Manchester City, choć przegrywał już 0:1, to pokonał PSG 2:1 na własnym stadionie i po pięciu kolejkach jest już jasne, że wygrał swoją grupę. Paryżanie będą musieli się martwić, że ich potencjalnymi rywalami już w 1/8 mogą być: Chelsea, Liverpool czy Bayern.
Choć Kylian Mbappe zdobył bramkę, to nie pograł sobie razem z Messim czy Neymarem, szczególnie w pierwszej połowie, która była bardzo jednostronna. Realizator transmisji wcale nie musiał jeździć kamerą to w prawo, to w lewo, bo prawie cała gra toczyła się pod bramką Keylora Navasa. Nie licząc pojedynczych wypadów do kontr, np. po indywidualnym błędzie Johna Stonesa, to Manchester City miał dużo więcej z gry. To była różnica klas – agresywny pressing, wygrywane drugie piłki, wielka intensywność, odbiór już na połowie gości, którzy często nie wiedząc co zrobić – po prostu wywalali lagę do przodu. Paryżan trzymał Marquinhos. Wymowny był też jeden screen, gdzie trio Messi, Neymar i Mbappe wygląda na nim, jak na jakimś porannym spacerze z psem, a nie w meczu Ligi Mistrzów.
Po pierwszej połowie nie zgadzał się tylko wynik, bo nie miało prawa tam być 0:0, a jakimś cudem było. Wszędobylscy gracze "The Citizens" wymieniali się pozycjami, w ataku lądował czasami nawet Ołeksandr Zinczenko, a obrońcy gości głupieli. Po jednej z efektownych akcji Riyad Mahrez mógł dać prowadzenie, jednak jego strzał wybronił głową Hakimi. Była też akcja, gdzie Ilkay Gundogan trafił w słupek, ale nie odnajdziemy go w statystykach, bo w tle Raheem Sterling sfaulował Herrerę. Na prawym skrzydle szalał Mahrez, który w całym meczu oddał pięć strzałów, a więc tylko o dwa mniej niż cała drużyna Paris Saint Germain. Najgroźniejsza okazja PSG to indywidualny błąd Johna Stonesa w środku pola, strata i podanie do Kyliana Mbappe. Gonił go, ile tylko miał pary Kyle Walker i trochę wymusił, że Francuz w dogodnej okazji spudłował.
Paradoks tego meczu polega na tym, że Manchester City dużo mniej z gry miał w drugiej połowie, nie był już tak intensywny w odbiorze, zostawiał trochę więcej miejsca, bo nie da się przecież grać na takiej parze przez całe 90 minut. A mimo wyraźnie słabszej gry dwukrotnie pokonał Keylora Navasa. Zrobił to Raheem Sterling, a później Gabriel Jesus. Wcześniej jednak, po jednej z nielicznych ciekawych akcji PSG, udało im się wyjść na prowadzenie. Neymar przepuścił piłkę, Messi poklepał z Herrerą, ale pomógł mu także drobny rykoszet od Walkera. Piłka trafiła pod nogi niepilnowanego Mbappe, a ten posłał ją pomiędzy nogami Edersona. W tym momencie to PSG zajęło wirtualną pozycję lidera.
"Obywatele" mieli 40 minut, żeby tę stratę odrobić. Właściwie to wystarczał tylko remis, ale przecież Pep Guardiola nie zadowoli się takim wynikiem… kluczowe było pojawienie się na boisku Gabriela Jesusa. Brazylijczyk od razu był aktywny, przy pierwszej bramce trochę przypadkowo asystował do Raheema Sterlinga, a przy drugiej to on sam pokonał Navasa. Dał bardzo ważny impuls z ławki i został bohaterem, choć nagrodę za gracza meczu odebrał Bernardo Silva – między innymi za świetną i przytomną asystę przy golu Jesusa i mnóstwo pracy w pressingu czy w środku pola. W tym meczu wygrał zespół lepszy. Manchester stworzył 17 szans, PSG 7. W pewnych momentach różnica klas była trudna do zrozumienia. Pochettino za tę taktykę oberwie w prasie, bo taktycznie był tu tylko uczniem. Ma tylko szczęście, że wynik tego nie odzwierciedlił.