Manchester City i Liverpool pokazali w jaki sposób należy wracać po przerwie mundialowej. Mecz 1/8 finału Carabao Cup był bardzo otwarty i ofensywny. The Citizens grali lepiej i pokonali u siebie The Reds 3:2. Zameldowali się w ćwierćfinale swojego ulubionego pucharu.
Spotkania Pucharu Ligi, który od sponsora nosi nazwę Carabao Cup, to dobra okazja do tego, żeby pograć sobie na tzw. “lajcie”. Przejdziesz dalej – okej, odpadniesz – też okej, bo przynajmniej zwolni się miejsce w kalendarzu i będzie chwila na oddech i odpoczynek. Wielkie firmy specjalnie nie zabijają się o to trofeum, ale jednocześnie Anglicy są zbyt dumni, żeby wykreślać te rozgrywki z terminarza. Jeżeli już uda się wygrać Puchar Ligi dużemu klubowi, to przy okazji. I tak przy okazji Manchester City wygrywał swój ulubiony puchar w 2014, 2016, 2018, 2019, 2020 i 2021 roku. Dwa pierwsze to jeszcze zasługa Manuela Pellegriniego, ale cztery kolejne to już kadencja Pepa Guardioli. Dla porównania – kataloński trener tylko jeden raz zdołał wygrać z Manchesterem o wiele bardziej tradycyjne i ważniejsze trofeum krajowe – FA Cup, czyli Puchar Anglii.
Wszystko po mundialu wróciło do swojej normy. Wcale na boisko nie musieli wybiec Pep Guardiola i Juergen Klopp, jak żartował przed mundialem trener City. Erling Haaland zaczął znowu strzelać, Kevin De Bruyne posyłać nienormalne podania, a Darwin Nunez irytująco pudłować. Aż 16 zawodników City pojechało na mundial w Katarze, w Liverpoolu było to “tylko” siedmiu piłkarzy. Po jednym wystąpiło w finale – Ibrahima Konate oraz Julian Alvarez. Ich oczywiście w składach klubowych jeszcze nie było (Alvarez pewnie jeszcze trzeźwieje), bo przecież brali udział w turnieju do samego końca. Juergen Klopp dał też odpocząć Vigilowi van Dijkowi, który grał od dechy do dechy w pięciu meczach w Katarze, w tym 120 minut dogrywki przeciwko Argentynie. Identyczną liczbę minut miał Nathan Ake, ale już Pep Guardiola odpocząć swojemu holenderskiemu stoperowi nie dał. I to się opłaciło, bo to właśnie Ake zdobył decydującą bramkę na 3:2, a kilkoma interwencjami w defensywie potwierdził dobrą formę.
Największa zagadka była w przypadku zawodników, którzy przez trzy tygodnie nie grali o dużą stawkę na wysokiej intensywności. Niegrający na mundialu Erling Haaland, Mohamed Salah, Fabio Carvalho i Riyad Mahrez zdobyli po bramce. Jedynym piłkarzem, który trafił do siatki w tym meczu i wrócił z Kataru był Nathan Ake. Haaland nic nie stracił ze swojej formy, zrobił w konia Joe Gomeza, którego wyprzedził przy wrzutce Kevina De Bruyne i było 1:0. To był jego gol numer 24 w tym sezonie. Monstrum. Tempo od początku spotkania było wysokie. Jeszcze wcześniej doskonałą okazję zmarnował Cole Palmer, który po prostu okradł Erlinga Haalanda z asysty i fatalnie spudłował z pięciu metrów, chcąc uderzać koniecznie lewą nogą. Liverpool odpowiedział 10 minut później akcją Matip-Milner-Carvalho. Doświadczony Anglik dograł z prawej strony, a Carvalho tylko leciutko i precyzyjnie uderzył, mierząc przy słupku.
Szczególnie błyszczał w tym meczu Kevin De Bruyne, który robił doskonały użytek z zostawionej mu przestrzeni. Prawa czy lewa noga? Bez znaczenia. Jak już zostało napisane, mecz był bardzo otwarty, łatwo było znaleźć partnera do podania. Belg skończył mecz ostatecznie z dwiema asystami, ale mógł ich mieć śmiało nawet pięć i gola, ale jeden z zawodników Liverpoolu ustawił się w bramce i wybił piłkę. Występ Kevina można określić słowem masterclass. Grał rewelacyjnie, był bohaterem tego meczu. Liverpool dwa razy zdołał szybko odpowiedzieć – na 1:1 i 2:2 (tym razem dobra akcja Nuneza, który wyprzedził Laporte’a i dograł do Salaha), ale po trafieniu Nathana Ake w 58. minucie już więcej bramek nie padło. Caoimhín Kelleher trochę się musiał w całym spotkaniu napocić i kilka piłek odbił, za to The Reds wykorzystywali każdy celny strzał. Rozregulowany celownik miał Darwin Nunez, który spartolił co najmniej trzy świetne okazje. Skuteczność tego piłkarza przyprawia Kloppa i kibiców o ból głowy.