Górnik Zabrze ośmieszył się w I rundzie, MMTS Kwidzyn został zmiażdżony przez SG Flensburg-Handewitt różnicą 14 bramek i nie ma szans na odrobienie tego w rewanżu, a na placu boju pozostaną zapewne KS Azoty-Puławy. Mają sześć goli przewagi przed rewanżem z chorwackim RK Nexe, czyli uczestnikiem Final4 poprzedniej edycji.
Liga Europejska była fajną przepustką dla Orlen Wisły Płock, żeby w końcu otrzymać bilet do upragnionej Ligi Mistrzów. W obecnym sezonie trzy polskie drużyny wzięły udział w eliminacjach do fazy grupowej tych rozgrywek. Są dwie fazy kwalifikacyjne. Od pierwszej zaczął Górnik Zabrze, czyli piąta ekipa PGNiG Ekstraligi, a KS Azoty-Puławy (3. miejsce) oraz MMTS Kwidzyn (4. miejsce) od drugiej. Nieważne kto bierze udział, zawsze faworytami numer jeden są niemieckie zespoły, które toczą między sobą wewnętrzną rywalizację. W takim sezonie 2020/21 aż trzy drużyny z tego kraju wzięły udział w Final4, a czwartą była Orlen Wisła Płock. Zawsze za głównych faworytów należy uważać kogokolwiek z Niemiec, a za tych drugiej kategorii drużyny z ligi francuskiej. W tym sezonie murowanym kandydatem do Final4 jest choćby francuskie Montpellier HB. Bundesliga to natomiast najlepszy poziom w Europie. Trzecia drużyna z tej ligi ma zapewnioną fazę grupową, a kolejne trzy (miejsca 4-6) biorą udział w kwalifikacjach. No i to jedyna liga, która ma dwóch przedstawicieli w elitarnej Lidze Mistrzów.
To trochę tak, jakby taki Tottenham, Arsenal, Manchester United czy West Ham podejmował Dynamo Kijów, Sporting Braga, czy inną Crveną Zvezdę. I oczywiście można powiedzieć, że takie mecze mają przecież miejsce w Lidze Europy, a niejednokrotnie słabsze zespoły sprawiają niespodzianki. Tyle, że między tymi dyscyplinami jest jedna zasadnicza różnica. Niemieckie kluby handballowe o wiele poważniej traktują rozgrywki europejskie drugiej kategorii niż wymienione powyżej piłkarskie kluby angielskie. Więc to tak, jakby Tottenham walczył ze Sportingiem Braga, jednak zachowując motywację rodem z Ligi Mistrzów. Na 21 edycji w XXI wieku (wcześniej nazywano to EHF Cup, od 2020/21 jest Liga Europejska) aż 18 razy tryumfowała drużyna z Niemiec – THW Kiel, Frisch Auf Göppingen, Füchse Berlin, SC Magdeburg, Rhein-Neckar Löwen. Jeśli nie pójdzie jednym, to zawsze na drodze stają drudzy, trzeci czy czwarci.
Właśnie na niemiecką ekipę w II rundzie eliminacyjnej trafił MMTS Kwidzyn. To niezły zwrot akcji dla polskiej drużyny, której jeszcze niedawno groziła upadłość, ale po różnych perturbacjach zajęła 4. miejsce w lidze. Teraz przyjechali do ich hali giganci piłki ręcznej z SG Flensburg-Handewitt. Niezła abstrakcja, bo z jednej strony Jim Gottfridsson, z drugiej zespół, którego mogło już na handballowej mapie nie być, bo miał takie kłopoty finansowe. Przy wsparciu miasta oraz prywatnego sponsora – transportowej firmy ROBI – udało się jednak przetrwać. Było, jak miało być. MMTS Kwidzyn dostał lekcję, przegrał 25:39, ale to tak, jakby oczekiwać, że piłkarskie San Marino urwie punkty Niemcom. Już po 10 minutach było 2:8. Kevin Moeller zamurował bramkę, mając 41% obron, a Jakobsen, Einarsson, i a Plogv Hansen równo podzielili się zdobyczami bramkowymi, trafiając po sześć razy. Polacy po prostu nie mieli żadnych szans.
Na łatwiejszego rywala trafiła trzecia polska siła – KS Azoty-Puławy i jest blisko awansu do fazy grupowej. Chorwackie RK Nexe to nie znowu taki słaby zespół. W poprzedniej edycji wygrali u siebie 4/5 meczów grupowych, a choćby w półfinale pokonali duńskie GOG Håndbold, które teraz gra w Lidze Mistrzów po wygraniu ligi duńskiej. Polacy sobie jednak z nimi poradzili i to wypracowując niezłą zaliczkę przed rewanżem. A mimo wszystko i tak pozostaje niedosyt, bo różnica mogła być większa. Azoty-Puławy miały już nawet na tablicy wynik +9, gdy było 29:20, a nawet na trzy minuty przed końcem 32:23. Rywale rzucili jednak trzy bramki z rzędu i zmniejszyli stratę na -6. Do tego Valles Becerra nie trafił karnego na 33:25, po czym poszła kontra, niemal z syreną padła bramka dla Chorwatów i skończyło się 32:26. Mimo wszystko i tak Azotom należą się pochwały, bo przecież w lidze potrafili ostatnio przegrać z Wybrzeżem Gdańsk i Gwardią Opole.
Może lepiej nie być tak pewnym awansu? Sześć goli przewagi to nic w porównaniu do tego, co odwalił Górnik Zabrze w poprzedniej rundzie. Doszczętnie się tam skompromitował. Było tak fatalnie, że po tym meczu wyleciał z posady trener Marcin Lijewski. Górnicy zmarnowali… ośmiobramkową przewagę z pierwszego meczu i odpadli z GC Amicitią Zurych. Zmarnowali ją w drugiej połowie rewanżu, którą przegrali aż 10:18. Jeszcze w pierwszej wszystko było w porządku. Później wydarzyła się ta kompromitująca katastrofa i zastój. Do tego decydującą bramkę dla Szwajcarów rzucił Gundmundsson i to… z rzutu wolnego, już po syrenie. Szwajcarzy sami w ten come back nie wierzyli, wbiegli na parkiet i zaczęli podrzucać swojego bohatera Gudmundssona. Końcówka była zatrważająca, bo zabrzanie w 20 minut rzucili zaledwie trzy bramki i pożegnali się z Ligą Europejską.