Skip to main content

Przedłużona kolejka angielskiej Premier League kończy się dopiero dziś. Hitem dnia o 21:15 będzie starcie Liverpoolu z Chelsea. Dziś ciężko napisać, by był to mecz dwóch ekip zainteresowanych walką o mistrzostwo Anglii. Głównym celem dla The Reds i The Blues jest awans do TOP 4 i walka w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Na ten moment jedni i drudzy są jednak poza tą strefą. Gdyby sezon zakończył się dziś zespoły Jurgena Kloppa i Thomasa Tuchela oglądalibyśmy w czwartki w meczach Europa League.

Droga do końca sezonu jest jeszcze daleka i kręta, ale przewaga Manchesteru City nad resztą stawki na tyle duża, że śmiało można przestać uwzględniać kogokolwiek w wyścigu po tytuł. Za plecami The Citizens jest jednak ciasno. Niby Manchester United i Leicester mają kilka punktów przewagi nad 4. West Hamem i resztą stawki, ale forma ekipa Ole Gunnara Solskjaera i Brendana Rodgersa nie zachwyca. Spodziewać się możemy tu jeszcze najróżniejszych przetasowań. Każdy, włącznie z 10. w tabeli Arsenalem, powinien jeszcze zaciekle walczyć.

Nie miejmy jednak złudzeń – Liverpool i Chelsea choćby ze względu na potencjał finansowy są jednymi z głównych kandydatów do zajęcia miejsca w czołowej czwórce. Dla takich potęg oglądanie pleców West Hamu czy Leicester to po prostu potwarz. Cel na dzisiejszy wieczór dla obu niemieckich trenerów jest więc nader oczywisty. Zwycięstwo.

Liverpool wreszcie się przełamał. Po czterech kolejnych porażkach w lidze drużyna Kloppa ograła ostatnio słabiutkie Sheffield. Niby wynik to żaden, ale po takiej czarnej serii można cieszyć się nawet z małych rzeczy. Ponoć wzór na szczęście w nich zapisany jest. Z kolei Chelsea po zatrudnieniu Tuchela jeszcze nie przegrała. Znakiem rozpoznawczym drużyny ze Stamford Bridge stała się nagle gra obronna. Jak na razie pod wodzą nowego szkoleniowca The Blues dali sobie wbić raptem dwa gole w dziewięciu spotkaniach! Jednakowoż po remisach z Southampton i Man Utd zespołowi z pewnością przydałoby się zwycięstwo. Fajnie jest nie przegrywać, ale realne zyski punktowe dają wyłącznie zwycięstwa.

W Liverpoolu wciąż kadrowo bez większych zmian. Poza grą są Virgil van Dijk, Joe Gomez, Joel Matip, Diogo Jota i Jordan Henderson. Klopp do tej listy miał czas już się przyzwyczaić, ale jakby nie patrzeć to wciąż piątka graczy, którzy mieliby spore szanse na grę w podstawowym składzie, albo graliby w nim na pewno. Niepewny jest także występ Fabinho, który może zwiększyć pole manewru zarówno w środku obrony, jak i środku pomocy. Tuchel w porównaniu z rodakiem ma dużo większe pole manewru. Pod znakiem zapytania stoją wprawdzie występu Tammy’ego Abrahama, Calluma Hudson-Odoia i Thiago Silvy, ale nawet jeśli nie będą oni do dyspozycji trenera, to prawdopodobnie tylko brak tego ostatniego może zajmować głowę opiekuna The Blues. Zresztą i bez Brazylijczyka Chelsea zagrała na zero z tyłu w meczach z Atletico Madryt i Manchesterem United.

20 września, na samym początku bieżącego sezonu, Chelsea przegrała u siebie z Liverpoolem. Wtedy drużynę gospodarzy prowadził jeszcze Frank Lampard. Do przerwy było 0:0, ale kluczowe wydarzenie miało miejsce w doliczonym czasie gry tej odsłony, kiedy to czerwoną kartkę obejrzał Andreas Christensen. Niedługo po zmianie stron dwukrotnie grającym w dziesiątkę rywalom we znaki dał się Sadio Mane i wynik meczu został ustalony. Poza Christensenem tamto spotkanie źle wspominać może także Kepa, który zawalił jedną z bramek.

Liverpool nie wygrał u siebie w Premier League od 16 grudnia i meczu z Tottenhamem. Czy ta niemoc zostanie przerwana w meczu z innym londyńskim potentatem?

Related Articles