Kapitalnie ułożył się terminarz piątej kolejki LaLiga. W Hiszpanii obejrzymy w ten weekend trzy spotkania, które śmiało można nazwać hitami. W Madrycie, San Sebastian oraz Walencji możemy spodziewać się sporo emocji!
Rozpoczynamy od spotkania na Wanda Metropolitano. W ubiegłym sezonie Athletic Club de Bilbao był jednym z klubów, który powstrzymał Atletico Madryt w drodze po mistrzostwo. Oba spotkania tych ekip skończyły się wygranymi 2:1 gospodarzy i oba były naprawdę niezwykle ciekawe. Teraz też zapowiada się na wyrównane starcie. Oczywiście faworytem będzie Atletico i tak byłoby również, gdyby mecz odbywał się w Bilbao.
Na Wanda Metropolitano można spodziewać się scenariusza, w którym to Los Colchoneros będą prowadzić grę. Ekipa zdecydowanie wzmocniona latem, choćby takimi nazwiskami jak Rodrigo De Paul czy powrót Antoine'a Griezmanna. Trzeba jednak pamiętać, że póki co Diego Simeone nie ma tak szczelnej defensywy, jakby chciał. Stracili gola z Celtą, podobnie było z Espanyolem, a po drodze byli o krok od porażki z Villarrealem. Wówczas katastrofalna interwencja Aissy Mandiego uratowała im punkt. W Lidze Mistrzów również mogło się skończyć porażką. Gol Taremiego nie został uznany ze względu na zagranie ręką. Jednak wydaje się, że sędzia mógł spokojnie podyktować rzut karny za wejścia Jana Oblaka w tamtej sytuacji.
Ekipa z Bilbao nieźle weszła w sezon. 8 punktów po czterech meczach, a wśród wyników m.in. domowy remis z Barceloną. Marcelino Garcia Toral miał całe przygotowania dla siebie, a wcześniej przecież trochę czasu już na San Mames popracował. Co ciekawe spore zmiany zaszły w defensywie Los Leones. Na prawej obronie nie oglądamy ani Andera Capy, ani Oscara De Marcosa. Szans nie otrzymał także ściągnięty z rezerw Realu Sociedad Alex Petxaroman. Jest za to Inigo Lekue. Po drugiej stronie Mikel Balenziaga zastepuje kontuzjowanego Yuriego Berchichce. Jednak największą niespodzianką jest obecność Daniego Viviana w środku obrony. 22-latek korzysta na nieobecności Yeraya Alvareza i wygrał rywalizacje z Unaiem Nunezem. Co ciekawe Vivian wrócił do Bilbao po rocznym wypożyczeniu do Mirandes.
Powtórka z ubiegłego sezonu? Bierzemy z pocałowaniem ręki
Ostatnie dwa mecze Realu Sociedad z Sevillą dały kibicom sporo emocji i goli. Szczególnie ten rozgrywany w Andaluzji. Wówczas po siedmiu minutach były trzy gole, a po kolejnych kilku wpadła i czwarta. Skończyło się na 3:2 dla gospodarzy. W rewanżu Sevilla poprawiła, ale tym razem 2:1. Z takiego wyniku w San Sebastian byliby bardzo zadowoleni także teraz, ale lekko nie będzie.
Real Sociedad rozpoczął od porażki z Barceloną na wyjeździe, potem jednak ograł bez straty gola Rayo, Levante i Cadiz. Nie są to oczywiście żadne tuzy ligi hiszpańskiej, a dwie z tych ekip mogą nawet walczyć o utrzymanie w tym sezonie. Plusem La Realu jest przede wszystkim fakt, że mowa o stabilnej ekipie. Z drużyny Imanola Alguacila nie odszedł bowiem żaden znaczący zawodnik przed sezonem. W każdej linii jest mnóstwo jakości, a im bliżej bramki rywala, tym skala talentu rośnie. Kapitalnie zbilansowana drużyna, w której są ludzie od gry na fortepianie – David Silva, Mikel Oyarzabal czy Isak. Są także ci od noszenia – Ander Guevara, Martin Zubimendi czy Igor Zubeldia. Można znaleźć także takiego łącznika, jakim niewątpliwie jest Mikel Merino.
