Łomża Vive Kielce w finale dała z siebie wszystko, a o wygranej zadecydował tylko jeden nietrafiony karny. Po regulaminowym czasie i dogrywce był remis, więc, podobnie jak w 2016 roku, doszło do konkursu siódemek. Tam pomylił się tylko Alex Dujszebajew i to Barcelona po raz 11 podniosła puchar.
Kielczanie w jeszcze bardziej dramatycznych okolicznościach wywalczyli pierwsze w historii trofeum Ligi Mistrzów. W 2016 roku, na 13 minut przed końcem, węgierskie Veszprém spokojnie prowadziło 28:20 i przecież nic złego nie miało prawa się wydarzyć. Później doszło do niesamowitego come backu i polski zespół w pozostałym czasie zwyciężył 9:1, a Krzysztof Lijewski doprowadził do remisu 29:29 i w konsekwencji do dogrywki… na trzy sekundy przed syreną. Takie okoliczności były nie do powtórzenia – tak niesamowity pokaz charakteru, nierealny powrót w takim momencie i to w samym finale Ligi Mistrzów, najważniejszym klubowym meczu. Może nie tak efektowny, ale również skuteczny come back kielczanie zrobili za to w tegorocznym meczu o mistrzostwo Polski z Orlen Wisłą Płock. Wisła potrzebowała zwycięstwa dwiema bramkami i w pewnym momencie miała nawet wynik +5. Końcówka należała jednak do Vive.
W finale także były momenty, kiedy emocje aż buzowały. Przecież Arciom Karalek trafił z koła na trzy sekundy przed końcem. Obrońcy wyskoczyli do Kulesza myśląc, że to on będzie rzucał, a ten posłał podanie właśnie do kołowego. Karalek miał czystą pozycję, ale musiał to trafić, bo inaczej byłoby po wszystkim. Zachował zimną krew i zdobył bramkę, a dosłownie za chwilę wybrzmiała końcowa syrena. Barcelona nie miała czasu na kolejną akcję. Tylko początek meczu należał do Barcy. Hiszpanie szybko wznawiali swoje akcje, Aleix Gomes nie mylił się z karnych, a Angel Fernandez popisywał się skutecznością ze skrzydła. Niemal przez całą pierwszą połowę to Barcelona była lepsza przez długi czas pilnując przewagi +2 lub +3. W końcówce udało się odrobić tę stratę, choć przy golu Aleixa Gomeza na 13:12 zawiodło to, co zawodzi Vive najbardziej – szybkie ustawienie się do defensywy. Hiszpanie mieli może z sześć sekund na akcję, Dika Mem zagrał od razu na skrzydło i Gomez pokonał Wolffa tuż przed syreną.
W drugiej połowie za to wynik meczu wyglądał następująco – 6x prowadziła Barcelona, 8x prowadziło Vive, a aż 15x był remis. Co chwilę rzucali to jedni, to drudzy. Dwie bramki z rzędu jednej drużyny to był maks. W końcówce nerwy zjadły nawet Mema, który rzucił obok bramki, choć mógł dać prowadzenie +2 i zamknąć mecz, bo Vive miałoby czas na tylko jedną akcję. Jeżeli już ktoś miał sytuację na +2, to za każdym razem coś zawodziło. Więcej takich mieli kielczanie, ale wszystkie marnowali. Zarówno Barca, jak i Vive trafiali, gdy trzeba było odpowiedzieć, ale już nie potrafili tego zrobić, gdy trzeba było powiększyć przewagę. Ciężar przedzierania się wziął na siebie Alex Dujszebajew. Trudno zliczyć, ile zaliczył takich przebojowych akcji, w których szedł odważnie na przebój, pod faul albo z nieoczekiwanych pozycji zdobywał bramki. Pełnił rolę prawdziwego lidera i dawał radę.
Nie był to też mecz bramkarzy, ale kiedy już bronili, to były to interwencje naprawdę godne zapamiętania. Raz podwójną obronę zaliczył Perez de Vargas, a Wolff zatrzymał dwie stuprocentowe kontry. Niemiecki bramkarz miał ogromnego pecha do karnych, bo dwa z nich prawie zatrzymał w regulaminowym czasie, a dwa kolejne w konkursie siódemek. Wszystkie jednak wpadły do siatki, a Barca skończyła mecz z imponującą skutecznością 10/10 w tym elemencie. Moryto za to pomylił się raz, ale wcześniej także nie był skuteczny ze skrzydła. Z pewnością nie był to jego mecz, choć nieco oddał w dogrywce, gdy musiał dwa razy trafić z karnego i dwa razy pewnie pokonywał bramkarza. To jednak nie był tak imponujący Moryto, którego znamy. Zdecydowanym liderem był Alex Dujszebajew, ale świetnie grał też jego brat – Daniel, który normalnie nie rzuca tyle bramek, ale wyraźnie miał dzień. W pierwszej połowie bardzo dużo w trudnym momencie dawał Vujović, a w drugiej Kulesz.
Niestety najlepszy piłkarz ręczny jako jedyny pomylił się w konkursie siódemek. Talant Dujszebajew po meczu mówił w szatni wzruszające słowa: – Alex, nie ma takiego ojca, który byłby bardziej dumny ze swojego syna. Jestem dumny z ciebie. Jesteś najlepszym, co mam w życiu – ty i twój brat. I to piękne podsumowanie tego finału. Prezes Bertus Servaas także przyznał, że jest dumny ze swojego zespołu. W finale zobaczyliśmy kawał piłki ręcznej. Dujszebajew i jego banda wrócą za rok. Jeszcze bardziej nakręceni.