To już nie jest to Napoli… Rudi Garcia próbował przeforsować autorskie pomysły i szybko się okazało, że to “nie żre”. Zastąpił go wracający do Neapolu Walter Mazzarri, który mówił wprost – chcę kontynuować styl Spallettiego. Czy to jednak zdaje egzamin? No nie bardzo…
Czy zespół Luciano Spallettiego przegrałby na własnym stadionie ze średniakiem Serie A aż 0:4? Trudno sobie coś takiego wyobrazić. Owszem, była jedna podobna porażka i to też w Coppa Italia – dokładnie z Fiorentiną, ale nie po takiej boiskowej żenadzie, tylko po absolutnie szalonym scenariuszu, bo dogrywkę Napoli zaczęło w dziewiątkę, a “Viola” w dziesiątkę. To był dokładnie wieczór, gdy Bartłomiej Drągowski wrócił do bramki po trzech miesiącach i najpierw zawalił przy straconym golu, a później wyleciał z boiska po faulu na Elmasie. Neapolitańczycy doprowadzili do wyrównania już grając w dziewiątkę, jednak w dogrywce załatwił ich między innymi… Krzysztof Piątek, który trafił dla “Violi” w debiucie.
Skończyło się to wynikiem 2:5. Walter Mazzarri poprowadził Napoli dopiero w siedmiu meczach, a największą kompromitację Spallettiego już przebił. Można pod nią jeszcze podciągnąć klęskę z Milanem. Rossoneri rozbili błękitną maszynę aż 4:0 w Neapolu. To jednak był Milan, czyli ustępujący mistrz kraju, który pokazał wielką klasę, a nie przeciętne Frosinone. Oczywiście trzeba oddać drużynie Eusebio Di Francesco, że też pokazała dużą jakość, jednak na tle kilka razy gorszego SSC Napoli. Największy problem jest taki, że większość graczy złapała dołek formy. Di Lorenzo zawsze gwarantował solidność, a teraz non stop zawala przy traconych bramkach. Kwaracchelia częściej irytuje niż zachwyca. Osimhen zasłynął bardziej z rozpętania afery tik-tokowej. Natan to nie ta jakość. Do Kima nawet nie podskoczy. Przez obronę przechodzi się, jak przez masło. Wszyscy grają gorzej.
Mazzarri poprowadził Napoli w siedmiu spotkaniach – wygrał trzy i przegrał cztery. Gdyby jednak bardziej zagłębić się w te zwycięstwa, to czerwony dywan rozłożył bramkarz Atalanty – Marco Carnesecchi. Gdy to “La Dea” wyrównała i zaczęła konkretnie napierać w drugiej połowie, to golkiper gości w zasadzie podarował bramkę beznadziejnym w tej części gry gościom i to zwycięstwo jakoś przepchnęli. Potem były trzy porażki – z Realem, Interem i Juventusem. Najbardziej żenująca jest ta druga, bo Inter w zasadzie przejechał się po neapolitańczykach. Było to starcie gołej dupy z batem, jakby przyjechali nauczać drużynę juniorów. Na szczęście dla Napoli, udało się spokojnie pokonać Bragę i wyjść z grupy Champions League, jednak później znów była bardzo wymęczona wygrana ze słabiutkim Cagliari, popis nieskuteczności. Strzelony gol, żeby za trzy minuty gola na 1:1 stracić.
Punktem kulminacyjnym tej słabiutkiej formy jest sensacyjna klęska w Pucharze Włoch. Mistrzowi kraju po prostu nie przystoi, żeby przegrywał w taki sposób z ligowym przeciętniakiem. Najśmieszniejsze, że Mazzarri po przerwie wpuścił na boisko swoje najcięższe działa, a wszystkie cztery bramki Frosinone zdobyło właśnie, gdy weszli: Lobotka, Di Lorenzo, Kwaracchelia i Osimhen. I to nie tak, że gospodarze zaprezentowali jakąś fatalną nieskuteczność. Zostali po prostu rozjechani, zwłaszcza w tej drugiej części gry, gdzie dodatkowo Gollini popisał się kilkoma udanymi interwencjami. W akcje Frosinone aż trudno było uwierzyć. Przedostawali się pod bramkę tak łatwo, jakby to był jakiś orlikowy turniej. Di Lorenzo przy 0:2 praktycznie wypuścił Giuseppe Caso sam na sam, a potem znów Di Lorenzo sprokurował jeszcze karnego na 0:3.
Nie wydaje się, żeby Mazzarri coś osiągnął. De Laurentiis po prostu ma czas do końca sezonu, żeby znaleźć konkretnego menedżera. Problem tylko jest taki, że awans do Ligi Mistrzów z taką formą może uciec. Inter i Juventus wydają się nieosiągalne. Na szczęście dwaj rywale z Rzymu też są w bardzo słabej formie, szczególnie Lazio. Nie wygląda to jednak pozytywnie. Napoli z zeszłego sezonu chciało się oglądać. Napoli z tego sezonu jest wolne, apatyczne, przewidywalne i łatwe do ugryzienia. Zawsze miło jest pobić mistrza. Frosinone będzie wspominać ten wieczór jeszcze przez długie lata.