Podobnie w przypadku Sevilli, która także nie ucierpiała. Trudno bowiem za osłabienie uznać transfer Bryana Gila, który w ubiegłym sezonie był… wypożyczony. Poza tym Monchi postarał się o doposażenie kadry w odpowiednie nazwiska. Dmitrović, Augustinsson, Delaney, Rafa Mir czy Montiel wcale nie muszą wejść od razu do pierwszego składu. Jednak znacząco wzmocnią rywalizacje w drużynie Julena Lopeteguiego. Czy to ekipa na walkę o mistrzostwo? Trudno powiedzieć, ale wydają się być mocniejsi niż przed rokiem. Początek sezonu niezły, ale bez rewelacji. Rayo, Getafe i Elche to były obowiązkowe wygrane, ale zgarnęli na tym zestawie "tylko" siedem punktów. Wpadka w Elx jeszcze nie boli. Trzeba jednak pamiętać, że takimi meczami zostaje się w ścisłej czołówce. Ponadto dobrze byłoby, gdyby popełniali mniej przewinień. Spowodować trzy rzuty karne w 24 minuty, a potem jeszcze grać w osłabieniu przez niemal całą drugą połowę? Wyczyn! Tym lepiej, że udało im się zgarnąć punkt z Red Bullem Salzburg.
Powrócił połysk wielkiej rywalizacji
Mecze Valencii z Realem Madryt czy Barceloną w ostatnich latach były zapowiadane jako wyblakłe hity. Niegdyś wielka rywalizacja, czasami nawet ze stawką mistrzowską. Nietoperze jednak zaliczyły niesamowity zjazd w hierarchii hiszpańskiego futbolu. Dzisiaj spokojnie można wymienić jakieś 10 klubów, które wyglądają na papierze lepiej pod względem sportowym. Nie wspominając o finansowo-organizacyjnym. Pod tym względem VCF to klub kukułka!
Start sezonu dla Valencii pod wodzą nowego trenera jest bardzo dobry. Wygrane z Getafe, Alaves i Osasuną oraz remis z Granadą to w teorii obowiązek. Jednak, gdy przestaniemy patrzeć na nazwę, robią wrażenie. Wszyscy utożsamiamy Valencie z czołówką, a to 13. drużyna ubiegłego sezonu, za Cadizem czy Osasuną!
Umówmy się, dzisiaj Valencia pod względem kadrowym nikogo nie może wystraszyć z czołówki. Oczywiście są wychowankowie z cantery – Jose Luis Gaya czy Carlos Soler. W skali ligi czołowym piłkarzem jest Goncalo Guedes. Wyróżnić można Gabriela Paulistę. To nadal jednak nie jest połowa składu. Reszta to albo wyrobnicy, albo piłkarze, którzy powyżej solidności nie podskoczą. Ciekawym przykładem jest gruziński golkiper Giorgi Mamardaszwili. Do klubu trafił latem z… Lokomotiwu Tbilisi. Do niedawna na jego koncie były tylko występy w lidze gruzińskiej oraz młodzieżówce. Tymczasem wykorzystał kontuzje Jaume Domenecha oraz Jespera Cillesena i wskoczył miedzy słupki. Holender już zdrowy, ale… siedzi na ławce. Gruzin tymczasem za dwa tygodnie skończy 21 lat, a jego życie w przeciągu kilku miesięcy odmieniło się, jak w kalejdoskopie.
W przypadku Realu Madryt póki co możemy mówić o bezkompromisowej grze. 19 goli zobaczyliśmy w dotychczasowych czterech spotkaniach Los Blancos. 5 w Vitorii z Alaves, 6 w Walencji z Levante oraz 7 na Bernabeu w Celtą. Po drodze było 1:0 z Betisem, ale to mniejszość. Kapitalnie w sezon weszli Karim Benzema oraz Vinicius Junior. Pierwszy ma 5 goli, do których dołożył już trzy asysty. Drugi czterokrotnie pokonywał golkiperów rywali. Bramki Brazylijczyka pomogły przede wszystkim w zdobyciu punktu na Ciutat de Valencia. A to oznacza, że może w niedzielny wieczór jego pomoc będzie potrzebna, na innym walenckim obiekcie. Zresztą liczba minut do goli jest imponująca u wychowanka Flamengo – 222 minuty i 4 trafienia. Krótko mówiąc na każdą bramkę potrzebuje średnio 54,5 minuty!