Manchester United i Tottenham – od dłuższego czasu kluby te dostarczają swoim kibicom głównie powodów do frasunku. Wielkie aspiracje i ciągle niespełnione nadzieje. Tottenham nie potrafi zdobyć żadnego trofeum od 16 lat, Manchester United nie wrócił na krajowy szczyt od ponad dekady. W niedzielę Czerwone Diabły i Koguty zmierzą się w meczu rozczarowań.
Nawet w tym sezonie, który dopiero co się rozpoczął, obie ekipy przyniosły swoim sympatykom już sporo przykrych zaskoczeń. Po pięciu kolejkach jedni i drudzy mają po 7 punktów i sąsiadują ze sobą w tabeli. United przegrali z Brighton i Liverpoolem oraz zremisowali z Crystal Palace. Spurs przegrali z Newcastle i Arsenalem, a sezon zaczęli od remisu z Leicester.
Mimo wszystko w ciut lepszych nastrojach do niedzielnego hitu ligi angielskiej przystąpi drużyna Ange’a Postecoglou. Tottenham wygrał ostatni ligowy mecz z Brentford, a do tego wygrał mecze w dwóch pucharach – w EFL Cup z Coventry i Lidze Europy z Karabachem. Czerwone Diabły półtora tygodnia rozbiły Barsnley 7:0 w ramach Pucharu Ligi, ale już w minioną środę zaledwie zremisowały 1:1 z Twente na początek Ligi Europy. Do tego doliczyć trzeba 0:0 z Crystal Palace w poprzedniej kolejce ligowej.
Rozczarowania wywołują oczywiście spekulacje na temat trenerów. Erik ten Hag od wielu tygodni siedzi na gorącym krześle. Wygraniem Pucharu Anglii nieco podreperował swoje notowania u kibiców i włodarzy klubu, ale jeśli gra drużyny diametralnie się nie poprawi, trudno liczyć na nieskończone pokłady cierpliwości. Szczególnie, że latem klub nie szczędził na transfery, sprowadzając takich zawodników jak Leny Yoro, Manuel Ugarte, Matthijs de Ligt, Joshua Zirkzee czy Noussair Mazraoui. Pięć dużych transferów, praktycznie wszystkie z myślą o docelowym wzmocnieniu pierwszej jedenastki. Wydano grubo ponad 200 mln euro. Tradycyjnie bilans finansowy okienka był mocno ujemny, bo na sprzedaży Scotta McTominay’a, Masona Greenwooda, Aarona Wan-Bissaki i paru innych graczy zarobiono niewiele ponad 100 mln.
Póki co jakościowego progresu w grze Man Utd nie widać. Czy lepiej wygląda Tottenham? Też raczej nie. A i w północnym Londynie kasa na nowych graczy leciała wartkim strumieniem. Dominic Solanke kosztował ponad 60 mln, Archie Gray ponad 40, Wilson Odobert prawie 30. Jako tako spieniężyć udało się jedynie Olivera Skippa, Emersona Royala i Joe Rodona. Tu jednak również bilans był na prawie 100 grubych baniek w plecy. Arkusze w excelu świecą się na czerwono, a kibice są czerwoni ze wściekłości i zazdrości, patrząc jak gra Manchester City, Arsenal czy Liverpool.
Wydaje się, że logicznym celem dla United i Spurs na ten sezon powinien być awans do Ligi Mistrzów. Uda się do czterem, a może nawet pięciu angielskim drużynom. Szansa jest spora, ale i konkurencja niemała. Wymieniona trójka to pewniacy. Coraz lepiej poczyna sobie Chelsea, jest jeszcze Newcastle i Aston Villa. Dla klubów takich jak Manchester United i Tottenham bytowanie poza Ligą Mistrzów to ogromny cios wizerunkowy, niosący za sobą oczywiste straty finansowe.
Znamienne są kłopoty ze strzelaniem goli. W Manchesterze United po pięciu kolejkach ani jeden zawodnik nie ma choćby dwóch goli! W Tottenhamie dwa ma tylko Son. Koguty jako drużyna wyglądają w tej statystyce jeszcze dość przyzwoicie – 9 zdobytych goli. Czerwone Diabły mają ich 5, czyli średnio gol na mecz. Tyle samo mają zamykające tabelę ekipy Evertonu i Wolves.
Bukmacherzy minimalnego faworyta niedzielnego meczu na Old Trafford widzą w zespole ten Haga – pewnie ze względu na atut własnego boiska. Jaka będzie rzeczywistość? Przekonamy się wieczorem – mecz rozpoczyna się o 17:30 czasu polskiego.