Punktem odniesienia tego tekstu jest kompromitujący wynik Lazio w Lidze Europy. Włosi pojechali na mecz z Midtjylland w Lidze Europy i wrócą do Rzymu z bagażem pięciu goli, a jutrzejsza włoska prasa przejedzie po nich walcem.
Faza grupowa Ligi Europy czy też Ligi Konferencji ma w sobie coś takiego, co sprzyja nawet nie tylko niespodziankom, ale i temu, że można solidnie obić gębę jakiejś wielkiej, europejskiej firmie. Cały pic polega na tym, że taka drużyna z Włoch, Hiszpanii czy Anglii wychodzi albo rezerwami, albo w połowie rezerwami, albo jest nastawiona mentalnie w taki sposób, żeby się za bardzo nie namęczyć. Tym bardziej, że przegrana nie eliminuje z rozgrywek, bo meczów jest w grupie sześć. Można się więc odkuć, ewentualnie po prostu mocniej docisnąć pedał gazu, kiedy nóż znajduje się już blisko gardła. Za przykład do takiego wniosku posłużył mecz Lazio z Midtjylland. Ośmieszyli się, ale przecież grają dalej. Od razu przypomina się lanie, jakie rok temu dostała AS Roma – także od skandynawskiego rywala – Bodo/Glimt. A na koniec i tak wygrała Ligę Konferencji.
Dwa rzymskie kluby, dwie wielkie firmy, które na co dzień mierzą się z Juventusem, Napoli, Atalantą, Milanem czy Interem muszą jechać w środku tygodnia gdzieś tam na północ, żeby zagrać meczyk, odhaczyć w terminarzu. Najlepiej by było wygrać, ale z takim zaangażowaniem 30%-40%. Zabawa zacznie się dopiero od fazy pucharowej, na razie trzeba wyjść z grupy po jak najmniejszej linii oporu. W takiej sytuacji wszystko zależy od drużyny, która jest w teorii dużo słabsza. Jeśli podejdzie z należytym szacunkiem, respektem, wystraszona, schowana za gardą, to zespół z lepszej ligi po prostu gra sobie swoje bez presji. Kluczem jest jednak, by nie przestraszyć się samej wielkiej firmy, która… nie da się ukryć, często jedzie na taki mecz, myśląc już o weekendowym starciu w lidze i w ogóle się na obecnym rywalu nie skupia.
Dobrym przykładem jest nawet mecz, który wielu z nas oglądało. Unai Emery wymienił całą jedenastkę, bo przyjechał w teorii najsłabszy Lech Poznań z Polski. Wiadomo, że z podstawową jedenastką Żółtej Łodzi Podwodnej zespół z Poznania nie miałby specjalnych szans, jednak trzeba wykorzystywać konkretny moment i czas. Villarreal nie potrzebował pilnie wygrać, grając o być albo nie być. Lech nastawił się na swoją szansę i niewiele brakło, żeby przywiózł cenny punkcik. Wróćmy jeszcze do świeżego blamażu Lazio w Danii. W pierwszym składzie wyszli podstawowi i ważni gracze: Immobile, Felipe Anderson, Provedel, Romagnoli, ale było ich tylko czterech. Resztę uzupełnili ci, którzy w Serie A grają dużo mniej. Taki Radu to nawet ani razu nie zagrał w lidze, Gila dziewięć minut, a Hysaj 46. I ta defensywa z zawodnikami, którzy są tylko uzupełnieniem kadry i nie mają już takiej motywacji, doszczętnie się skompromitowała.
W zeszłym sezonie drużyna Bodo/Glimt także wykorzystała swój moment i terminarz. Roma miała już sześć punktów po dwóch meczach, była świeżo po spotkaniu z Juventusem i przygotowywała się do hitu z Napoli. Zagrali tacy zawodnicy: Ebrima Darboe, Gonzalo Villar, Amadou Diawara, Bryan Reynolds, Borja Mayoral, a nawet jak Mourinho wprowadził podstawowych zawodników w drugiej połowie, to… Bodo/Glimt było na takiej fali, że Shomurodov, Cristante i Mychitarian, którzy weszli w 46. minucie, stracili jeszcze cztery bramki. Roma nie była jednak myślami przy punktach z Norwegami, bo miała komfortową sytuację i terminarzowy ścisk hitów. Norwegowie wstrzelili się w moment i dopisało im szczęście, by zapisać się w historii wynikiem 6:1.
Kolejnym przykładem jest postawa Tottenhamu w zeszłorocznej Lidze Konferencji. Przede wszystkim chodzi o tę sensacyjną porażkę ze słoweńską Murą. Londyńczycy mentalnym podejściem pomogli słabym przeciwnikiem osiągnąć historyczny wynik. Grał co prawda w pierwszym składzie Harry Kane, ale i Bryan Gil, Dele Alli, Pierluigi Gollini, Joe Rodon i Matt Doherty, a więc ligowi rezerwowi. Tottenham padł ofiarą własnego minimalizmu, bo potem przez zakażenia COVID-19 otrzymał walkower z Rennes i we wstydliwy sposób odpadł już po fazie grupowej. Tyle, że nawet się tym specjalnie nie przejął, bo to nawet i lepiej. To pozwoliło później uniknąć napchanego terminarza i awansować do Champions League. Postawa gigantów w stosunku do drugiej i trzeciej kategorii pucharów jest wielką szansą na niespodzianki dla Lechów Poznań i innych mniejszych klubów, chcących pisać historię pucharów. Nie można więc przed wielkimi klękać od 1. minuty.