W Brukseli nasi piłkarze dostali srogą lekcję futbolu. Porażka z Belgią w stosunku 1:6 pokazała nasze miejsce w szeregu, ale to nie koniec Ligi Narodów. Teraz podopieczni Czesława Michniewicza zechcą zmazać plamę w Rotterdamie, grając z Holandią. Oby nie skończyło się parafrazą słynnego hasła „totka” – bęcki w środę, bęcki w sobotę.
Holendrzy przewodzą naszej grupie – na początek wygrali z Belgią aż 4:1, co było wynikiem tyleż zaskakującym, co niesprawiedliwym w przebiegu gry. W ostatnią środę Oranje pokonali Walię 2:1 i są na dobrej drodze do wygrania grupy. Oczywiście, ta droga jest jeszcze daleka, ale niekoniecznie wyboista. Dwukrotne pokonanie Polaków i ogranie Walii raz jeszcze nie powinno być dla zespołu Louisa van Gaala dużym problemem.
Brzmi to dość brutalnie, ale jeśli żyliśmy złudzeniami, że biało-czerwoni mogą rzucić wyzwanie europejskim potentatom, to parę dni temu dostaliśmy kolejny jasny sygnał, że to tylko myślenie życzeniowe. Pokazują to właśnie mecze Ligi Narodów. W pierwszej edycji rozgrywek zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie, nie wygrywając z Portugalią i Włochami ani razu. Drugi sezon? Okazaliśmy się lepsi od Bośni i Hercegowiny, ale w meczach z Holandią i Włochami znów bez zwycięstwa i z raptem jednym remisem 0:0. Początek bieżącej edycji zdaje się zapowiadać powtórkę z rozrywki. Jeśli utrzymamy się w elicie, to dlatego, że będziemy lepsi od Walii. Rywale z Beneluksu raczej są poza zasięgiem.
Nie ma też wątpliwości, że Liga Narodów to swoisty poligon doświadczalny dla selekcjonera, który jest z kadrą bardzo krótko. Czesław Michniewicz w roli strażaka spisał się wybornie – ugasił pożar i awansował na mundial. Jednak nie da się zaprzeczyć, że w trzech z czterech meczów jego drużyna wyglądała fatalnie – tak było w sparingu ze Szkocją, tak było w wygranym meczu z rezerwowymi z Walii i tak było w Brukseli w minioną środę. Wyniki możemy lekceważyć, bo te najważniejsze notować będziemy w listopadzie i – miejmy nadzieję – grudniu. Nie można jednak pomijać stylu gry, który jest po prostu słaby.
Holendrzy wprawdzie na poprzednim mundialu nie zagrali, ale można to traktować jako wypadek przy pracy „mechanicznej pomarańczy”. W Katarze Oranje na pewno będą jednym z kandydatów do medalu. W 2010 roku Holendrzy przegrali dopiero w finale, a cztery lata później zdobyli brąz. Mając w składzie Virgila van Dijka, Frenkiego de Jonga, Memphisa Depay’a czy Matthijsa de Ligta można myśleć o sukcesie.
Jakim składzie biało-czerwoni rozpoczną sobotni mecz w Rotterdamie? To pozostaje zagadką, ale można spodziewać się dalszych testów. Michniewicz musi robić przegląd kadr, bo jesienią przyjdzie mu stanąć w obliczu wyboru kadry na Mistrzostwa Świata.
Historia nie przemawia za Polakami. Graliśmy z Holandia 17 razy. Trzy razy udało się wygrać, 6 razy zremisować, ale ośmiokrotnie górą byli rywale. Żeby dokopać się do ostatniego zwycięstwa, trzeba jednak cofnąć się aż do 1979 roku, gdy na Stadionie Śląskim w Chorzowie Polska wygrała mecz eliminacji ME 2:0 po golach Zbigniewa Bońka i Włodzimierza Mazura. Szmat czasu.