Skip to main content

Union Berlin od kilku sezonów regularnie zawstydza Herthę. To ona miała mocarstwowe plany i chciała osiągnąć to, co dużo biedniejszy rywal. Union ciągle oszukiwał przeznaczenie. Gdy wydawało się, że musi się posypać, to grał na nosie opiniom, wchodząc nawet do Ligi Mistrzów. Kryzys przyszedł teraz, po wielkich transferach…

Union Berlin to fenomen. To nie ulega wątpliwości. Jaki jest argument na tę tezę? Prosty i wymowny. Wystarczy powiedzieć, że jedną z największych nadziei ostatnich lat był transfer Tymoteusza Puchacza z Lecha Poznań. Później klub ten się rozwijał i robił lepsze transfery, jednak 18 maja 2021 roku lewy obrońca bądź też wahadłowy “Kolejorza” wskoczył do TOP2 największych wydatków w historii klubu. Nie wyciągnęli jakiegoś wielkiego talentu poznańskiej akademii za 10 milionów euro, tylko sprintera i wyrobnika za ledwie 2,5 mln bądź 3,5 mln. Źródła w tej sprawie różnie podają. Niemniej ten milion nie ma znaczenia. Tak czy siak, w tamtej chwili Puchacz był drugim najdrożej kupionym piłkarzem. To dobitnie świadczy o tym, na jakim poziomie klub stał jeszcze w 2021 roku. A przecież zajął w Bundeslidze siódme miejsce i zakwalifikował się do Ligi Konferencji Europy.

Wydawało się, że we wspaniały sposób po raz kolejny oszukał przeznaczenie. To niemożliwe, żeby tak biedny klub rywalizował w Bundeslidze z drużynami, które kupują piłkarzy za kilkukrotnie większe sumy. Oczywiście nie takie jak w Premier League, bo Niemców aż takie szaleństwo nie opanowało, jednak mimo wszystko spójrzmy na transfery w Bundeslidze w wymienionym wyżej letnim okienku transferowym 2021/22. Wolfsburg kupił na przykład Sebastiana Bornauwa, Lucę Waldschmidta i Micky’ego van de Vena za około 35 milionów euro, a to i tak nie wszystkie ich transfery. Bayer Leverkusen wydał 23 miliony na samego Odilona Kossounou z FC Brugge. Inne kluby się osłabiały, ale też solidnie wzmacniały. Borussia Dortmund kupiła Donyella Malena i Gregora Kobela za 45 milionów, bo zarobiła na Jadonie Sancho. To kwoty niewyobrażalne dla Unionu Berlin, a za chwilę zupełnie nieproszeni wskoczyli właśnie na poziom Borussii, Lipska, Leverkusen czy Wolfsburga.

Kiedy kupili Puchacza, ponoć jedną z największych nadziei tego klubu w historii, a ten w ogóle nie grał, jakoś w ogóle im to nie przeszkodziło w osiągnięciu kolejnej niewyobrażalnej bariery. Wielu mówiło, że dwa sezony w Bundeslidze to już wystarczająco dużo. Union najpierw spokojnie się utrzymał, później dostał do Ligi Konferencji Europy, ale kres musiał wreszcie nadejść. Ile można jechać na budowaniu składu w oparciu o jakieś odpady z Bundesligi i różne dziwne wynalazki? Swego czasu na niemieckim Twitterze sporo polubień zyskał wpis, który brzmiał mniej więcej tak: “Gdyby Union Berlin kupił dwa indyki, jeden z nich strzeliłby dziesięć goli w sezonie”. Union słynął z fanatycznych kibiców, którzy sami nazywali siebie hipsterami. Poziom fanowski zawsze TOP, sportowo FLOP. Przez wiele lat wyniki nie miały znaczenia.

W tym samym okienku, co Puchacza, Union ściągnął też Taiwo Awoniyiego, który we wszystkich rozgrywkach strzelił aż 20 goli. Berlińczycy popisali się niesamowitą końcówką, gdy w siedmiu kolejkach aż sześć razy wygrali, w tym 4:1 ze znienawidzoną Herthą. Herta zresztą ledwo się utrzymała, bo dopiero po barażu z drugoligowcem. Union w końcówce pokonał też Eintracht i RB Lipsk i do końca walczył o awans do Champions League. To się nie udało. Zabrakło jednego punktu. Taiwo Awoniyi został sprzedany za 17 milionów euro do Nottingham Forest, a Grischa Prömel odszedł za darmo do Hoffenheim. To dwaj bardzo ważni zawodnicy. Do tego Julian Ryerson poszedł za pięć milionów euro do Borussii Dortmund, a w zimowym oknie stracili Maxa Krusego. Naprawdę ogrom, ogrom strat personalnych. No i mentalnych.

Co zrobił Union? Stworzył nowych bohaterów, jak Sheraldo Becker, który jeszcze w 2021 roku był za słaby na kadrę Holandii, dlatego zdecydował się reprezentować Surinam. Nigdy nie przyzwyczajał do tego, że to jakiś supersnajper, a tymczasem zaczął wszystko zamieniać w złoto. Zaliczył sezon życia. Znów działo się coś niesamowitego, ale teraz to już naprawdę rzeczy z kosmosu. Od szóstej do dwunastej kolejki Union Berlin był liderem Bundesligi. Ograł RB Lipsk, Wolfsburg, Herthę, zremisował z Bayernem i ośmieszył Schalke, wygrywając na ich obiekcie aż 6:1. Fani żyli jak w jakimś śnie. Za chwilę klub zaczął przegrywać i znów wszyscy go skreślali – teraz to już zleci w tabeli z hukiem. No i… nie zleciał, tylko zajął czwarte miejsce i wywalczył awans do Champions League.

Skoro Liga Mistrzów, to trzeba się pokazać. Union zrobił coś spektakularnego. Leonardo Bonucci nie skorzystał z ofert Arabii Saudyjskiej, czy innych egzotycznych kierunków, ale wybrał właśnie Berlin. Klub ściągnął też między innymi Robina Gosensa za potężne 13 milionów euro. Ruch, niczym mocny gracz. Ligą Mistrzów skusiło się też kilka innych ciekawych nazwisk – Brenden Aaronson z Leeds, David Fatro Fofana z Chelsea, Alex Kral ze Spartaka Moskwa (zostali wypożyczeni). Inny nabytek to Kevin Volland za cztery miliony euro z AS Monaco. Gdy wydawało się, że stale oszukiwali przeznaczenie, grając pozbieranymi i niechcianymi zawodnikami silniejszych klubów, to teraz wręcz musiało się udać. Gdy naprawdę mocno weszli w tę grę, to poślizgnęli się na skórce od banana. Zespół wygląda fatalnie, absolutna mizeria i beznadzieja. Bonucci to nie Bonucci, inne gwiazdy zawodzą. Dopiero niedawno Union przerwał fatalną passę dziewięciu porażek z rzędu w Bundeslidze i zremisował.

Jest bardzo źle. Seria “Oszukać przeznaczenie” skończyła się w momencie, gdy producent rzucił największy budżet na nową część.

Related Articles