Skip to main content

Pięć ostatnich pojedynków Liverpoolu z Manchesterem United to cztery zwycięstwa The Reds, w których ekipa Jurgena Kloppa zafundowała rywalom łącznie aż 20 goli! W marcu tego roku Czerwone Diabły wyjechały z Anfield Road z wynikiem 0:7. Jeśli dodamy do tego fakt, że Manchester United jest w kiepskiej formie, to fani tego klubu mają pełne prawo trząść portkami przed niedzielnym klasykiem ligi angielskiej.

W zeszłym sezonie wynik 7:0 dla Liverpoolu był dużą niespodzianką, bo The Reds spisywali się przeciętnie, a Manchester United całkiem nieźle. Teraz role się odwróciły. Liverpool zapomniał już o kiepskiej kampanii 22/23 i jest aktualnie liderem Premier League, podczas gdy drużyna Erika ten Haga zajmuje 6. miejsce z 10-punktową stratą i już siedmioma porażkami w dorobku. Mało tego, w mijającym tygodniu Czerwone Diabły pożegnały się również z Ligą Mistrzów, zajmując ostatnie miejsce w grupie z Bayernem, Kopenhagą i Galatasaray.

Przy Old Trafford robi się więc gorąco, bo Manchester United od startu sezonu, a mamy dopiero grudzień, zanotował już 12 porażek we wszystkich rozgrywkach. Za czasów Sir Alexa Fergusona nierzadko trzeba by dwóch sezonów, by nabić taką liczbę przegranych spotkań, a tutaj typowany przed sezonem jako kandydat do mistrzostwa Anglii zespół jeszcze przed półmetkiem zmagań schodził z boiska pokonany dwunastokrotnie. Dla wielu kibiców to po prostu haniebny wynik. Nic dziwnego, że mówi się o zwolnieniu ten Haga. Terminarz również nie sprzyja holenderskiemu trenerowi, bo jeszcze w tym roku kalendarzowym jego drużyna zagra z Liverpoolem, West Hamem i Aston Villą. Dopiero ostatnia potyczka, tuż przed Sylwestrem, z Nottingham, jawi się jako ciut łatwiejsza. Ponoć kandydatem do przejęcia schedy po ten Hagu miałby być Graham Potter.

Liverpool jest na zupełnie innym biegunie. Podopieczni Kloppa nie tylko wskoczyli na fotel lidera w lidze, ale też bardzo spokojnie wygrali swoją grupę w Lidze Europy. Dla zespołu z takim potencjałem jak The Reds zmagania w grupie Europa League to pestka. Dopiero w fazie pucharowej mogą pojawić się potencjalne problemy. Mecze grupowe Klopp mógł wykorzystywać jako szansę dla rzadziej grających zawodników, a po zapewnieniu sobie awansu Niemiec całkowicie popuścił wodzę fantazji. W czwartkowy wieczór z Royale Union SG zagrała całkowicie rezerwowa jedenastka, oparta w dużym stopniu o klubową młodzież. Belgowie wygrali 2:1, co w niczym Liverpoolowi nie przeszkodziło. Gwiazdy odpoczywały przed niedzielną „Bitwą o Anglię”, jak często określa się starcia Liverpoolu z Man Utd.

W obu ekipach nie brakuje absencji, choć wydaje się, że trudniejsza jest sytuacja gości. Poza odsuniętym od zespołu Jadonem Sancho, brakuje Christiana Eriksena, Casemiro, Lisandro Martineza, Masona Mounta, Tyrella Malacii (kontuzje) i co najgorsze, Bruno Fernandesa (nadmiar żółtych kartek). Po stronie Liverpoolu prawdopodobnie nie zobaczymy Andy’ego Robertsona, Thiago Alcantary, Joela Matipa, Diogo Joty i Alexisa Mac Allistera (wszyscy kontuzje). Nie zabraknie za to Mohameda Salaha, który w ośmiu ostatnich meczach przeciwko Czerwonym Diabłom strzelił aż 12 goli! Egipcjanin jest w tym sezonie w znakomitej formie, a niedawno przebił barierę 200 goli dla klubu z Anfield.

Historia pojedynków Liverpoolu z Manchesterem United jest szalenie bogata i obfituje w najróżniejsze zwroty. Dwie bardzo utytułowane firmy staną do boju w niedzielę o 17:30 czasu polskiego. Faworyt jest oczywisty, ale Manchester United wciąż ma kim postraszyć, nawet jeśli póki co sam powinien być przestraszony wizyty w mieście Beatlesów.

Related Articles