Skip to main content

Pora na czwarty z sześciu meczów grupowych Ligi Narodów. Polska zagra dziś na PGE Narodowym z Chorwacją. Nie jesteśmy faworytami, ale piłka widziała już wiele niespodzianek. Podopieczni Michała Probierza muszą choćby spróbować zagrać lepiej niż w sobotę z Portugalią. Chodzi zarówno o zdobycz punktową, jak i po prostu zmazanie tej plamy.

Zacznijmy jednak od konkretów. Remis z Chorwatami da nam bardzo dużą szansę na zajęcie 3. miejsca w grupie i uniknięcie bezpośredniego spadku do dywizji B. W takim układzie w marcu zagralibyśmy dwumecz z jedną z drużyn z niższej dywizji – dla nas byłby to baraż o utrzymanie, dla nich o awans. Jednak można sobie również wyobrazić – szczególnie łatwe jest to, jeśli nie oglądało się ostatnich poczynań biało-czerwonych – scenariusz, w którym wygrywamy z Chorwacją. Wówczas mamy jeszcze całkiem realną szansę na zajęcie 2. miejsca w grupie. Oczywiście o wszystkim decydowałyby listopadowe mecze, a warunkiem sine qua non będzie wygrana ze Szkocją. Póki co jednak nasi muszą skupić się na Chorwatach, bo w teorii mamy prawo myśleć o ich wyprzedzeniu na finiszu. W pierwszym meczu przegraliśmy tylko 0:1 po pięknym strzale Luki Modricia z rzutu wolnego. Poza tym zespół Zlatko Dalicia przegrał z Portugalią 1:2 i pokonał 2:1 Szkotów.

Jak zatem widać, dzisiejszy mecz w Warszawie ma duże znaczenie, bo możemy załapać się jeszcze do walki o ćwierćfinał Ligi Narodów, ale w przypadku porażki w listopadzie możemy jeszcze drżeć przed ewentualnym osunięciem się na 4. miejsce i spadkiem do dywizji B. Nawet punkt byłby dziś bardzo cenną zdobyczą i jednocześnie poprawią nastrojów wokół kadry. Bo z jednej strony porażki z Portugalią można się było spodziewać, można było ją wkalkulować, a jednak wciąż pozostał po niej niesmak. Niesmak beznadziejnego stylu gry, prostych błędów i potencjalnie jeszcze wyższej porażki, której uniknęliśmy m.in. dzięki dobrym interwencjom Łukasza Skorupskiego. To trochę tak, że nikt nie oczekuje od naszej reprezentacji za wiele, a ona i tak zawodzi.

Wprawdzie Michał Probierz, w typowo „probierzowym” stylu, dywagował po meczu na temat jakiegoś wydumanego karnego, po którym mogło być 2:2, ale to wyjątkowy brak kontaktu z rzeczywistością. A ta jest w tym wypadku bardzo oczywista – Portugalczycy byli dwie klasy lepsi i wywieźli sobie z Warszawy łatwe trzy punkty, po których mogą się już szykować na marcowe ćwierćfinały Nations League.

Zresztą, nasze miejsce na ziemi tłumaczy bilans sześciu ostatnich gier Probierza – trzech na Euro, trzech w Lidze Narodów. Jedno zwycięstwo – bardzo szczęśliwie i średnio zasłużone ze Szkocją, jeden remis z Francją, a do tego cztery porażki. Idąc dalej, należałoby przypomnieć, jak wyglądać nasz baraż z Walią, po którym na Euro w ogóle zagraliśmy. Powodów do optymizmu po prostu nie ma. Są co najwyżej przebłyski, po których na moment wydaje się, że oto wreszcie drużyna narodowa zaczyna grać na miarę naszych oczekiwań, bo niekoniecznie na miarę realnych możliwości tej grupy ludzi. Takim momentem był mecz z Holandią na Euro – choć przegrany, to jednak po niezłej grze i walce jak równy z równym.

Największym problemem Polaków, co potwierdzają statystyki, jest gra obronna. W każdym z ośmiu ostatnich meczów biało-czerwoni tracili minimum jednego gola, a na ogół więcej. Tutaj do Probierza ciężko mieć pretensje natury personalnej – po prostu tak krawiec kraje, jak materiału staje. A materiał ludzki jest co najwyżej przeciętny, co obnaża każdy poważniejszy przeciwnik.

Dziś pewne jest to, że za linią obrony zagra Marcin Bułka. Probierz póki co żongluje dwójką bramkarzy – raz gra Skorupski, innym razem Bułka. Zapewne do eliminacji MŚ 2026 selekcjoner dokona wyboru, kto jest jego numerem 1. Póki co trwa rywalizacja.

Media spekulują, że skład naszej drużyny narodowej na dzisiejszy mecz będzie wyglądał następująco: Bułka – Bednarek, Dawidowicz, Kiwior – Kamiński, Zieliński, Urbański, S. Szymański, Zalewski – Lewandowski, Świderski.

Related Articles