Reprezentacja Polski bardzo dobrze rozpoczęła zmagania w Lidze Narodów 2024/25. Aż 44 lata czekaliśmy na pokonanie Szkocji i udało się to nawet na Hampden Park. Bohaterem spotkania został Nicola Zalewski – człowiek, który wywalczył dwa rzuty karne, a tego w doliczonym czasie sam zamienił na gola na 3:2.
Czy były jakieś niespodzianki w składzie? Maksymalnie jedna, ale też i… nie do końca. Michał Probierz powiedział przecież, że da szansę obu bramkarzom, zatem w pierwszym meczu dostał ją Marcin Bułka. Trzeba jednak przyznać, że w ogóle jej nie wykorzystał. Grał bardzo “elektrycznie” i nie czuć było pewności w jego interwencjach. Na pewno zawalił przy trafieniu Billy’ego Gilmoura. Był co prawda zasłonięty, jednak było to uderzenie w środek, a piłka przeleciała mu pod łokciem. W innej sytuacji – z nieuznaną bramką Scotta McTominaya – także miał szczęście, bo zareagował zdecydowanie za późno i stał w bezruchu, a wychowanek Manchesteru United wpakował mu piłkę do siatki praktycznie z metra. Szczęście takie, że pomógł sobie ręką, dlatego arbiter nie mógł tego uznać.
Polacy z przodu pokazali wzorową skuteczność – trzy strzały celne i trzy gole – tak powinno to wyglądać. Wszystko rozpoczęło się idealnie. Piłkę jeszcze na połowie Szkotów odzyskał waleczny i wszędobylski Kacper Urbański. Mlody gracz Bolonii znów swoim występem obronił miejsce w podstawowej jedenastce. Tym razem to on spressował Billy’ego Gilmoura, odebrał mu piłkę i dograł ją do Roberta Lewandowskiego. Kapitan z kolei wycofał ją do Sebastiana Szymańskiego. Pomocnik zobaczył, że ma trochę miejsca i niepostrzeżenie uderzyłz ponad 20 metrów. Angus Gunn miał pecha, bo piłka jeszcze tuż przed nim skozłowała, odbiła się od słupka i wpadła do siatki. Później kilka razy było nerwowo pod polską bramką – zwłaszcza za sprawą Jakuba Kiwiora, po którym widać brak ogrania. Był on naszym najgorszym zawodnikiem i prawdopodobnie z Chorwacją sobie odpocznie.
Pierwsza połowa skończyła się jednak lepiej niż się spodziewaliśmy. Nicola Zalewski na początku trochę gubił się we własnych dryblingach, ale przynajmniej był konsekwentny w działaniach. Michał Probierz już nie pierwszy i nie drugi raz ustala taką taktykę, by lewy wahadłowy mógł brać na siebie odpowiedzialność i ciągle próbować kolejnych dryblingów, tworząc przewagę. Próbował, próbował aż wreszcie wbił się w pole karne i wyczarował jedenastkę, bo wykosił go nierozważnie interweniujący Anthony Ralston z Celtiku. Do piłki podszedł Robert Lewandowski i na dwa tempa, lecz już nie w tak ślimaczym tempie jak z Francją, pokonał Angusa Gunna. W zasadzie to całkowicie go zmylił, bo uderzył w inny róg. Zrobiliśmy praktycznie z półtorej akcji, a z tego padły dwie bramki. Zawsze byśmy tak chcieli.
Druga część gry rozpoczęła się już fatalnie, bo 20 sekund po wznowieniu Billy Gilmour dał Szkotom bramkę kontaktową. Błąd w tej sytuacji popełnił Bułka, ale bez winy nie pozostaje Paweł Dawidowicz, który to nie zdołał doskoczyć i zablokować tego strzału. Wcześniej w tej sytuacji doskonale interweniował Sebastian Walukiewicz. Szkoda tylko, że uchronił zespół przed stratą bramki, żeby padła ona kilka sekund później. Nowy gracz Torino jednak spisał się poprawnie i jest duża szansa, że zastąpi Kiwiora z Chorwacją. Dawidowicz za to był zamieszany w obie stracone bramki, ale i dużo pojedynków 1 vs 1 wygrywał, zaliczając udane próby odbioru. Zatem był to dziwny występ tego stopera. Za to – choć trudno to napisać – Jan Bednarek był najpewniejszym punktem w defensywie. Zaliczył aż osiem wybić i nie popełnił żadnego głupiego błędu. Zagrał na poprawnym poziomie, czyli takim, na jaki go stać.
Po naszej stronie grał były gracz SSC Napoli, natomiast po szkockiej dwóch “świeżaków” z tego klubu – Billy Gilmour oraz Scott McTominay, po którym płaczą kibice Manchesteru United. McTominay ma doskonałą “czutkę” w akcjach bramkowych i on także trafił do siatki – tym razem już prawidłowo. Doak wykorzystał włączającego się Ralstona, a ten dograł idealnie na piąty metr do McTominaya. Pozostało mu tylko wpakować piłkę do pustej bramki. Trybuny zaczęły wariować, a Szkoci się nakręcać. Mogło się wydawać, że jest już po nas. A tymczasem Nicola Zalewski przeprowadził kolejny rajd i tym razem bezsensownie sfaulował go Grant Hanley. Obrońca aż sam był na siebie zły, a w momencie wślizgu realizator wyłapał reakcję jednego z kolegów, który aż złapał się za głowę. Nicola Zalewski nie jest wyznaczony do karnych, ale czuł się pewnie i przekonał Przemysława Frankowskiego (Lewandowskiego nie było już na murawie), że weźmie piłkę i to trafi. No i trafił w 97. minucie, stając się bohaterem!