Takiej walki po Wiśle Kraków chyba nikt się nie spodziewał. “Biała Gwiazda” pojechała do Belgii na z góry przegrany już dwumecz Ligi Konferencji z Cercle Brugge i tam… zaskoczyła wszystkich, wygrywając aż 4:1. To i tak było za mało na przynajmniej dogrywkę, niemniej jest to piękne i godne pożegnanie z europejskimi pucharami.
Wisła Kraków zdecydowanie zmazała plamę z pierwszego spotkania z Cercle Brugge, przegranego aż 1:6. Taka strata była niemożliwa do odrobienia, jednak w 18. minucie było już 2:0 dla polskiej drużyny, a w 73. minucie 3:0. Po tym, gdy piłkę do siatki wbił Patryk Gogół musiał trochę zajrzeć strach w oczy piłkarzom z Belgii. Przecież “Wiślakom” brakowało już tylko dwóch trafień, by doprowadzić do dogrywki, a mieli na to około 20 minut. Gospodarze nie wiedzieli co się dzieje głównie w pierwszej połowie. Wisła zasługuje po takim rewanżu na same pochwały. Zagrała na 100%, zrobiła, co mogła, żeby zapomnieć o tak wstydliwym blamażu i… sama upokorzyła belgijskiego ekstraklasowicza. Warto dodać, że trener Cercle Miron Muslic wystawił niemal całkowite rezerwy, dokonując aż siedmiu roszad, jednak jeżeli chciał kogoś sprawdzić, to nie może mieć po takim wieczorze pozytywnych wniosków.
Wszystko zaczęło się od udanej interwencji Kamila Brody, który zareagował bardzo dobrze, skrócił kąt Felipe Augusto i nie pozwolił mu na zdobycie bramki na 1:0. W pierwszej połowie strzelali tylko goście z Polski. “Biała Gwiazda” odpowiedziała sytuacją idealną Frederico Duarte – był praktycznie niekryty w okolicy szóstego metra i dostał doskonałą piłkę na woleja od Angela Baeny. Strzelił dobrze, ale lepiej interweniował Warleson (to akurat podstawowy golkiper). Niedługo później Wisła objęła prowadzenie po rzucie rożnym. Najwyżej wyskoczył Alan Uryga i to on trafił do siatki. To jego drugi gol w eliminacjach, bo trafił także ze Spartakiem Trnava. Minęły trzy minuty i Baena odzyskał piłkę na własnej połowie, wypuścił Tamasa Kissa, ten idealnie w tempo przyjął piłkę, popędził na bramkę i strzelił gola.
Wtedy zaczęło się dziać coś przedziwnego. Wisła… uwierzyła w awans, bo chyba inaczej nie da się nazwać ich kolejnych akcji. Przecież okazje do podwyższenia rezultatu mieli jeszcze Bartosz Jaroch oraz Angel Baena. Obrońcę zatrzymał Warleson, natomiast strzał Baeny zablokowali defensorzy. To jednak wprawiło w osłupienie gospodarzy, chcieli oni w zasadzie zejść na przerwę, bo czegoś takiego się nie spodziewali. No i musieli tam wysłuchać konkretnych uwag, ponieważ na początku drugiej połowy wzięli się do roboty, tylko że… nic nie chciało wpaść do siatki Kamila Brody. Nie były to może jakieś bardzo groźne sytuacje, ale na pewno to Wisła biegała za piłką i tak mniej więcej do 62. minuty, gdy po raz pierwszy w tej części się odgryzła atakiem ze skrzydła Patryka Gogóła, który oddał kąśliwy strzał. Piłka odbiła się tuż przed Warlesonem, ale sobie z tym poradził.
Gogół i tak strzelił swojego gola 10 minut później, gdy Angel Rodado stworzył mu miejsce i zagrał prostopadłą piłkę. 21-latek bardzo pewnie wykończył sam na sam i… nawet się specjalnie nie cieszył, tylko ruszył po piłkę do bramki. Na miejscu gospodarzy można było się w tym momencie przestraszyć. Drugoligowiec z Polski miał już tylko dwie bramki do odrobienia. Kilka minut potem Alan Minda poradził sobie z łatwością z Urygą, uciekł mu na skrzydle i dograł do Felipe Augusto. Gospodarze trochę odetchnęli. Mecz zrobił się bardzo otwarty, bo Wisła szła już po wszystko albo nic. Najpierw w poprzeczkę uderzył Łukasz Zwoliński, a później Kevin Denkey z Cercle Brugge. “Zwolak” ustalił wynik strzałem z piętki. na 4:1. Jarosław Królewski podkreślał wielką dumę. Rzeczywiście “Biała Gwiazda” miała pojechać odbębnić sparing, a zrobiła coś niesamowitego i godnie pożegnała się z europejskimi pucharami, zapisując do tego na polskie konto punkciki do rankingu UEFA.