W meczach z nimi zawsze padały gole i nigdy nie było remisu. Od momentu rozpadu Czechosłowacji mierzyliśmy się dziewięciokrotnie. Bilans jest niemal równy – 4 wygrane, 5 porażek, bramki 11:12. Raz na wozie, raz pod wozem. Czesi nigdy nie byli wygodnym rywalem, a rachunki krzywd wciąż nie zostały wyrównane. Jak na ironię mecz o wszystko zagramy właśnie z „Pepikami”. Jak nam szło wcześniej?
Nasi południowi sąsiedzi są w Polsce postrzegani przez pryzmat śmiesznego dla nas języka, dobrego piwa, solidnych samochodów (choć już pod niemieckim patronatem) i kreskówek z czasów słusznie minionych. Któż bowiem nie spróbował czeskiego Pilsnera? Škodę zobaczysz na każdej ulicy, a w dobie wszechobecnego internetu i YouTube’a bez kłopotu pokażecie również swoim dzieciom przygody Krecika, Rumcajsa, Żwirka i Muchomorka czy pomysłowych, choć niezdarnych Sąsiadów, Pata i Mata. Z punktu widzenia sportowego to jednak dwukrotni wicemistrzowie świata, mistrzowie, wicemistrzowie i brązowi medaliści Mistrzostw Europy oraz mistrzowie i wicemistrzowie olimpijscy w piłce nożnej mężczyzn (choć tu liczymy również wyniki Czechosłowacji). W długiej historii piłkarsko wyglądamy przy „Pepikach” jak ubodzy krewni, często lekceważąc ich futbol. To duży błąd.
Nasza rywalizacja z Czechami rozpoczęła się w 1997 roku w Ostrawie na stadionie tamtejszego Banika. Ówcześni wicemistrzowie Europy z Karelem Poborskym, Vladimirem Šmicerem i Pavlem Srničkiem w składzie byli bezlitośni dla biało-czerwonych. Podopieczni trenera Antoniego Piechniczka zostali stłamszeni przez Czechów od pierwszej do ostatniej minuty. Polacy oddali zaledwie jeden celny strzał, który po trafieniach Pavla Kuki i Karela Rady okazał się być golem honorowym. Po rozegranym rzucie rożnym głową uderzył Jacek Zieliński umieszczając piłkę przy dalszym słupku czeskiej bramki. Był to jedyny gol „Ziela” w jego 60 występach z orzełkiem na piersi.
Dwa lata później odwrotny wynik padł na stadionie Legii przy ul. Łazienkowskiej 3 w Warszawie. Selekcjonerem był wówczas Janusz Wójcik, a towarzyskie starcie z czeskimi „Lwami” miało otrzeć łzy i minorowe nastroje wśród kibiców po marcowych spotkaniach eliminacji do EURO 2000, w których reprezentacja przegrała z Anglią i Szwecją. Na murawie znów Poborsky, Kuka i Srniček, ale także Pavel Nedved i Jan Koller. Gole Mirosława Trzeciaka i Artura Wichniarka dały biało-czerwonym dwubramkowe prowadzenie, ale w końcówce honor czeskiej drużyny uratował Vratislav Lokvenc. Polacy mieli także nieco szczęścia – przed samobójczym trafieniem uchroniła Radosława Michalskiego wspaniała parada Adama Matyska, zaś po strzale Pavla Horvatha piłka trafiła w poprzeczkę.
Na kolejne czesko-polskie starcie czekaliśmy niemal dekadę. W lutym 2008 podczas zgrupowania na Cyprze obie drużyny były już pełnoprawnymi uczestnikami zbliżających się Mistrzostw Europy na boiskach Austrii i Szwajcarii – Czesi po raz kolejny, Polacy po raz pierwszy. Na stadionie w Pafos drużyna Leo Beenhakkera nie była stroną dominującą, ale znakomicie wyeliminowała atuty rywala. Po pół godzinie gry było 2:0 dla biało-czerwonych. Najpierw Dariusz Dudka świetnie asystował wybiegającemu sam na sam z Petrem Čechem Wojciechowi Łobodzińskiemu, następnie Mariusz Lewandowski popisał się fenomenalnym strzałem w okienko. Kapitalnie w bramce spisywał się Artur Boruc, który mimo sprokurowania rzutu karnego na Milanie Barošu, pewnie obronił „jedenastkę” Kollera. Polacy odprawili przeciwników bez straty gola.
W tym samym roku, jesienią, trwały już eliminacje do mundialu w RPA. W grupie 3 jednymi z naszych rywali byli właśnie Czesi. Pierwszy mecz o punkty z naszymi sąsiadami był niezwykle emocjonujący i symboliczny. Oto mijały dokładnie 2 lata od sensacyjnej wygranej na Stadionie Śląskim z naszpikowaną gwiazdami Portugalią. Ta sama data, ten sam stadion, ten sam arbiter Wolfgang Stark i ten sam wynik. To właśnie w tym meczu błysnął Jakub Błaszczykowski. Najpierw asysta przy golu Pawła Brożka, później podwyższenie prowadzenia pod fantastycznej podcince nad Čechem. Nerwy pojawiły się w końcówce, gdy kontaktowe trafienie zaliczył niespełniony talent czeskiego futbolu, Martin Fenin, wicemistrz świata do lat 20. Zwycięstwo było jednak ostatnim wielkim tryumfem Beenhakkera. Reprezentacja obniżyła loty zajmując przedostatnie miejsce w grupie i wyprzedzając tylko San Marino. Spotkanie z Czechami w „Kotle Czarownic” było drugim występem Roberta Lewandowskiego w narodowych barwach.
