Orlen Wisła Płock wygrała spotkanie z Zagłębiem Lubin w PGNiG Superlidze 31:25. Na to zwycięstwo musieli jednak czekaż aż 48 dni. Nie z powodu tak fatalnej formy, a przez kolejne kwarantanny i przekładane mecze. Przedziwny jest to sezon handballa i już do tego przywykliśmy.
Trzy mecze ligowe we wrześniu i kolejny… dopiero 7 listopada. Przynajmniej w październiku zagrali sobie w EHF European League z austriackim Aon Rivers. "Nafciarze" grali do tej pory tylko cztery razy w lidze. Niektóre zespoły grały sześciokrotnie. Władze ligi wykorzystały przełożone eliminacje reprezentacji Polski, upychając kilka spotkań w weekend. I tak właśnie Orlen Wisła Płock zagrała zaległy mecz z Zagłębiem. Mało czasu na odpoczynek, bo tylko trzy dni i zmierzą się we wtorek z najsłabszym w lidze Piotrkowianinem.
Pierwsza, druga i trzecia kolejka, a później długi pit-stop. Patrząc na terminarz, Orlen Wisłę Płock ominęły aż cztery ligowe kolejki. Jedną udało im się teraz nadrobić. A było też przełożone spotkanie Ligi Europejskiej z Metalurgiem Skopje przez braki kadrowe Macedończyków, których wykosił oczywiście COVID. A to przełożony mecz z Zagłębiem Lubin… a to przełożony mecz z MMTS-em Kwidzyn, bo jeden z graczy Orlen Wisły został zarażony. Pod koniec października znów ogłosili pozytywny wynik dwóch zawodników. Reszta musiała iść na kwarantannę. I tak w kółko. Ogromny pech.
Dlatego piłkarze ręczni z Płocka byli wyraźnie zdeterminowani i głodni gry, ale od początku dużo pudłowali. Na ich szczęście nie trafiali też zawodnicy Zagłębia. Kiedy gospodarze nastawili swoje celowniki, to do przerwy prowadzili już 19:10. Praktycznie przez całe spotkanie kontrolowali sytuację na parkiecie. Tym bardziej, że goście stracili już na początku spotkania bardzo ważne ogniwo w postaci Macieja Tokaja, który jest ich trzecim strzelcem. 26-latek doznał urazu mięśnia dwugłowego i został z boiska zniesiony. Nie, nie przez służby medyczne. Na ręce wziął go potężnie zbudowany obrotowy Orlen Wisły Płock – Jeremy Toto. I sam zniósł go na plecach parkietu. Był to bardzo piękny obrazek tamtego spotkania.
Nie potrzeba było w tym spotkaniu wybitnego snajpera. Wszyscy podzielili się łupami. Aż 9 (!) zawodników gospodarzy rzuciło co najmniej dwie bramki. Każdy chciał dołożyć cegiełkę do zwycięstwa po tak długiej przerwie. I to wszystko przy kombinowanym ustawieniu z konieczności, czyli Michałem Daszkiem na prawym rozegraniu. Swoje dołożył też Adam Morawski, broniąc ze skutecznością 31%. Wiślacy są teraz na 5. miejscu w lidze. Było to ich trzecie zwycięstwo.