Zebranie odpowiedniej kwoty pieniędzy na start w rozgrywkach to coraz większy kłopot polskich klubów. Sytuacja na ogół nie dotyczy najwyższego poziomu, jednak tuż pod nim potrafią dziać się dramaty, których zaczyna przybywać. Najświeższy przykład to Wigry Suwałki. Nie jest powiedziane, że na tym się skończy…
Miesiąc temu Wigry Suwałki zajęły czwarte miejsce na koniec sezonu II ligi. Wiosenna forma dawała prawo myśleć drużynie z polskiego bieguna zimna o awansie do I ligi. W barażach szybko jednak Motor Lublin sprowadził ich na ziemię. 4:0 w Suwałkach i sezon zakończony. Z zewnątrz jednak nic nie wskazywało na katastrofę. Kilka dni po porażce, Grzegorz Mokry przedłużył kontrakt w roli trenera. Wydawało się, że kilka ruchów transferowych latem i będzie można znowu powalczyć o awans. Tym bardziej że ostatnie okienko transferowe napawało optymizmem. 23-letni dyrektor sportowy Mateusz Mazur zrobił swoją robotę przez pół roku, ale zawinął się na początku czerwca.
Tydzień temu gruchnęła wiadomość o tym, że Wigry Suwałki wycofują się ze startu w II lidze. Cała procedura poszła błyskawicznie. Jednego dnia pogłoski ze strony dziennikarzy, następnego oficjalne ogłoszenie decyzji klubu. Sytuacja potoczyła się błyskawicznie. Nieszczęście w Suwałkach, okazało się zbawienne dla Hutnika Kraków, który wrócił do grona drugoligowców. To z kolei pozwoliło utrzymać się Wiśle Sandomierz w trzeciej lidze i miało wpływ na sytuacje w ligach województwa świętokrzyskiego.
Gwoli ścisłości warto dodać, że Wigry Suwałki zagrają w IV lidze. Głównie klubową młodzieżą i wychowankami. Zatem wycofali zespół rezerw z okręgówki. W końcu to rezerwy teraz mają stanowić o sile(?) pierwszego zespołu. Z jakim skutkiem? To się okaże już jesienią.
Zbyt szybko?
Jedni mówią, że to decyzja zbyt pochopna. Inni zauważają przytomne zachowanie włodarzy klubowych, czytaj: osoby pochodzące z suwalskiego ratusza. Wg informacji z okolic klubu, brakowało około miliona złotych, by na spokojnie przejść przez cały sezon. Tutaj można było działać na dwa sposoby. Wybrano wariant ostrożny. Krótko mówiąc, nikt nie chciał ryzykować totalnej katastrofy, czyli upadku klubu przez niewypłacalność.
Z drugiej strony można było liczyć, że przez najbliższe pół roku uda się znaleźć brakujące pieniądze i zapewnić sobie byt ligowy w II lidze, nawet bez szaleństw w postaci walki o awans. Ot, po prostu zagrać, by przetrwać i poczekać najlepsze czasy. Z drugiej strony mogło się skończyć na bankructwie i upadku klubu.
GKS Bełchatów był, teraz Wigry. Za moment Stomil?
W II lidze po raz kolejny doczekaliśmy się wycofania klubu. W minionym sezonie GKS Bełchatów zagrał rundę jesienną, ale do wiosennej już nie przystąpił. To był upadek odraczany od dłuższego czasu. Jeszcze w 2019 roku były spore kłopoty w zespole Brunatnych, ale jakoś udawało się łatać finansowe dziury. Nawet więcej – udało się awansować na moment do I ligi. To niestety okazało się gwoździem do trumny bełchatowskiego klubu.
W ostatnich dniach coraz głośniej było o kłopotach Stomilu Olsztyn, który mógłby pójść w ślady wyżej wymienionych klubów. Nie od dziś wiadomo, że w Olsztynie jednym z największych kłopotów jest współpraca, a raczej jej brak, na linii miasto – klub. To widać pod wieloma względami, chociażby przy okazji stadionu. Stolica Warmii i Mazur jest jednym z ostatnich dużych miast, gdzie nie ma porządnego stadionu. Wielu się śmieje z obiektu w Radomiu, ale tam chociaż trwa budowa. W Olsztynie jeszcze daleka droga do rozpoczęcia budowy, a co dopiero jej finału i grze na obiekcie przystającym do XXI wieku oraz dużego miasta wojewódzkiego.
Wspominamy najświeższe przykłady, ale tych było znacznie więcej. Elana Toruń musiała się wycofać z trzeciej ligi, Bytovia rok temu po spadku do trzeciej ligi, nie przystąpiła do niej. Ruszyła dopiero od czwartej ligi pomorskiej. Niewiele brakowało, a podobny los czekałby Wisłę Sandomierz, która cudem się uratowała. Teraz sportowo spadła, ale przez wzgląd na ciąg wydarzeń z Wigrami, udało im się utrzymać.
Skąd się biorą dramaty?
Najczęściej z braku kasy. W Bełchatowie odszedł koncern PGE. W Bytowie zaczęło się psuć od wycofania się Drutexu. Tych przykładów można mnożyć i mnożyć. Często są to też efekty wydumanych ambicji. Małe kluby dostają nagły zastrzyk pieniędzy i próbują złapać pana Boga za nogi. Transfery ludzi z całej Polski i szybki sukces. Potem pierwsze kłopoty finansowe, wszyscy uciekają i po wszystkim. Każdy upadek to tragedia dla lokalnej społeczności. Nawet najmniejsze kluby mają wokół siebie ludzi, dla których to coś więcej niż cotygodniowa rozrywka. Jednak dość dobrze temat podsumował Marek Wawrzynowski, dziennikarz Przeglądu Sportowego.
– Patrzę na te Wigry Suwałki, w sumie w kadrze 3 wychowanków, w tym bramkarz (1 mecz w sezonie) i dwóch młodych zawodników z pola, którzy łącznie zagrali 13 minut. I jeden chłopak z regionu, z Augustowa. Takie kluby nie mają racji bytu, nie ma sensu po nich płakać – trafnie zauważył dziennikarz. Po chwili także dodał przykład z jego własnego podwórka. – U nas w Otwocku ileś lat temu działaczom zamarzyła się 1 liga, ściągali hurtowo zawodników z PL.Sponsor się wycofał, miasto nie chciało finansować tej patologii, klub spadł do 7 ligi. Wszystko trzeba budować od nowa, przerobić fundamenty. To historia, która się powtarza – zakończył temat.
Im mniejsze połączenie z regionem, tym trudniej przetrwać wszelkie kryzysy. Jeśli w klubie z Suwałk źle się dzieje, to zawodnik z Krakowa, Wrocławia czy Łodzi będzie uciekał. Jego tam nic nie trzyma. Wyprowadzka z mieszkania i szukamy nowego klubu. Dla miejscowego to może być jednak powód, by jednak spróbować zostać i spróbować z innymi przezwyciężyć kryzys, utrzymując stan posiadani w okolicy