Holenderski selekcjoner nie doczekał rewanżu. Po porażce ze Słowenią w Mariborze 0:3 obowiązki trenera kadry przejął Stefan Majewski, który zapisał się na kartach historii jako jeden z najgorszych (jeśli nie najgorszy) na tym stanowisku. W wyjściowej jedenastce w Pradze pojawili się m.in. Jakub Rzeźniczak, Seweryn Gancarczyk czy Piotr Polczak. Rewolucja Majewskiego nie miała prawa się udać i nie udała się. Tylko dzięki wybitnej dyspozycji bramkarza Wojciecha Kowalewskiego biało-czerwoni zawdzięczają jedynie dwubramkową porażkę. Gole Tomaša Necida i Jaroslava Plašila także naszym rywalom zdały się na nic – wobec wygranej Słowenii w Bratysławie, Czesi musieli liczyć na swoją wygraną z Irlandią Północną i zwycięstwo San Marino nad Słoweńcami. Finalnie na mundial do RPA nie pojechaliśmy ani my, ani oni.
Kolejnym starciem był grupowy mecz EURO 2012. Gorzka pigułka w historii polskiego futbolu. Mecz o wszystko, czyli o awans do ćwierćfinału. Po dwóch remisach z Grecją i Rosją biało-czerwoni mieli wszystko w swoich nogach. Na stadionie we Wrocławiu Polacy gnietli Czechów od pierwszego gwizdka. Ogromna przewaga w pierwszej odsłonie nie została przypieczętowana golem. Co nie wyszło podopiecznym Franciszka Smudy udało się rywalom. Konkretnie Petrowi Jiračkowi, który po błędzie Rafała Murawskiego „położył” zwodem Marcina Wasilewskiego i pokonał Przemysława Tytonia. Ogromne rozczarowanie było jednocześnie smutnym podsumowaniem całego występu jako współgospodarz imprezy oraz pracy Smudy jako selekcjonera.
Wrocławski stadion jest jednak miejscem ostatniego zwycięstwa nad Czechami. Kadra Adama Nawałki opromieniona awansem do EURO 2016 we Francji kończyła udany 2015 rok towarzyskim starciem z południowymi sąsiadami znad Wełtawy. Dla zmienników była to jedna z ostatnich okazji na zyskanie w oczach selekcjonera i potencjalny „bilet” na Mistrzostwa Europy. Biało-czerwoni zagrali kapitalnie. Asysta Bartosza Kapustki w debiucie, jedyny gol Tomasza Jodłowca w kadrze, a przede wszystkim koncert Arkadiusza Milika – bramka i dwie asysty. Czesi zdołali uratować honor trafieniem Ladislava Krejčiego, który wykorzystał złe wybicie naszej defensywy. Kto by pomyślał, że tamte chwile będziemy jeszcze wspominać z rozrzewnieniem.
Następne spotkanie z Czechami było kontynuacją okresu wielkiej smuty w reprezentacji. Zespół Jerzego Brzęczka na stadionie w Gdańsku zanotował trzecią kolejną porażkę i łącznie piąty mecz z kolei bez wygranej. Ponadto Robert Lewandowski pozostał bez gola w kadrze przez niemal pół roku. Spotkanie było festiwalem nieskuteczności z obu stron. Szczęście dopisało rywalom. Strzał Patricka Schicka zdołał obronić Łukasz Skorupski, ale odbita piłka spadła pod nogi Jakuba Jankto, który spokojnie trafił do pustej bramki. Do „pustaka” nie trafił z kolei „Lewy”, nie wykorzystując okazji do wyrównania. Czesi mogli wygrać wyżej, ale Jan Bednarek zdołał wybić zmierzającą do siatki piłkę z linii bramkowej. Ten mecz jednak jeszcze dało się oglądać.
Prawdziwą katastrofą był początek trwających eliminacji do EURO 2024. Biało-czerwoni stracili gola po 27 sekundach gry. Pierwszego. Drugiego stracili 103 sekundy później. Co bardziej cyniczni krytycy reprezentacji wyliczali statystycznie, że w takim tempie Czesi „załadują” naszym 40 goli. Strzelili tylko trzy. Polacy odpowiedzieli trafieniem Damiana Szymańskiego. Od patrzenia w telewizor bolały zęby. Starsi z kibiców wspominali lata 90., podczas których smutne obrazki z gry reprezentacji były na porządku dziennym, a marzenia o uczestnictwie w wielkich turniejach były mokrymi snami najwierniejszych sympatyków kadry. Bolesna lekcja futbolu z najlepszym polskim piłkarzem w historii u steru.
Przeszłość pokazuje, że można. Że da się wygrać z Czechami. Mało tego, można wygrać w świetnym stylu. Trzeba jednak wznieść się na wyżyny umiejętności, bowiem reprezentacja naszych sąsiadów, mimo znaczniej mniej licznego społeczeństwa selekcjonuje i szkoli piłkarzy nieco lepiej. Piątkowy mecz pokaże, czy Polacy nie gęsi i swój futbol mają. Na bezbramkowy remis nie mamy co liczyć.