Gdyby w Orlen Superlidze nie zmieniono zasad, to po wygranej 34:29 z Orlen Wisłą Płock już koronowalibyśmy Industrię Kielce na mistrza Polski. Wracamy jednak do finału w formie play-offów, a to chyba najlepsze w przypadku “Świętej Wojny” kielecko-płockiej. Te drużyny i tak z nikim innym nie gubią punktów. Każdy kibic czeka na bezpośrednie starcia. Reszta jest tłem.
W sezonie 2023/24 bezpośrednie mecze nie mają przełożenia na końcową tabelę, jak miało to miejsce w trzech poprzednich latach. Wówczas obowiązywał klasyczny system ligowy, jaki najbardziej znamy z rozgrywek piłki nożnej. Każdy grał z każdym mecz i rewanż, a o miejscu końcowym decydowała kolejność po 26. kolejce. Terminarza oczywiście nie układał żaden baran, tylko ktoś mądry, dlatego ustawił mecze “Świętej Wojny” jako ostatnie. W taki sposób, że Orlen Wisła Płock grała w 13. i 26. kolejce z Industrią Kielce wcześniej zwaną Barlinkiem Industrią, Łomżą Industrią, czy Łomżą Vive (tak, cały czas chodzi o tę samą drużynę z zawirowaniami sponsorskimi). Tak więc de facto ostatnia kolejka była finałem w rozgrywkach o mistrzostwo Polski. Orlen Wisła dwukrotnie była bardzo blisko zepchnięcia z tronu panującego mistrza, ale jednak nadal trwa bardzo długa 12-letnia seria Industrii Kielce.
Teraz te spotkania można potraktować jak… prestiżowe sparingi. TOP 8 po 26 kolejkach wchodzi do play-offów, a miejsca 9-14 grają w rundzie przegranych. Z pewnością ten drugi mecz o wiele bardziej zmotywował Industrię, która chciała udowodnić sama sobie, że potrafi mierzyć się z przeciwnościami losu. Z kielecką ekipą jest w tym sezonie jak z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Zdrowie graczy nie pozwala Tałantowi Dujszebajewowi na grę najmocniejszym składem. Może nie jest to aż na taką skalę, ale też przecież jak w ZAKSIE zawodnicy musieli grać nie na swoich pozycjach. Dylan Nahi w ostatnim meczu w Lidze Mistrzów pełnił rolę kołowego i to razem z Danielem Dujszebajewem. Tak samo przecież Łukasz Kaczmarek musiał pełnić rolę przyjmującego, a środkowy Andreas Takvam był atakującym. Skala problemów i siła rodzimej ligi jest jednak mniejsza w przypadku najlepszej polskiej drużyny piłki ręcznej niż w przypadku najlepszej polskiej drużyny siatkarskiej. Industria bez połowy składu rozjechałaby wszystkich w Polsce oprócz Płocka, za to w Lidze Mistrzów musiała zadowolić się czwartą lokatą w grupie.
Dlatego rewanż z Orlen Wisłą potraktowała personalnie. Po pierwsze przez to, że w pierwszym meczu w Płocku przegrała, a po drugie miała ogromną motywację, by pokonać własne słabości. Doszliśmy do takiej przedziwnej sytuacji, że pierwszy raz od dawien dawna porażka “Nafciarzy” w tak zwanej “Świętej Wojnie” była tak naprawdę… wielką niespodzianką. Kielczan skazywano na pożarcie. Do końca sezonu wypadł Szymon Sićko. Nie było także Andreasa Wolffa, Nicolasa Tournata, Daniela Dujszebajewa i Tomasza Gębali, czyli absolutnie podstawowego bramkarza i jednego z najlepszych fachowców na świecie w tym fachu, który potrafi sam wygrać mecz, podstawowego kołowego, który słynie z chwytów w nietuzinkowych pozycjach i czołowego obrońcy. Kadra była potężnie osłabiona i liczyła tylko 12 zawodników. Wyrok był jasny – jak najniższy wymiar kary: -5 byłoby akceptowalne. A Industria sprawiła bardzo dużą niespodziankę. Innymi słowy to trochę tak jakby wyżej wymieniona ZAKSA ograła Jastrzębski Węgiel Łukaszem Kaczmarkiem na przyjęciu, bo Dylan Nahi był w tym spotkaniu kołowym.
Najbardziej zadziwiające jest to, że wszystko wyglądało tak jednostronnie. To Industria absolutnie przeważała i tylko dwa razy przegrywała (w tym 0:1). Dominowała jakby w ogóle zapomniała, że nie ma dostępnych tylu ważnych zawodników. Kluczem okazał się spryt w obronie, przechwyty i szybkie kontry. Zdecydowanie częściej w ten sposób kończyli akcje goście – 8:2 w kontrach oznacza, że gospodarze byli zbyt czytelni. Wielkim bohaterem został Dylan Nahi, który robił wszystko – biegał do kontr, trafiał z rzutów karnych, walczył w obronie i pełnił rolę kołowego. Jedną bramkę z koła rzucił technicznie w stylu skrzydłowego, przypominając wszystkim, że to jego nominalna pozycja. Zamarkował strzał i trafił lobem, co jest o wiele trudniej zrobić z koła, bo tam wybijasz się w zasadzie z miejsca. Nawet gdy źle upadł i kulał, to i tak przechwycił jedną z piłek i pobiegł do kontry, a potem jeszcze machnął do ławki, że on żadnej zmiany nie chce. Industria Kielce wygrała, bo miała fenomenalnego Dylana Nahiego. Pokazała wielkie serce do gry wygrywając w tak osłabionym składzie.
Czy po tylu latach dominacji byłaby tak zmotywowana z całkowicie pełną ekipą? W to można wątpić. Jest to bardzo dobra narracja dla Tałanta Dujszebajewa pod motywowanie dostępnych zawodników. Industria mimo 12-letniej serii zdobywania mistrzostwa Polski startuje z pozycji… underdoga. To naprawdę nietypowa i oryginalna w polskiej piłce ręcznej sytuacja.