Awans do drugiej rundy był dla Polek formalnością. Pytanie jednak pozostawało – z jakim dorobkiem przejdą do dalszej fazy, by móc zagrać o ćwierćfinał? I cóż, nastroje są mieszane. Polki sprawiły miłą i niemiłą niespodziankę. Najpierw pokonały trochę lepsze Japonki, a później skompromitowały się na tle Niemek. Zaczną więc drugi etap z dwoma punktami.
Zacznijmy może od wyjaśnienia, jak wygląda tabela. Otóż polska grupa połączyła się z grupą E, czyli Danią, Rumunią oraz Serbią. Tych awansów każdy średnio zorientowany się spodziewał. To było oczywiste, że z polskiej grupy odpadnie Iran, a z sąsiedniej Chile. Tak też się stało. Obie te reprezentacje wyraźnie odstawały. Polska wygrała z Iranem 35:15, Niemcy 45:22, a Japonia 42:10. Podobna sytuacja w grupie E, gdzie europejskie reprezentacje urządziły sobie trening z Chilijkami. Rumunia wygrała 44:19, Dania 46:11, a Serbia – widać, że słabsza – “tylko” 30:16. Potem doszło do połączenia tych grup. Co najistotniejsze, dalej przeszły wyniki pomiędzy tymi drużynami, które awansowały. Dlatego Polki mają na koncie dwa punkty po wygranej 32:20 z Japonią. Niemki i Dunki mają po cztery. Margines błędu jest niewielki. Właściwie to żaden, bo do ćwierćfinału przechodzą po dwie drużyny.
Zaczęło się to wszystko dla Polek doskonale. Wcale nie były faworytkami w starciu z Japonią. To druga najsilniejsza ekipa na kontynencie azjatyckim. Japonkom dużo nie brakło, żeby dwa lata temu dotrzeć do ćwierćfinału. Pokonały Austrię, Argentynę i Chorwację, dwie średniej jakości drużyny i świeżo upieczone brązowe medalistki mistrzostw Europy. Chorwatkom tamte mistrzostwa świata nie wyszły i zostały raczej drużyną jednego turnieju – ME 2020. Niemniej to, żeby pokazać, że poprzednie mistrzostwa świata dla Japonek były przyzwoite. To w tej chwili ekipa minimalnie lepsza od polskiej. Tak też przedstawiali to bukmacherzy. Wszędzie zawodniczki z Kraju Kwitnącej Wiśni były faworytkami. Nie takimi ewidentnymi, jednak wyraźnymi. Dla Polek to był idealny rywal, żeby sprawdzić postęp. No i okazało się, że ten postęp rzeczywiście jest, co napawało optymizmem.
Z Japonią szalała Monika Kobylińska. 11 bramek na 13 prób to fantastyczna skuteczność. Można to nawet podciągnąć pod 11 na 12, bo ten jeden to po prostu niecelny rzut z bardzo daleka. Zagrała tak, jak przystało na liderkę. Z parkietu praktycznie nie schodziła, bo spędziła na nim aż 59 minut i 18 sekund według oficjalnych statystyk (w to wlicza się też jedna dwumiuotowa kara, czyli de facto 57 minut i 18 sekund). Dla porównania, drugą naszą najbardziej eksploatowaną zawodniczką z pola była Marlena Urbańska, której naliczono około 15 minut mniej. Kobylińska grała więc wszystko od początku do końca – w ataku i w obronie. Azjatki nie miały pomysłu, jak ją zatrzymać. Przedzierała się z każdego miejsca. Momentami wyglądało to na mecz Kobylińska vs Japonia. Bardzo ważne było też to, co zrobiłą w pewnym momencie Adrianna Płaczek. Przy rzutach karnych zaczęła ustawiać się na linii. Japonki wręcz zgłupiały i nie trafiły przez to aż pięciu siódemek. Efekt? 32:30 dla nas i duża radość.
Drugi mecz był już niestety wręcz ośmieszający. Polki przegrały z Niemkami różnicą 15 bramek. To zawstydzający wynik. Niektóre słabiuteńkie reprezentacje bardziej się postawiły silniejszym, niż zrobiła to Polska. Taka Grenlandia choćby w meczu z Koreankami albo Kongijki, czy też Chilijki z Serbią. To nie wyglądało, jak mecz dwóch wzglęnie wyrównanych ekip, tylko starcie jakichś faworytek z egzotycznym krajem. 40% skuteczności rzutowej to istny dramat. Niemki doskonale wiedziały, żeby pilnować Kobylińską. Liderka nie powtórzyła drugiego takiego meczu. Tu była wręcz nieobecna. Tylko 1/5 z drugiej linii, a 3/8 w ogóle, gdzie nadrobiła skuteczność karnymi. Wszystkie Polki się myliły. Nikt specjalnie nie chciał rzucać i brać na siebie odpowiedzialności. Większość oddała po dwa-trzy rzuty. Nikt nie przejął roli liderki i Niemki tylko odjeżdżały, co skończyło się wstydliwym 17:33 i popsuciem bilansu na drugą fazę.
Dlatego nastroje są mieszane. Nie wiadomo, czy Polska to bardziej drużyna ze spotkania z Japonią, czy ta ze spotkania z Niemcami. Taki blamaż zdecydowanie demotywuje. A trzeba wziąć się w garść i grać dalej. Pierwsza przeszkoda to na szczęście Serbia, czyli ta zdecydowanie najłatwiejsza, rywal na podbudowanie. Rumunki pokazały, że trzeba je szybko ustawić i wygrały z nimi różnicą +9.