12 listopada na Stamford Bridge rozegrany został jeden z najlepszych meczów tego sezonu w Premier League, a być może po prostu najlepszy – Chelsea grała z Manchesterem City i rywalizacja ta zakończyła się remisem 4:4. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by piłkarze obu ekip nawiązali dziś do tamtego meczu i powtórzyli to na Etihad Stadium.
Warto nakreślić tło tamtej rywalizacji. Manchester City miał na koncie serię sześciu kolejnych zwycięstw z Chelsea, w dodatku wszystkie do zera. Od przegranego finału Ligi Mistrzów w 2021 roku, Citizens regularnie ogrywali The Blues. I byli też murowanym faworytem listopadowego meczu z kiepsko radzącą sobie w lidze drużyną Mauricio Pochettino. Ale Chelsea ma w tym sezonie to do siebie, że nadspodziewanie łatwo gubi punkty z teoretycznie słabszymi drużynami i bardzo często odbiera je w meczach z czołowymi klubami. Spotkanie do którego się odwołujemy jest tego znakomitym przykładem. Zresztą, najlepiej niech przemówi obraz – oto skrót tamtego remisu.
Smaczku całej historii tamtego meczu dodaje fakt, że bramkę na wagę remisu w doliczonym czasie gry strzelił młodziutki Cole Palmer, czyli wychowanek Manchesteru City, latem sprowadzony przez Chelsea. Był to zresztą dość zaskakujący transfer, bo wydawało się, że Pep Guardiola będzie dawał zdolnemu piłkarzowi coraz więcej szans na grę i ten wzorując się choćby na Philu Fodenie pozostanie w ekipie mistrza Anglii. Wybrał jednak ofertę z Londynu, a w kluczowym momencie listopadowej batalii nie zadrżała mu noga – podszedł do rzutu karnego i dał swojej nowej drużynie remis 4:4.
Co zmieniło się przez te 3 miesiące? Patrząc na tabelę – niewiele. City wciąż gra o mistrza, zajmując obecnie pozycję wicelidera. Chelsea wciąż „biduje”, bo jak inaczej określić 10. miejsce? Z drugiej strony ekipa Pochettino coraz częściej jest chwalona za grę, a na dodatek awansowała do finału Pucharu Ligi. Za tydzień w starciu o EFL Cup zagra z Liverpoolem. Jeśli wygra, zapewni sobie udział w europejskich pucharach, co jest o tyle istotne, że przez ligę może być o to ciężko.
Manchester City jest w gazie, co przypomina nam scenariusz przerabiany już kilka razy za kadencji Guardioli. Nawet gdy na początku sezonu przydarzają się gorsze wyniki i straty punktowe, to właśnie na etapie wczesnej wiosny Obywatele prą od zwycięstwa do zwycięstwa, budując jakieś rekordowe passy. Obecnie mistrzowie Anglii mają 11 zwycięstw z rzędu na koncie i 14 meczów z rzędu bez porażki. Ostatnio przegrali w Mikołajki, gdy po bardzo słabym meczu musieli uznać wyższość Aston Villi. 10 dni później zaliczyli ostatni mecz bez zwycięstwa – był to remis z Crystal Palace.
Co jeszcze się zmieniło? Do gry wrócił Kevin De Bruyne, który stracił kilka miesięcy na starcie rozgrywek. A KDB to game changer – bez dwóch zdań. Pokazał to już parę razy w tych rozgrywkach i z pewnością – jeśi zdrowie mu na to pozwoli – pokaże jeszcze nie raz. A piłkarze tacy jak Julian Alvarez czy przede wszystkim Erling Haaland, tylko czekają na wypieszczone, doskonałe podania od Belga.
Guardiola nie może narzekać na sytuację kadrową. Wprawdzie kontuzja wyklucza z gry Josko Gvardiola, ale pozostali zawodnicy powinni być dziś do dyspozycji hiszpańskiego trenera. Pochettino takiego komfortu nie ma – poza grą są Benoit Badiashile, Marc Cucurella, Wesley Fofana, Reece James, Thiago Silva czy Carney Chukwuemeka.
Problemem Chelsea jest gra obronna – trudno o inny wniosek. W przegranych niedawno meczach z Liverpoolem i Wolves ekipa ze Stamford Bridge traciła po 4 gole. Na czysto nie udało się zagrać też z Crystal Palace, ale mimo niekorzystnego wyniku do przerwy (0:1), The Blues wygrali tamto spotkanie 3:1.
Podsumowując, niemal wszystko, z atutem własnego boiska włącznie, przemawia dziś za Manchesterem City. Ale życie potrafi zaskakiwać, a listopadowe 4:4 było taką właśnie niespodzianką. Czy i dziś zobaczymy coś zdumiewającego? Na to liczą pewnie nie tylko kibice Chelsea, ale też Liverpoolu i Arsenalu. Pierwszy gwizdek tego szlagierowego meczu o 18:30 czasu polskiego.