiedzieli, czy w ogóle będą mogli zagrać, bo kolejni zawodnicy wypadali ze składu przez pozytywny wynik na COVID-19. Doszło do tego, że nasi zawodnicy w ogóle nie trenowali na hali, były tylko testy, testy, testy i czekanie na wyniki. W sumie cztery testy w ciągu doby. Mieli związane ręce, mogli tylko czekać i mieć nadzieję. Skończyło się jak w tytule – pokonali Austrię i pokonali kłopoty!
Kiedy Patryk Rombel ogłosił skład, to od razu w oczy rzucił się brak powołań dla Dawida Dawydzika i Rafała Przybylskiego, dwóch zawodników Azotów-Puławy, czyli trzeciej siły polskiej piłki ręcznej. Oni jako pierwsi, jeszcze w Polsce, wypadli przez pozytywny test, więc nie załapali się do kadry. Gorzej, że kolejne testy w Bratysławie wykluczyły aż pięciu innych zawodników, w tym podstawowego bramkarza – Adama Morawskiego i kapitana – Piotra Chrapkowskiego, a oprócz nich Jana Czuwarę, Kacpra Adamskiego i Jana Przytułę. Oficjalny fanpejdż Handball – Polska opublikował bardzo ładne zdjęcie, jak wymieniona piątka i również "pozytywny" trener Łukasz Wicha wspierają kolegów. Wypaść mógł tak naprawdę każdy, więc wszyscy szczypiorniści myśleli o tym, czy nie padnie akurat na nich, żaden nie mógł być pewien występu.
Polacy pierwszy raz trenowali w czwartek i to w 12 osób, bo dowołani czekali na wynik testu. Dopiero na… 3h przed meczem trener Patryk Rombel dowiedział się jaką dysponuję kadrą. Cyrk na kółkach. Właśnie w takiej atmosferze przygotowywaliśmy się do meczu z Austrią. Jak widać, to nie złamało Polaków, tylko dodatkowo ich zmotywowało i napędziło, bo w całym meczu zaprezentowali świadomość, dojrzałość i pewność w swojej grze przez większość meczu spokojnie prowadząc. Słabszych momentów prawie w ogóle nie było, a jeśli już to niezauważalne. To był świetny mecz w wykonaniu polskich szczypiornistów i ważne zwycięstwo w kontekście awansu do dalszej fazy. Jeśli można się do czegoś przyczepić, to do współpracy z kołowym.
To, co dzieje się w Bratysławie, to skandal. Na 4h przed meczem Polacy wciąż czekają na wyniki testów. Rano na stołówce spotkali hotelowych gości, choć mieli mieć wydzieloną strefę, a obsługa nie zdezynfekowała stolików. Takie to poziom organizacji tego #ehfeuro2022
— Maciej Wojs (@m_wojs) January 14, 2022
Co cechuje świetnych zawodników? To, co zrobił Arkadiusz Moryto po spudłowanym karnym na początku meczu. Podszedł do kolejnego i już go wykorzystał, a później w meczu jeszcze kolejne dwa. To prawoskrzydłowy został wybrany zawodnikiem spotkania. Miał 75% skuteczności (9/12) i praktycznie nie schodził z boiska. On, Przemysław Krajewski i Mateusz Kornecki grali ponad 57 minut. Początek należał do Michała Daszka i Szymona Sićki – w pierwszej połowie zdobyli razem osiem bramek, Daszek z prawego rozegrania, a Sićko z lewego. Polacy grali dokładnie, nie dopuszczali przeciwników do kontr, a swoje akcje kończyli. Austria ostatni raz w tym meczu prowadziła 4:3. Nerwowo zrobiło się, gdy w drugiej połowie z boiska za czerwoną kartkę wyleciał Sićko. W jego miejsce wszedł niedoświadczony Ariel Pietrasik i udźwignął presję, a wtedy sprawy w swoje ręce wziął głównie Michał Daszek, który zdobył dwie ważne bramki. Brawa też dla Mateusza Korneckiego, który może nie zagrał jakoś rewelacyjnie, ale odbił kilka ważnych piłek. Polacy spokojnie dowieźli prowadzenie do końca i zasłużenie wygrali 36:31.