To była 50. wygrana z rzędu Łomży Vive w PGNiG Superlidze, ale nie obyło się bez kłopotów. Michał Jurecki dwoił się i troił w drużynie Azotów Puławy, ale ostatecznie gospodarze przegrali minimalnie jedną bramką – 28:29. Seria Vive bez porażki w lidze trwa już 738 dni.
Zacznijmy od końca, a więc decydującego momentu w tym spotkaniu, bo był on na pewno nietypowy. Kiedy na zegarze pozostało półtorej minuty do końca meczu, to Arkadiusz Moryto stanął naprzeciw doświadczonego Wadima Bogdanowa, wykonując rzut karny. Prawoskrzydłowy postanowił sprytnie przelobować 34-letniego Rosjanina, a… w tym czasie golkiper gospodarzy próbował ratować swoją pozycję, zaczął się prędko cofać, żeby tę piłkę sięgnąć. Ta odbiła się od poprzeczki, a in interweniował tak nieszczęśliwie, że wpadł z nią do bramki. Była to bardzo ważna bramka na prowadzenie 29:27. Piłkarzom ręcznym Azotów Puławy udało się potem trafić już tylko raz.
Pierwsza połowa miała swojego bohatera i antybohatera. Za bohatera na pewno należy uznać utytułowanego i uznanego byłego reprezentanta Polski – 37-letniego Michała Jureckiego. "Dzidziuś" zdobył pierwsze dwie bramki i robił, co tylko mógł, żeby poskromić swoją byłą drużynę. Trafiał ze swojego lewego rozegrania, rozgrywał i ambitnie pracował w obronie. Ucierpiał po jednej z akcji, w której wywalczył faul w ataku (Bogdanow rzucił wtedy z daleka na pustą bramkę). Sztab medyczny tylko opatrzył mu rozcięty łuk brwiowy, a on wrócił i dalej liderował, grając z opatrunkiem na głowie. W całym spotkaniu zdobył sześć bramek. A antybohater? Lewoskrzydłowy Łomży Vive Dylan Nahi, któremu koledzy wypracowywali rewelacyjne pozycje, a on raz za razem nie wykorzystywał sytuacji sam na sam z bramkarzem. Niesamowite, że tak dobry gracz skończył z zerowym dorobkiem i pięcioma zmarnowanymi rzutami, w większości z łatwych pozycji.
Łomża Vive miała swoje kłopoty, a wielokrotny brązowy medalista mistrzostw Polski i trzecia siła naszej PGNiG Superligi wzbijał się na wyżyny swoich możliwości. Niewiele dał pobronić Wolffowi czy Korneckiemu, wynik caly czas się kręcił w okolicach remisu. Nie tylko Jurecki imponował, ale także Białorusin Aliaksandr Baczko, który trafiał absolutnie wszystko, notując imponujące 8/8. Jeszcze na pięć minut przed końcem gospodarze byli bliscy niespodzianki, bo prowadzili 26:25. Co w tym meczu przeważyło? Naprawdę detale, prawdopodobnie właśnie ten rzut karny Arkadiusza Moryty, który jakimś cudem wpadł do siatki, obroniony karny Akimienki przez Korneckiego i może trochę większa liczba strat Azotów, bo mieli ich 11, a Vive 6. Podopieczni Roberta Lisa w nowiutkiej hali postraszyli mistrzów Polski i wielokrotnych uczestników Champions League.