Skip to main content

Ostatnie tygodnie rywalizacji w Premier League to będzie gra na żyletki. Arsenal, Liverpool i Manchester City mieszczą dziś na przestrzeni różnicy jednego punktu. Sytuacja może ulec zmianie za kilka godzin, bo na Etihad Stadium dojdzie do szalenie ważnego starcie pomiędzy mistrzem a liderem.

Manchester City traci do Arsenalu 1 punkt. Niezależnie od tego, co wydarzy się dziś na Etihad oraz wcześniej na Anfield, gdzie Liverpool podejmie Brighton, wciąż będziemy daleko od rozstrzygnięć. W najlepszym dla londyńczyków wypadku, powiększą oni przewagę nad Manchesterem City do 4 punktów i wypracują 3 oczka przewagi nad Liverpoolem. Czy na 9 kolejek przed końcem byłaby to przewaga dająca gwarancję? Oczywiście że nie. Czy dałaby jakikolwiek komfort? Również niewielki, bo trzeba pamiętać, że w ostatnich sezonach Arsenal na finiszu był słaby i tracił swoje cele – dwa lata temu dał sobie wyrwać miejsce w TOP 4 i udział w Lidze Mistrzów, rok temu dał się wyprzedzić Manchesterowi City i nie zdobył mistrzostwa.

Choć to drużyna Mikela Artety wygrała dwa ostanie mecze z Manchesterem City, to jednak za faworyta w dzisiejszym meczu nie uchodzi. Triumf w starciu o Tarczę Wspólnoty dał wprawdzie trofeum do klubowej gabloty, ale The Gunners wygrali dopiero po rzutach karnych, a Pep Guardiola nie rozdzierał na pewno z tego powodu szat. Jego trenerskie CV jest tak bogate w trofea, że kolejna porażka w angielskim „Pucharze Biedronki” wrażenia na Katalończyku nie zrobiła. Utrata mistrzostwa Anglii to co innego. W ostatnich latach tylko Jurgen Klopp był w stanie zagrać na nosie Guardioli, ale to tylko raz. Teraz poluje na to samo jego trenerski uczeń, Mikel Arteta, który przez 3 lata „terminował” u boku Pepa jako asystent w Manchesterze City. Dużo się nauczył, dużo podpatrzył, bo w północnym Londynie efekty jego pracy są widoczne gołym okiem. Nie przyszły od razu, ale dziś porównywanie Arsenalu sprzed epoki Artety z tym dzisiejszym otwiera oczy na dorobek hiszpańskiego menadżera.

Wracając do meczów bezpośrednich – w październikowej konfrontacji na Emirates Stadium padł tylko jeden gol – strzelił go w 86. minucie Gabriel Martinelli. Fani Arsenalu oszaleli ze szczęścia. Pokonanie Manchesteru City to coś, co nie zdarzało się w ostatnich latach zbyt często. Dużo częściej zdarzały się porażki, nierzadko bardzo bolesne. Możliwość odgryzienia się „prześladowcy” to zawsze miła opcja, ale w tej grze nie chodzi o pojedyncze odgryzienie się, a o zgarnięcie całego tortu, o który idzie walka. Wygrana na Etihad tego tortu nie zagwarantuje, ale zbliży zespół Kanonierów do celu. Porażka może być mentalnym ciosem w miękkie podbrzusze, bo wrócą demony z dwóch poprzednich sezonów i niedowiezionych celów.

Przed hitową konfrontacją w niebieskiej części Manchesteru, najwięcej mówi się o personaliach. W obu ekipach pojawiły się poważniejsze i mniej dolegliwe urazy. Z gry po stronie gospodarzy wypadli Kyle Walker i John Stones. Pod znakiem zapytania stanęli też Ederson, Jack Grealish i Kevin De Bruyne, ale na szczęście dla fanów City (ale i dla widowiska) cała trójka jest do dyspozycji Guardioli. Z kolei w Arsenalu trzy niewyjaśnione znaki zapytania – Bukayo Saka, Gabriel i Gabriel Martinelli. O ile zastąpienie tego ostatniego wydaje się proste – w jego miejsce zagrałby Leandro Trossard, o tyle pozostali dwaj piłkarze są absolutnie kluczowi dla gry Arsenalu.

Ustaliliśmy więc już, że dziś nie poznamy ani mistrza Anglii, ani zespołu, który stanie się wyraźnym faworytem w tym wyścigu. Może jednak dojść do ważnych rozstrzygnięć, a na pewno dojdzie do ciekawego i stojącego na wysokim poziomie meczu. Zresztą, przystawka w postaci konfrontacji Liverpoolu z Brighton również wydaje się ciekawa. Pierwszy mecz o 15:00, drugi o 17:30 czasu polskiego.

Related Articles